Spółka ze Skawiny, która zamiast utylizować groźne chemiczne odpady zgodnie z przepisami, zakopuje je - ustalił "Superwizjer". Funkcjonowanie wartego kilkanaście milionów złotych biznesu umożliwiły pozwolenia wydane przez urzędników. Organy ścigania bagatelizują problem, a służby środowiskowe są bezradne wobec właściciela firmy. Reportaż "Wysyp" dziennikarzy "Superwizjera" Macieja Kuciela i Daniela Liszkiewicza.
Reporterzy przez półtora roku zdobywali dowody dokumentujące działalność spółki "Clif". Pięć lat temu na jej terenie w podkrakowskich Niepołomicach doszło do wielkiego pożaru. Płonęły tysiące ton składowanych na terenie firmy farb i lakierów. Dwa i pół roku temu "Clif" przeniósł się do Skawiny. Od tego czasu wybuchły już dwa pożary. Spółce wielokrotnie zarzucano zatruwanie środowiska i nielegalne pozbywanie się odpadów. Jednak wszystkie kierowane do prokuratury sprawy były umarzane. Bezradne były również służby środowiskowe kontrolujące firmę. Dlaczego?
- Luki w przepisach pozwalają na takie różnego rodzaju procedury. A zachętą są finanse. Można szybko, łatwo pozyskać pieniądze, bez najmniejszego problemu, bo organy, które kontrolują, czy też ścigają, praktycznie nie mają narzędzi do ścigania tych grup, które się potworzyły - tłumaczył reporterom "Superwizjera" zachowujący anonimowość mężczyzna, doskonale zna rynek odpadów niebezpiecznych.
Pytany, czy w tej chwili ma już to charakter zorganizowany, odpowiedział: - Raczej jedna osoba, czy jedna firma, nie byłaby w stanie tak sprawnie działać na rynku.
- Są firmy, które wyszukują takie miejsca, przeznaczone do rekultywacji. Teren Śląska jest bardzo bogaty w takie właśnie tereny i dlatego większość odpadów niebezpiecznych z całej Polski - myślę, że również - z zagranicy, są przewożone i utylizowane w rejonie Śląska. Pod pozorem rekultywacji terenów pokopalnianych - zaznaczył.
Substancje toksyczne i rakotwórcze zakopywane w Bytomiu
Jak to działa, widać na przykładzie "Clifa". Jak ustalili dziennikarze "Superwizjera", spółka każdego roku przyjmuje od 20 do 40 tysięcy ton, w większości groźnych odpadów. Jak wynikało z obserwacji reporterów, przywożone z fabryk chemikalia były mieszane ze starymi szmatami, papierem i watą szklaną. Nocą dwie ciężarówki wywoziły towar na Śląsk. By je wyśledzić, dziennikarze poprosili wyspecjalizowaną firmę o przygotowanie urządzenia namierzającego. Podrzucili go do jednej z ciężarówek, która wyjechała z "Clifa" i zatrzymała się na stacji benzynowej. Pobrali również próbkę przewożonej substancji.
Następnie oddali ją do przebadania w specjalistycznym laboratorium w Mysłowicach. Wyniki wskazały, że znajdowały się w niej farby, lakiery, substancje ropopochodne w wysokich, przekraczających wszelkie normy stężeniach. Są to substancje bardzo toksyczne i rakotwórcze.
Zagrożenie dla środowiska i zdrowia
Filip Zieliński z Laboratorium JARS podkreślił, że badania ponad wszelką wątpliwość wykazały, iż przy takich stężeniach zanieczyszczeń zakopanie tego rodzaju odpadów może spowodować wystąpienie szkody w środowisku oraz zagrożenie dla środowiska i zdrowia ludzi.
Śledzona przez dziennikarzy ciężarówka dotarła do Bytomia. Tam reporterzy zauważyli także drugi śledzonych przez nich pojazd. Samochody zrzuciły toksyczny ładunek tuż obok centrum handlowego, gdzie codziennie zakupy robią nawet tysiące ludzi. Od razu zasypały go spychacze.
W dzień teren wygląda na opuszczony. Nic nie wskazuje, aby dochodziło tam do jakichś podejrzanych działań. Przed godziną 5 rano reporterzy zaobserwowali tam pierwsze patrole kontrolujące teren. Potem zaczęły przyjeżdżać ciężarówki z wielu firm.
Prokuratura prowadzi sprawę
W sprawie wysypywania chemikaliów pod centrum handlowym prokuratura w Bytomiu wszczęła postępowanie karne. Na podstawie przekazanych przez TVN wskazań GPS, po trzech miesiącach od zakopania odkryto ładunek zrzucony przez załadowane w "Clifie ciężarówki.
- Udało się niewielki odcinek tego wysypiska odkryć. Widać, że tu jest kilka warstw zasypanych ziemią. Tego towaru jest dość dużo - wyjaśnia Mirosław Marianowski z firmy Gannet Guard Systems.
"Jestem bardzo zdeterminowany"
Teren należał do miasta. Prezydent wydał pozwolenie na działalność Jerzemu P., byłemu prezesowi Szombierek Bytom. Po śmierci tego przedsiębiorcy inwestycję przejęła firma należącą do jego syna Krzysztofa P. W tym przypadku również prezydent wydał odpowiednie pozwolenia. Za teren odpowiadał wskazany przez prezydenta Bytomia prezes miejskiej spółki Radosław N.
Prezydent Bytomia Damian Bartyla pytany, czy nie miał nad procederem żadnej kontroli, odpowiedział: - Wydaliśmy pozwolenie, żeby ten teren utwardzić, uzyskać odpowiednią nośność i w przyszłości pozyskać inwestora.
Na pytanie, czy ma poczucie winy, że czegoś zaniedbał, odparł: - Jestem bardzo zdeterminowany, podjąłem chyba pierwsze takie realne działanie jako prezydent miasta, które mają przeciwdziałać temu procederowi.
Dyrektor spółki zaprzecza
Właścicielem spółki "Clif", której odpady zakopano w Bytomiu, jest 68-letnia kobieta. W rzeczywistości firmą kieruje jej zięć Jerzy M., formalnie pełniący funkcję dyrektora spółki.
Firma działa na rynku odpadów od kilkunastu lat. Dyrektor nie odpowiedział na pisemnie zadane przez reporterów "Superwizjera" pytanie.
Dziennikarze spotkali go w Sądzie Administracyjnym w Warszawie. Przegrał tam proces z inspekcją Ochrony Środowiska o zamknięcie instalacji. Wyrok jest wciąż nieprawomocny, więc w praktyce firma nadal może działać.
Dyrektor zaprzeczył, że w firmie miesza się lakiery z innymi odpadami, które następnie są zakopywane w ziemi.
Dokumenty o przewożeniu "odpadów budowlanych"
Jedną z ciężarówek wywożącą odpady z firmy "Clif" zatrzymała policja powiadomiona przez jednego z reporterów "Superwizjera". Kierowca tłumaczył jednak, że w Bytomiu wysypywał "budowlankę". To była już druga prośba ze strony dziennikarzy o kontrolę jadącej z "Clifa" ciężarówki. Podczas pierwszej sprawdzono wyłącznie dokumenty. Stwierdzono, że kierowca wiezie odpad budowlany i zakończono akcję. Drugim razem służby środowiskowe pobrały próbki z przewożonego ładunku. Wyniki badań z dwóch niezależnych laboratoriów potwierdziły ustalenia reporterów "Superwizjera". Okazało się, że zamiast odpadów budowlanych, kierowca przewoził niebezpieczne chemikalia.
- Są takie dokumenty, jak karta przekazania odpadu, które jasno określają kod danego odpadu, jednak po wymieszaniu z innym odpadem, [firmy - przyp. red.] łamią kod niebezpieczny i mają już wtedy legalny odpad, który - według tylko i wyłącznie dokumentu - nadaje się już do innego przeznaczenia - tłumaczył mężczyzna znający rynek odpadów niebezpiecznych. Dodał, że nikt nie bada składu chemicznego i jak podkreślił, dla urzędnika ważniejszy jest dokument niż stan faktyczny.
W przypadku skawińskiej spółki proceder trwa od lat - informuje "Superwizjer". Na ciężarówki ładowane są chemikalia, a kierowcy pokazują dokumenty świadczące o przewożeniu odpadów budowlanych.
"Bulwersująca" decyzja prokuratury
Blisko trzy lata temu w Zabrzu reporterzy "Superwizjera" nagrali wysypywanie rakotwórczych substancji załadowanych w skawińskiej firmie. Z kolei dwa lata temu pracownicy wysypiska pod Wadowicami wskazali, że forma "Clif" jest odpowiedzialna za przywożenie beczek z chemikaliami.
- [Ciężarówki] przyjechały pod osłoną nocy na wysypisko - tłumaczył burmistrz Wadowic Mateusz Klinowski. Podkreślił, że bulwersuje go zachowanie prokuratury.
Ta umorzyła wówczas postępowanie, uznając, że zakopane odpady nie stanowiły zagrożenia dla ludzi i środowiska. Ku zaskoczeniu burmistrza Wadowic prokurator równocześnie nakazał gminie profesjonalne zutylizowanie wydobytej substancji, uznając ją za niebezpieczną.
- Substancje były poddane specjalistycznym badaniom fizykochemicznym, z których wynikało, że same w sobie te substancje rzeczywiście mają charakter niebezpieczny, ale sposób ich przechowywania, czyli w tej profesjonalnie zabezpieczonej niecce składowiska odpadów komunalnych, nie skutkował w żadnym stopniu zanieczyszczeniem gruntu, powietrza, ziemi i wód gruntowych - wyjaśniał Sebastian Kiciński, z prokuratury Rejonowej w Wadowicach.
- To jest niedopuszczalny sposób do pozbywania się tego typu odpadów i dlatego kierownik tego składowiska odpadów komunalnych został ukarany mandatem - dodał.
Powiązania z samorządem
Zachowujący anonimowość mężczyzna, który doskonale zna rynek odpadów niebezpiecznych, zaznaczył, że nie jest przypadkiem, że odpady trafiają na tereny jednostek samorządowych.
Tłumaczył, że za całość odpadów, które w wyniku ewentualnej kontroli uznane zostałyby za niebezpieczne, odpowiada właściciel terenu, czyli gmina. Jak dodał, to ona jest wówczas zobligowana do wysprzątania odpadów.
Wytwórca odpadu za profesjonalne zutylizowanie ciężarówki z niebezpiecznymi chemikaliami legalnie musi zapłacić nawet 50 tysięcy złotych. Tyle kosztowałoby unieszkodliwienie zatrzymanego przez policję nielegalnego transportu. Tymczasem skawiński "Clif" nie ma instalacji do utylizacji. Teoretycznie musi korzystać z legalnie działających zakładów. Jednak z ujawnionych przez firmę danych, uśredniona cena za ciężarówkę to niecałe 10 tysięcy złotych.
Mężczyzna znający rynek, pytany przez reportera "Superwizjera", w jaki sposób można zorganizować pozbywanie się niebezpiecznego odpadu, wyjaśnił, że firmy, które pozyskują pozwolenia niejednokrotnie są ściśle związane z urzędnikami samorządowymi.
Z protokołu kontroli Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Krakowie, wynika, że "Clif" korzystał z usług firmy konsultingowej z Dąbrowy Górniczej. Należy ona do byłego prezydenta tego miasta. Jej siedziba mieści się naprzeciwko urzędu. Kiedy dziennikarz "Superwizjera" udając petenta, zaoferował grunt, który można wypełnić odpadami, trafił do znajdującej się na tym samym piętrze fundacji, gdzie zaoferowano mu pomoc.
Podający się za przedstawiciela fundacji mężczyzna, który umówił się z dziennikarzem "Superwizjera" współpracował również ze skawińskim "Clifem". W imieniu firmy składał wnioski o wydanie zezwoleń na przetwarzanie odpadów.
Wszystkie potrzebne zezwolenia
Mężczyzna tłumaczył, że wykonuje dla "Clifa" prace z zakresu ochrony środowiska. Z oficjalnych informacji ze strony internetowej wynika, że fundacja zajmuje się organizowaniem proekologicznych akcji. Nic nie wskazuje na działalność konsultingową czy usługi dla spółek z rynku odpadowego.
Z dokumentów, do których dotarli reporterzy "Superwizjera" wynika, że fundacją kieruje dyrektor zarządzająca w firmie byłego prezydenta Dąbrowy Górniczej. Odmówiła jednak rozmowy reporterom.
Kiedy krakowski Inspektorat Ochrony Środowiska robi wszystko, żeby zamknąć zakład firmy "Clif" w Skawinie, w Jaworznie na terenie województwa Śląskiego powstała druga siedziba spółki. Otrzymała już wszelkie potrzebne zezwolenia.
Autor: js//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN