Nie poszli prosić o pomoc do lichwiarskiej firmy pożyczkowej, ale do spółki notowanej na parkiecie dla małych i średnich przedsiębiorstw. Umów nie podpisywali "na kolanie", ale w renomowanej warszawskiej kancelarii notarialnej. Mimo to stracili dorobek całego życia. Reportaż Grzegorza Głuszaka to historia grupy przestępców, którzy ukradli miliony i nie ponieśli żadnych dotkliwych konsekwencji. Reportaż Grzegorza Głuszaka, reportera "Superwizjera" TVN.
W 2010 roku rozpoczęła działalność firma Progres Investment, która miała wspierać przedsiębiorców znajdujących się w trudnej sytuacji finansowej. Jej celem - przynajmniej teoretycznie - było udzielanie pożyczek pod zastaw nieruchomości, ale również pomoc w restrukturyzacji firm tak, by zaczęły zarabiać. Rok po rozpoczęciu działalności spółka zadebiutowała na NewConnect, czyli giełdzie dla małych i średnich przedsiębiorstw, a jej szefowie dumnie zapowiadali, że niedługo spółka trafi na główny parkiet Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. To budowało wiarygodność i rzetelność firmy w oczach klientów.
Progres Investment wydawał się wiarygodnym partnerem biznesowym
- Firma znalazła nas. To było bardzo szybko. W piątek zadzwoniła do nas pani z Progres Investment z propozycją udzielenia pożyczki – opowiada Beata Bronikowska. – Umówiliśmy się na poniedziałek w Warszawie, a w środę był podpisany akt – dodaje.
Państwo Bronikowscy skorzystali z pożyczki oferowanej przez Progres Investment, bo ich firma miała kłopoty finansowe. Nie mogli zaciągnąć kredytu w banku, bo mieli już kredyt obrotowy i choć regularnie go spłacali, nie mogli dostać kolejnego. Firma Progres Investment, która zaoferowała swoje usługi finansowe, obiecała, że pomoże w spłaceniu kredytu, restrukturyzacji przedsiębiorstwa i rozbudowie obiektu, co miało zapewnić o wiele większe zyski w przyszłości.
- Firma Progres bardzo ładnie to dla nas przygotowała, zresztą tak, jak żeśmy chcieli. Hotel miał wejść do systemu hotelowego grupy Triada (która niestety później upadła), co miało nam zapewnić pewne stałe obłożenie – mówi Filip Bronikowski.
– Dodatkowo na stacji, jeżeli chodzi o sklep, mieliśmy mieć wprowadzone Tesco Express, które posiada teraz BP. To całkowicie odwraca teraz rolę sklepów na stacjach. Nasza powierzchnia sklepowa wynosi 150 metrów kwadratowych, więc to było coś idealnego. Coś, czego potrzebowaliśmy – dodaje Filip Bronikowski. Zwraca uwagę, że w planach była dobudowa piętra, żeby zwiększyć liczbę pokoi w hotelu.
Na początku firma Progres wydawała się wiarygodnym partnerem biznesowym. Owszem, odsetki były o wiele większe niż w zwykłym banku, dużo ukrytych kosztów, ale postawieni pod ścianą przedsiębiorcy nie mieli innego wyjścia i godzili się na takie umowy. Co więcej, umowy w formie aktów notarialnych były podpisywane w renomowanej warszawskiej kancelarii notarialnej. Nikt nie spodziewał się, że współpraca z taką firmą zakończyć się może utratą dorobku całego życia.
Działka warta 30 milionów złotych
Inny przedsiębiorca, Sebastian Targański, wyjaśnia, że właściciele firmy mogli nie pójść do zwykłego banku, bo "pewne elementy dyskwalifikują przedsiębiorcę z finansowania bankowego". – Chodzi o historię kredytową, chodzi o zadłużenie w ZUS-ie, w urzędzie skarbowym i dlatego ci przedsiębiorcy nie szukali finansowania w banku, tylko na rynku – tłumaczy.
Ojciec Targańskiego, korzystając z usług Progresu, rozpoczął budowę obiektu konferencyjno-hotelowego. Inwestycja miała powstać na posiadanej przez niego działce w samym centrum Warszawy, która już w 2011 roku była warta ponad 30 milionów złotych. Od firmy Progres pożyczył trzy miliony złotych, zastawem była ta nieruchomość, spłacił ponad dwa razy tyle, ale nieruchomości nigdy nie odzyskał. Centrum konferencyjne poprzez kłopoty z firmą pożyczkową nigdy nie powstało. Dziś miejsce budowy zarosło krzakami, a w zalanym wodą wykopie pod fundamenty zagnieździły się kaczki.
- To nie jest sporna działka, tylko nasza działka, bo jesteśmy jej prawowitymi właścicielami – zapewnia Sebastian Targański. – Mój ojciec umarł na tej bramie. Znaleziono go zmarłego zaczepionego o skobel tej bramy. Sprawa prowadzona przez prokuraturę rejonową w Warszawie, nie dopatrzono się pomocy osób trzecich – dodaje.
Wyprowadzenie ogromnych kwot pieniędzy z Benefii
Interesującym wątkiem w sprawie jest odpowiedź na pytanie, skąd Progres Investment miało pieniądze na udzielanie tak ogromnych pożyczek. Nieformalnym szefem firmy był Tomasz T., choć w dokumentach jako prezes widniał jego kolega, Paweł J.
Tomasz T. nie mógł reprezentować firmy, bo był prezesem Towarzystwa Ubezpieczeniowego Benefia. To on sprawił, że towarzystwo ubezpieczeniowe wpompowało prawie 160 milionów złotych w Progres Investment, wykupując praktycznie nic nie warte obligacje tej firmy. Mówiąc wprost, Tomasz T. jako prezes zarządu Benefii wykupił obligacje swojej prywatnej firmy Progres Investment, narażając tym samym Benefię na wielomilionowe straty.
Mechanizm ten znał dobrze jeden ze współzałożycieli Progresu. Po tym, gdy został odsunięty od interesu, ujawnił go w prokuraturze, a następnie w sądzie. Po kilku tygodniach kontaktów z jego adwokatem w końcu zgodził się na rozmowę z reporterami "Superwizjera". – Z tego, co wiem, te pieniądze pochodziły z emisji obligacji, gdyż Progres Investment, jako spółka akcyjna, miała prawo emitować obligacje, i obligacje były wykupywane przez towarzystwo ubezpieczeniowe Benefia – mówi mężczyzna.
Wyprowadzenie ogromnych kwot pieniędzy z Benefii odbyło się za zgodą prezesa Tomasza T., będącego jednocześnie cichym założycielem Progresu. Zgodziły się na to również inne osoby zasiadające we władzach spółki. Musieli mieć świadomość, że działają na szkodę towarzystwa ubezpieczeniowego, ale przymykali na to oko i, jak wynika z zeznań, nie zrobili tego za darmo. Łapówki członkom ówczesnego zarządu Benefii wręczać mieli pracownicy Progresu.
Współzałożyciel firmy zeznaje
Jeden z założycieli firmy ze szczegółami opowiedział w prokuraturze o mechanizmach korupcji i nieuczciwych praktykach, do jakich dochodziło w Progres Investment. Na ławie oskarżonych zasiedli członkowie zarządu Progresu, pracownicy firmy, ale też były prezes Benefii Tomasz T.
Podczas jednej z rozpraw sędzia odczytała zeznania, jakie złożył w prokuraturze świadek. "Oni musieli orientować się, chociażby mniej więcej, na co idą pieniądze, bo na przykład jak były pieniądze przeznaczone na łapówkę dla zarządu Benefii, to rzucił hasło 'streszczaj się, bo chłopaki w Benefii czekają'. Pierwsza wypłata dla zarządu Benefii była na przełomie listopada i grudnia 2010 roku po emisji obligacji przez Progres Investment S.A. Obligacje były trzyletnie i były oprocentowane formalnie na 11 procent. Faktycznie oprocentowanie ustalono na 16 procent, przy czym 5 procent miało być dla członków zarządu Benefii za zgodę na objęcie obligacji Progres Investment S.A".
Wyprowadzone w przestępczy sposób pieniądze z towarzystwa ubezpieczeniowego dały firmie Progres możliwość udzielania pożyczek. Zabezpieczeniem były nieruchomości. Firma wpisywała w księgach wieczystych siebie jako nowego właściciela nieruchomości. Aby było to możliwe, należało sporządzić akt notarialny. Do tego niezbędny był notariusz. Firma Progres Investment najczęściej współpracowała z panem Jarosławem C., którego kancelaria mieści się w samym centrum Warszawy.
Związki warszawskiego notariusza z Progres Investment
- 30 września przyszedłem na transakcję, na którą się umawiałem. Miałem potwierdzenie na przelew ponad 6 milionów. Siedzę, notariusz jest niedostępny. Czekam 10 minut i wtedy wchodzi pan Paweł J. i on wbiega do gabinetu notariusza, jak do siebie, więc ja wbiegłem za nim. Stanąłem w drzwiach i zapytałem: co tu się wyrabia? Pan J. mówi tak: "pan notariusz tam ma pewną wątpliwość, którą musi wyjaśnić, co do tego przelewu, a my sobie pójdziemy na kawę do pobliskiej restauracji i wrócimy za jakiś czas" – mówi Sebastian Targański.
Prezes Progresu Paweł J. na kawę nie dotarł. Pan Sebastian wrócił do kancelarii i dowiedział się, że nie wpłacił pieniędzy z pożyczki w wyznaczonym terminie, co skutkowało tym, że nieruchomości, które były zabezpieczeniem pożyczki, właśnie przeszły na rzecz firmy Progres Investment. Kiedy Pan czekał w poczekalni z potwierdzeniem przelewu ponad sześciu milionów złotych i w końcu udało mu się wejść do gabinetu notariusza, dowiedział się, że pieniądze wpłacił zbyt późno.
- Było to zachowanie skrajnie bezczelne. Nigdy w życiu nie spotkałem się w kancelarii notarialnej z czymś takim – przyznaje Sebastian Targański. – Zacząłem dopytywać notariusza: "Panie rejencie, robiliście tę transakcję, a ja czekałem na korytarzu, mając potwierdzenie zapłaty, i pan mnie wyprosił z gabinetu, jak wchodziłem? Czy ja jestem stroną tej transakcji? Dlaczego pan tak zrobił?". Pan C. się zapowietrzył – dodaje.
- Ja już generalnie zrozumiałem, że pan notariusz C. działa w zmowie z nimi, bo mamy do czynienia z poważną grupą przestępczą, w której bierze udział notariusz – uważa Sebastian Targański.
Beata Bronikowska wspomina, że gdy notariusz Jarosław C. "na początku przekonywał, że to wszystko jest lege artis, nie miała podstaw, żeby nie ufać notariuszowi".
Notariusz to osoba zaufania publicznego. Powinien w równy sposób traktować strony, które spotykają się u niego w kancelarii i poinformować o ewentualnych zagrożeniach wynikających z podpisania czy to umowy, czy to aktu notarialnego. W tym przypadku, jak twierdzi pani Bronikowska, reprezentował interes tylko jednej ze stron.
- Na zmęczeniu, w godzinach przed północą, czytanie kilkudziesięciu stron, gdzie umowa była tak skonstruowana, że ciężko było zrozumieć, a notariusz cały czas podpowiadał, że on nam chce pomóc i dlatego są te późne godziny, żebyśmy się nie denerwowali, bo jest urzędnikiem państwowym, on się pod tym podpisuje. Umów nam nie dał do ręki, a ponieważ są godziny późne, on prześle je pocztą – wspomina Beata Bronikowska.
Walczą o sprawiedliwość przed sądem
Prokuratura początkowo umorzyła sprawę, dopiero wieloletnia walka poszkodowanych i oszukanych osób spowodowała, że na ławie oskarżonych zasiedli zarówno były prezes Benefii Tomasz T., jak Paweł J., czyli prezes Progresu i pracownicy spółki. Kluczową postacią zdaniem Sebastiana Targańskiego był notariusz, który również usłyszał zarzuty. Z zeznań współzałożyciela Progresu, który dziś jest świadkiem w sprawie, rysuje się obraz, z którego wynika, że Progres Investment niemal od samego początku zamierzał oszukiwać ludzi i przejmować dorobek ich całego życia.
Współzałożyciel Progresu przed sądem przyznał, że "klienci byli dzieleni na dwie kategorie: sukces lub padaczka". "Klient w kategorii 'sukces' to był klient, który potrzebował pieniędzy, żeby zrobić duży biznes i zarobić duże pieniądze. Łatwo się z nimi negocjowało. Klient 'padaczka' to był klient z kłopotami finansowymi, potrzebował pożyczki na poratowanie swojej sytuacji, ale de facto ta pożyczka tylko miała przedłużyć jego agonię" - wyjaśniał.
- Ich zamiar był chyba z góry powzięty: zuchwała kradzież tego, co ktoś ma. Tak to się skończyło – twierdzi Filip Bronikowski. – Tak naprawdę zostaliśmy bez niczego, bez środków do życia. Nie było nas nawet stać na to, by pilnować tego budynku – dodaje Bartłomiej Bronikowski.
Trudno uwierzyć, by człowiek z wieloletnim doświadczeniem w notariacie, nie miał świadomości, w jakie kłopoty wpędza osoby, które w jego kancelarii podpisywały akty notarialne z firmą Progres Investment. Prokuratura oskarżyła Jarosława C. między innymi o udział w zorganizowanej grupie mającej na celu oszukiwanie ludzi, niedopełnienie obowiązków w celu uzyskania korzyści majątkowych, poświadczenie nieprawdy w dokumentach oraz wiele innych czynów. Na razie Jarosław C. nadal pozostaje czynnym notariuszem mimo zarzutów, które usłyszał.
Reporterzy "Superwizjera" skontaktowali się z notariuszem Jarosławem C., ale ten – po konsultacji z prawnikiem – odmówił rozmowy. Dziennikarze skontaktowali się również z pełnomocnikiem oskarżonego notariusza. Poinformował, że jego klient nie wyklucza rozmowy z dziennikarzem "Superwizjera" przed kamerą, ale dopiero po złożeniu wyjaśnień przed sądem.
Nieruchomości zmieniają właściciela
- Z długu, który mieliśmy, czyli półtora miliona, zrobiło się około 10 milionów długu po tych przewłaszczeniach, zapisach – mówi Filip Bronikowski. Z żadnej z obietnic Progres Investment się nie wywiązało. Mimo zapewnień nie przelało na konto bankowe pieniędzy, na które się umówili, tak by państwo Bronikowscy znów odzyskali zdolność kredytową. Nagle kontakt z Progresem urwał się, kierownictwo firmy przestało odbierać telefony, a na nieruchomość wszedł komornik i zlicytował wyposażenie hotelu, stacji benzynowej i myjni.
Nieruchomości też nie mogli sprzedać, bo przestała być ich własnością. W księgach wieczystych jako nowy właściciel wpisała się firma Progres Investment, mimo że nie wywiązała się z umowy. To był koniec budowanego przez lata rodzinnego interesu. Z długów rodzina nie wyszła do dziś.
- Konstrukcja umowy była zaprojektowana tak, żeby klient się z tego nie wykaraskał. Oni z góry mieli założenie, że klientów chcą postawić w takiej sytuacji, żeby nie byli w stanie spłacić – ocenia Sebastian Targański. – To wydaje się niewiarygodne, że pożycza się niecałe 3 miliony, przewłaszcza się na zabezpieczenie majątek o wartości jedenastokrotnie wyższej od tej sumy i nie jest się w stanie wyjść z takiej transakcji – dodaje.
Po spłacie pożyczki nieruchomość powinna trafić znów w ręce pożyczającego, ale tak się nie działo. Mimo iż klient spłacił całość zadłużenia, okazywało się, że spółka Progres Investment sprzedała nieruchomość innym spółkom często zależnym od siebie. Już po tajemniczej śmierci ojca Sebastiana Targańskiego okazało się, że nie tylko działka niemal w samym centrum warszawy była zabezpieczeniem pożyczki. Było nim również sanatorium w Ciechocinku - stary zabytkowy obiekt dla ponad stu pensjonariuszy.
Jeden ze współpracowników firmy Progres Investment przyszedł i oświadczył, że od dziś on jest właścicielem. Tylko fakt, że był to człowiek skazany za oszustwa finansowe i miał zakaz prowadzenia działalności gospodarczej sprawił, że sanatorium nie trafiło w ręce ludzi związanych z Progres Investment.
- Koncepcja była taka: bierzemy wszystko, co ma klient. Jeszcze go w międzyczasie dusimy, co widać na przykładzie innych wątków tej sprawy. Jak widzą, że klient ma coś jeszcze, dom, mieszkanie, to mówili: dobrze, my ci przedłużymy, ale przewłaszczysz dla nas to mieszkanko, ten dom, wszystko co masz, do zera – podkreśla Sebastian Targański. – Wtedy jeszcze ten kontakt jest. My ci tutaj przesuniemy ratę, żeby ci jeszcze tego domu nie oddać. Później te nieruchomości są sprzedawane do spółek słupów związanych z firmą Progres – dodaje.
Majątek państwa Bronikowskich również – jak twierdzi rodzina – został kilka razy przewłaszczony przez firmę, która dokonała pierwszego aktu notarialnego. – Przepisywany był przez firmy z kapitałem zagranicznym, cypryjskim, ze spółkami, które zostały założone specjalnie dla naszej transakcji. Następnie skończył gdzieś w polskiej spółce założonej za 5 tysięcy złotych, która nigdy nie zapłaciła za ten budynek – wyjaśnia Filip Bronikowski. – To jest budynek zawieszony na firmie-wydmuszce i czeka, mam nadzieję, że wróci w końcu w nasze ręce – dodaje.
Współzałożyciel firmy współpracuje z prokuraturą
Jedyną osobą z władz Progres Investment, która nie zasiadła na ławie oskarżonych, jest współzałożyciel firmy, który złożył w prokuraturze obszerne wyjaśnienia, co dało podstawę do oskarżenia osób związanych z Progresem. – Zgłosiłem się dobrowolnie do prokuratury. Tym bardziej, że miałem taką informację, że prokurator chce ze mną rozmawiać i chce mnie przesłuchać. Ja wyłożyłem karty na stół, obawiając się tego, żebym nie został właśnie potraktowany jako osoba, która współpracowała i działała razem z panem T. i panem J. – tłumaczy.
Przyznaje, że o ile kiedyś miał w komórce setki kontaktów, to teraz telefony od niego odbiera ledwie pięć. – To jest cena, którą musiałem zapłacić za to, że poznałem pana J. Mam przyklejoną łatkę, że zadawałem się z firmą Progres Investment – wyjaśnia.
Hiszpański wątek sporu między założycielami Progresu
Na Teneryfie znajduje się willa, która jest dziś własnością współzałożyciela Progres Investment, pana Adama. Przez pewien czas była przedmiotem sporu między dwoma współpracownikami. Prezes Paweł J., podrabiając dokumenty, próbował ją przejąć od dawnego kolegi.
Ostatecznie sprawę przed hiszpańskim sądem przegrał, a tamtejsza prokuratura prowadzi śledztwo związane z podrabianiem i fałszerstwem dokumentów, mającym na celu wyłudzenie mienia znacznej wartości - willi wartej ponad milion euro.
- Moje nieszczęście polega na tym, że mam wiedzę na ten temat, bo byłem świadkiem rozmów, spotkań czy różnych informacji. Gdybym wiedział, czym to się skończy, na pewno pana J. omijałbym z daleka - mówi były współzałożyciel firmy.
Tomasz T., były szef towarzystwa ubezpieczeniowego Benefia, a jednocześnie cichy założyciel spółki Progres Investment, dziś przebywa w Abu Zabi. Prokuratura nie zabezpieczyła żadnych środków finansowych na poczet ewentualnej kary. Paweł J., niegdyś prezes Progres Investment, dziś przebywa najprawdopodobniej w USA. Na przedmieściach Nowego Jorku ma budować osiedle domów jednorodzinnych. Prokuratura na poczet przyszłej kary zabezpieczyła niecałe 200 tysięcy złotych.
Marek A., członek zarządu Progres Investment przebywa w Polsce. Jako jedyny stawia się w sądzie na sprawę, w której jest oskarżony. Prokuratura zabezpieczyła u niego na poczet ewentualnej kary 800 dolarów, 100 funtów i 500 euro. Notariusz Jarosław C. nadal prowadzi kancelarię notarialną w samym centrum Warszawy. Prokuratura zabezpieczyła u niego 1100 złotych na poczet ewentualnej kary. Na sprawy w sądzie jako oskarżony nie stawia się.
Źródło: "Superwizjer" TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN