- Minister zdrowia zlecił natychmiastową kontrolę szpitala we Włocławku - poinformował rzecznik resortu zdrowia Krzysztof Bąk. Pacjentka tamtejszej placówki, w 8. miesiącu ciąży, tuż przed cesarskim cięciem, straciła bliźniaczą ciążę. Ordynator ginekologii twierdzi, że szpital właściwie zajął się kobietą i nie ma sobie nic do zarzucenia.
- Kontrola będzie szczegółowa. Chcemy sprawdzić nie tylko kwestie formalne, ale też kwestie zachowania personelu medycznego w tym konkretnym przypadku - podkreślił rzecznik Ministerstwa Zdrowia.
Poinformował, że na miejscu jest konsultant krajowy ds. położnictwa i ginekologii oraz konsultanci wojewódzcy w dziedzinie neonatologii, ginekologii i radiologii. - Minister również poprosił o kontrolę Narodowy Fundusz Zdrowia - powiedział Bąk.
Sprawie przygląda się też Kujawsko-Pomorski Urząd Marszałkowski. Jak napisali urzędnicy w komunikacie, "minister zdrowia w uzgodnieniu z marszałkiem i wojewodą powołał komisję wspólną złożoną z konsultantów krajowych oraz wojewódzkich z zakresu położnictwa, neonatologii i pediatrii. Wnieśli też wspólnie o zbadanie sprawy i zabezpieczenie dokumentacji jeszcze dziś przez przedstawicieli Narodowego Funduszu Zdrowia i służb wojewody".
O wszczęciu postępowania wyjaśniającego, czy nie doszło do przewinienia zawodowego ze strony lekarzy, zdecydował także Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Jolanta Orłowska-Heitzman.
Prokurator w szpitalu
W sobotę rano do szpitala we Włocławku wkroczył prokurator. - Zajmujemy się tą sprawą. Są wdrożone czynności, prokurator jest na miejscu. W tym momencie jest zabezpieczana dokumentacja lekarska - powiedział przed południem w rozmowie telefonicznej z TVN24 Piotr Stawicki, szef prokuratury rejonowej we Włocławku. Wyjaśnił, że w takich przypadkach prokurator działa z urzędu. Stawicki przyznał, że o sprawie dowiedział się z telewizji i natychmiast podjął działania. Wyjaśnił, że do tej pory zabezpieczono dokumentację medyczną i przesłuchano członka rodziny. - Rodzice są w takim szoku, że nie będziemy ich narażać w tym momencie - podkreślił. Dodał, że zostaną przesłuchani w późniejszym terminie.
Ordynator: Zrobiliśmy to, co uważaliśmy za konieczne
Stanowisko Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. bł. ks. Jerzego Popiełuszki we Włocławku jest takie, że kobieta była pod właściwą opieką, a stan życia jej dzieci był monitorowany.
Waldemar Uszyński, ordynator oddziału ginekologii, powiedział TVN24, że decyzja o przeprowadzeniu cesarskiego cięcia następnego dnia zapadła w czwartek wieczorem, bo nie było przesłanek, żeby robić tę operację w środku nocy. (Właśnie w nocy bliźnięta zmarły).
- Wdrożyliśmy wszystkie konieczne zasady postępowania w takich przypadkach. Proszę zwrócić uwagę, że ona była dosyć krótko (w szpitalu - przyp. red.). Dzieci zmarły wewnątrzmacicznie przed upływem 24 godzin od przyjęcia - powiedział ordynator. - Zrobiliśmy to, co uważaliśmy za konieczne i to, co można było zrobić w tej sprawie.
Spóźniona cesarka?
Ojciec zmarłych bliźniąt, Arkadiusz Szydłowski relacjonuje w rozmowie z TVN24, że ciąża żony przebiegała z komplikacjami. Najpierw wystąpiła cukrzyca ciążowa, którą wyleczono szpitalnie. Potem, przed sylwestrem, kobieta trafiła do szpitala z objawami nadciśnienia. Spędziła tam ponad dwa tygodnie.
Żona Szydłowskiego wyszła ze szpitala 13 stycznia. Lekarze mieli zapewniać przyszłych rodziców, że wszystko jest dobrze. Do porodu miało dojść w czwartek przez cesarskie cięcie.
Szpital bez specjalisty USG?
- W czwartek rano (żona - red.) miała lekki skok ciśnienia, to wsiedliśmy w samochód i ją zawiozłem. (...). Ustabilizowali ciśnienie, a pani T. (ginekolog prowadząca ciążę - red.) stwierdziła, że zrobiłaby cesarskie cięcie, ale nie ma w szpitalu specjalisty, żeby zrobić USG - powiedział Szydłowski.
Dodał, że zapała decyzja, iż operacja zostanie wykonana w piątek.
Wyjaśnił, że lekarze co dwie godziny badali ruchy płodów. Według badań przeprowadzonych o północy, wszystko było w porządku. - Dzieciaki normalnie się ruszały, było tętno, było wszystko - powiedział. - Po dwóch godzinach stwierdzili, że nie żyją - dodał.
Mężczyzna powiedział, że żony nie zabrano od razu na cesarskie cięcie, żeby usunąć martwe płody, tylko czekano przez 7 godzin do rana na lekarza, który mógł przeprowadzić badanie USG.
Szydłowski podkreślił, że lekarze konsekwentnie odmawiają mu komentarza. Największy żal - jak powiedział - ma do lekarki prowadzącej, która "zapewniała, że wszystko będzie dobrze".
Autor: pk, ktom//kdj,tr/kwoj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24