Na polsko-białoruskiej granicy takich poszukiwań jest kilkadziesiąt, wiele osób uważa się za zaginione. Szukają się rodziny, pomagają w tym aktywiści. Dzwonią do Straży Granicznej, szpitala, ośrodków dla cudzoziemców. Gdy ktoś zaginie na terenie Białorusi, jego los jest ekstremalnie trudny do ustalenia. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Ma 45 lat, jest z Iraku i w drodze na mrozie od kilku tygodni. Na polsko-białoruskiej granicy jest przepychany z jednej strony na drugą. - Nie jadłem od trzech dni. Na granicy zostałem pobity. Chcę już wracać do kraju, ale przede wszystkim chcę odnaleźć moją rodzinę – mówi. Ale nie wie jak, bo nie ma z nimi kontaktu. Siostra z bratem, którzy szli razem z nim, zniknęli bez śladu w czasie próby przekroczenia granicy polsko-białoruskiej. Nie wie nawet, czy żyją.
Trudne poszukiwania rodziny z Afganistanu
Takich historii jest więcej. Rodziny szukała też Polka mieszkająca w Wielkiej Brytanii. Nie chce pokazywać twarzy, bo przyszłość jej rodziny z Afganistanu jeszcze nie jest pewna. - Jako Polce jest mi wstyd. Jest mi wstyd za takie traktowanie ludzi – mówi kobieta. Brat męża Afgańczyka wraz z żoną i dwojgiem dzieci 7-letnią Marjam i 5-letnim Ahmadem jechali do nich do Wielkiej Brytanii przez Iran, Ukrainę i Białoruś. W Polsce zatrzymała ich straż graniczna i wtedy - w trakcie zatrzymania - kontakt się urwał.
- Wrzaski, krzyki, płacz. Nie wiedzieli, co się dzieje, nikt im nic nie powiedział. Później przez ponad dwa tygodnie zero kontaktu. Dlatego zaczęliśmy dzwonić i szukać wszędzie – dodaje kobieta szukająca rodziny z Afganistanu. Polka i jej mąż nigdzie nie mogli się dowiedzieć, co dzieje się z jej rodziną z Afganistanu. Dzwonili do Straży Granicznej, szpitala, ośrodków dla cudzoziemców i na policję. - Wiedzieliśmy tylko, że syn źle się czuł. Miał wysoką gorączkę, a jest to dziecko 5-letnie. Załamanie totalne, załamanie, że nikt nie chciał nam udzielić żadnych informacji, gdzie są, czy wszystko jest okej, czy dziecko jest zdrowe – podkreśla. Okazało się, że rodzina jest w zamkniętym ośrodku dla uchodźców w Białymstoku. Na razie są bezpieczni, ale do tej pory by o tym nie wiedzieli, gdyby nie pomoc fundacji, która działa przy granicy.
Migranci szukają członków rodzin
Fundacja Forum Migracyjne z podobnymi historiami spotyka się każdego dnia. - Mamy w bazie osoby, które zaginęły na początku września na terenie Białorusi. Tam ich los jest ekstremalnie trudny do ustalenia – przyznaje Karolina Czerwińska z Forum.
Zaginionych jest kilkadziesiąt osób. Ile dokładnie? Aktywiści starają się to policzyć, bo informacje trafiają do różnych grup pomocowych. - To są ludzie, po których zgłaszają się ich rodziny z Afganistanu, z Jemenu, z Syrii, którzy nas pytają, czy mamy jakieś wiadomości o ich bliskich – mówi Maria Złonkiewicz z fundacji "Chlebem i Solą". Pytają o bliskich, którzy są zatrzymywani i wywożeni na granicę w ekspresowym tempie - bez kontroli chociażby ze strony aktywistów. Ci - jeśli pojawią się w miejscu zatrzymania migrantów - zbierają od nich dane i pełnomocnictwa po to, by potem ich odnaleźć i im pomóc.
Aktywiści nie są dopuszczani do migrantów
Niedaleko Białowieży kontakt z dwojgiem Irakijczyków uniemożliwiła policja - pomimo blokady mieszkańców oraz obecności mediów. - Chcieli ich wywieźć bez obecności Straży Granicznej. Mało tego, nie chcieli udzielić informacji, do którego punktu Straży Granicznej chcą ich przewieźć – zwraca uwagę obecna na miejscu aktywistka.
Coraz częściej zdarza się też tak, że aktywiści nawet jeśli dostają od migrantów pełnomocnictwa, nie są do nich dopuszczani, nie są im udzielane żadne informacje. Oni sami mówią, że robią to z potrzeby serca, chociaż nie tak to powinno wyglądać.
- Jesteśmy jednak ciągle grupą organizacji pozarządowych i grupą niezależnych aktywistów którzy wykonują pracę, która powinna być wykonywa nie przez tego typu organizacje – podkreśla Karolina Czerwińska.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24