41-letni lekarz Andrzej Nabzdyk, który jako jedyny przeżył wtorkową katastrofę śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, w środę rano nadal jest w ciężkim stanie, ale "lekarze są dobrej myśli".
- Wydaje się, że lekarz śmigłowca wszystko co najgorsze ma już za sobą - uważa Zdzisław Czekierda, rzecznik szpitala wojskowego we Wrocławiu, na którego oddziale intensywnej terapii leży Nabzdyk.
To on zawiadomił o wypadku śmigłowca, w którym we wtorek zginęło dwóch jego kolegów - pilot Janusz Cygański i ratownik Czesław Buśko. Gdy na miejscu katastrofy pojawiła się pomoc, lekarz był w stanie ciężkim.
Natychmiast przewieziono go do Wrocławia, gdzie przeszedł pomyślnie operację nóg, a lekarze wykluczyli u niego urazy głowy i klatki piersiowej.
Tragiczny wypadek, trudna akcja ratunkowa
Śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego leciał z Wrocławia w okolice Budziszowa do rannych w karambolu na autostradzie A4. Maszyna rozbiła się w okolicach Jarostowa - kilkaset metrów od miejsca karambolu, w pobliżu wiejskich zabudowań.
Śmigłowiec spadł w takim miejscu, że służby ratunkowe szukały go przez ponad godzinę. Maszynę od strony autostrady osłaniały drzewa, od strony wsi pagórek. Dodatkowo akcję utrudniała gęsta mgła.
Prokuratura zbada przyczyny
Prokuratura Okręgowe w Legnicy wszczęła postępowanie w sprawie katastrofy. Postępowanie ma wyjaśnić jak doszło do wypadku i kto ponosi za niego odpowiedzialność.
- Musimy wyjaśnić, czy wypadek to błąd pilota, czy może jakaś usterka maszyny. Jeśli śmigłowiec był niesprawny, to trzeba ustalić z czyjej winy. Może się jednak okazać i tak, że mieliśmy do czynienia z nieszczęśliwym wypadkiem - a winę ponosi pogoda, trudne warunki atmosferyczne - mówiła tuż po wypadku Lilianna Łukasiewicz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Legnicy.
Źródło: PAP