Przez pół roku straż pożarna w Wołowie (dolnośląskie) odebrała 20 zgłoszeń od jednego mężczyzny. Wszystkie były fałszywe. Marek P. twierdzi, że sprawdza w ten sposób "punktualność i sprawność" służb. Sprawa trafiła w końcu do prokuratury, która zdecydowała się wszcząć śledztwo w tej sprawie.
- Wiecie, wy śpicie, a Stary Wołów się pali! Stodoła się u księdza pali. No, na sygnale szybko, kurka, niech Wołów się pobudzi, bo śpią pierony policjanty! - m.in. zgłoszenie o takiej treści odebrali dyżurni straży w Wołowie od Marka P., mieszkańca Moczydlnicy Klasztornej.
20 fałszywych zgłoszeń
Mężczyzna od stycznia, przez pół roku, dzwonił do jednostki i wprowadzał ją w błąd. Strażacy dobrze znają numer, spod którego dzwoni Marek P., ale nie mogą sobie pozwolić na zlekceważenie zawiadomienia. - Musimy zakładać, że taka osoba też w którymś momencie może coś naprawdę widzieć - mówi Piotr Grzyb z PSP w Wołowie. Średni koszt wyjazdu strażaków to ok. 3 tys. złotych.
Marek P. jednak nie przejmuje się ani tym, że w błoto idą pieniądze podatników ani tym, że swoim działaniem może narazić czyjeś życie lub zdrowie. - To żarty są - mówi reporterce ""Blisko ludzi". Dodaje, że przy jednym z "żartów" strażacy wyjechali zbyt późno, bo "10 minut po fakcie". - Sprawdzam punktualność i sprawność strażaków - stwierdza mężczyzna. Pytany, czy nie będzie miał wyrzutów sumienia, jeśli jednostki przez jego fałszywe zgłoszenia nie będą mogły dotrzeć na czas w miejsce, gdzie faktycznie będą potrzebne, stwierdza jednoznacznie, że nie.
Nic się nie stało? Nie ma problemu
Sprawa Marka P. była zgłaszana na policję, ale ta kwalifikowała działania mężczyzny jako wykroczenia. Sąd skazał go na roboty publiczne, ale nic to nie dało, bo Marek P. wciąż dzwonił. Strażacy skierowali więc sprawę do prokuratury rejonowej w Wołowie. - Dostaliśmy pismo, że sprawa została umorzona. W polskim systemie prawnym, jeśli podczas wyjazdu do fałszywego zgłoszenia nikomu nic się nie stało, to nie ma podstaw, żeby komuś zarzucić, że jego działanie zagrażało życiu lub zdrowiu komukolwiek - tłumaczy Piotr Grzyb. Po umorzeniu sprawy przez prokuraturę w Wołowie, przyjrzała się jej prokuratura okręgowa we Wrocławiu. I ta zdecydowała, że fałszywymi telefonami Marka P. należy się jednak zająć. - Wcześniej prokurator przyjął kwalifikację prawną dla tego czynu taką, która rzeczywiście wykluczała prowadzenie postępowania. Uważam, że ta decyzja była błędna. Do takiego samego wniosku doszedł prokurator. W tej chwili prokuratura rejonowa jeszcze raz zweryfikowała te materiały i wszczęto w tej sprawie dochodzenie - mówi Jacek Przystupa z prokuratury okręgowej we Wrocławiu.
Autor: ktom/jk / Źródło: TTV
Źródło zdjęcia głównego: TTV