- Można oczywiście przyjąć, że to przypadek, można przyjąć, że od 2012 roku każdego dnia rejestrowane było od dwóch do siedmiu badań USG, a akurat tego feralnego dnia, z jakiegoś powodu, rejestracja tych wyników nie działała - mówi o brakujących zapisach badań USG dziennikarz Marcin Kowalski, który ujawnił ten fakt. Chodzi o sprawę śmierci bliźniąt przed porodem w szpitalu we Włocławku.
Jak przypomniał w rozmowie z TVN24 dziennikarz "Gazety Wyborczej", zajmujący się sprawą, zniknięciem zapisów dwóch badań USG, jakie zostały przeprowadzone we włocławskim szpitalu zajmuje się już prokuratura. - Niestety zabezpieczono aparaty USG dopiero pięć lub sześć dni po wydarzeniach, które miały miejsce we Włocławku - dodaje.
W nocy z 16 na 17 stycznia ciężarna straciła bliźnięta, jeszcze przed planowanym cesarskim cięciem. Rodzice zmarłych dzieci obwiniają lekarzy o złą opiekę.
- Wynik badania USG w dniu 17 stycznia jest wynikiem, tak naprawdę, najważniejszym, żeby odpowiedzieć na pytanie, co się wydarzyło - stwierdził Kowalski i przypomniał: - Zdaniem położnej nie było tętna (płodów - red.). Zdaniem lekarza, który to badanie przeprowadził, tętno było wyczuwalne.
Sprawa ordynatora
Kowalski w rozmowie w programie "Wstajesz i wiesz" bardzo mocno podkreślał negatywną, jego zdaniem, rolę ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego w całej sprawie. - Ordynator miał na tyle tupetu, że o godzinie czternastej miał rozpocząć dyżur w szpitalu, natomiast do godziny 16 był wpisany w swoim drugim, prywatnym szpitalu. I nawet się specjalnie tym nie przejmował - podkreślił dziennikarz. - W tym czasie pacjentki były bez należytej opieki - dodał.
Jak ustalił dziennikarz następnego dnia po tej tragedii ordynator przyjmował w prywatnym szpitalu do godzin wieczornych. - Ten człowiek pracował dzień i noc - zauważa dziennikarz. - Pan ordynator pracował w trzech miejscach: w prywatnej przychodni przy ulicy św. Antoniego, w prywatnym szpitalu i w szpitalu publicznym - dodał.
Trzygodzinna luka
Jak ustalił Kowalski od godziny 19.40 do godziny trzeciej w nocy ordynator nie zajmował się pacjentami. O godzinie pierwszej w nocy położna, która była przy pacjentce wyczuła brak tętna i o tym fakcie poinformowała nie ordynatora, który powinien być na tym samym piętrze, tylko asystenta, który piętro niżej zajmował się innymi pacjentkami.
- Pacjentka schodzi o własnych nogach piętro niżej, w takim stanie, dochodzi do windy, zjeżdża windą i tam znowu idzie pieszo o własnych nogach - podkreśla dziennikarz. - Gdyby ordynator był tam, gdzie powinien być, czyli na przykład o godzinie pierwszej natychmiast pojawił się przy pacjentce, gdyby zawieziono ją na stół operacyjny, wezwano anestezjologa i dokonano cesarskiego cięcia, jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że dzieci by żyły - dodaje.
Śmierć bliźniąt
Śmierć bliźniąt nastąpiła w nocy z czwartku (16.01) na piątek (17.01). Sekcję zwłok dzieci przeprowadzono we wtorek 21 stycznia w Zakładzie Medycyny Sądowej w Bydgoszczy. Jak poinformowała włocławska prokuratura, wstępnie wskazano niewydolność oddechowo-krążeniową jako bezpośrednią przyczynę śmierci.
Jednocześnie patolodzy ocenili, że dzieci do 35. tygodnia ciąży, gdy nastąpił zgon, rozwijały się prawidłowo. Nie stwierdzono żadnych poważnych wad rozwojowych, ani śladów ewentualnych urazów, które mogły przyczynić się do śmierci dzieci.
Śledztwo w tej sprawie wszczęła już prokuratura. Prawidłowość postępowania personelu medycznego bada też - na wniosek ministra zdrowia - prof. Stanisław Radowicki, krajowy konsultant w dziedzinie ginekologii i położnictwa.
Własne postępowanie zapowiedział już także samorząd lekarski. Dyrekcja szpitala zawiesiła w czynnościach ordynatora oddziału położniczo-ginekologicznego. Takiej decyzji domagał się od zarządu i właściciela szpitala minister zdrowia.
Autor: dln//kdj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24