Może się wydawać, że o tej sprawie w ostatnich dniach wszyscy powiedzieli już wszystko, ale nic tak naprawdę nie jest jasne. Śmierć 25-letniego Igora Stachowiaka we wrocławskim komisariacie - po roku od tej tragedii - to wciąż więcej pytań niż odpowiedzi. Reporter "Czarno na białym" spojrzał na sprawę oczami człowieka, który prowadził dziesiątki podobnych spraw - policjanta tropiącego innych policjantów łamiących prawo.
Reporter TVN24 Lech Dawidowicz spotkał się z człowiekiem, który większość swojej zawodowej kariery spędził w Biurze Spraw Wewnętrznych, czyli tzw. policji w policji.
Na jego wyraźną prośbę nie możemy zdradzić, czy wciąż jest czynnym policjantem. Marek to nie jest jego prawdziwe imię.
Nie wierzy w tłumaczenia policji
Reporter "Czarno na białym" postanowił spojrzeć na sprawę Igora Stachowiaka oczami człowieka, który prowadził dziesiątki takich spraw i eliminował ze służby ludzi, którzy nigdy nie powinni się tam znaleźć.
- Nie wiem, jak "chodziły" tam dowody rzeczowe. Ale jeżeli ktoś skasował lub unieszkodliwił monitoring, to dlaczego nie zrobił tego z taserem? - pytał Marek.
Marek nie daje wiary oficjalnemu tłumaczeniu policji, że funkcjonariusze od początku byli pewni, kogo zatrzymali. Jego zdaniem Biuro Spraw Wewnętrznych wyjaśniało tę kwestię, badając, jaki wpływ na interwencję wobec Stachowiaka miał wcześniejszy incydent - zatrzymywany inny mężczyzna uciekł policjantom. Biuro Spraw Wewnętrznych powinno sprawdzić, czy w chwili zatrzymania Stachowiaka policjanci nie byli poddawani presji, że drugi raz taka sytuacja nie ma prawa się wydarzyć.
- Dowiedzielibyśmy się, jakie są jego dane. Tylko trzeba by było poczekać 24 godziny. I teraz trzeba sobie zadać pytanie: dlaczego oni nie chcieli czekać tych 24 godzin, tylko się nad nim pastwili? Możemy myśleć tylko teoretycznie, czy był jakiś nacisk, czy bali się, że ktoś poniesie konsekwencje, bo im wcześniej ktoś uciekł? - wyjaśniał.
"Nie mieli świadomości, że taser ma wbudowaną kamerę"
Policjant Biura Spraw Wewnętrznych uważa, że logika wydarzeń wskazuje na to, że funkcjonariusze jednak nie mieli świadomości, że taser ma wbudowaną kamerę.
- Wyszli do toalety, żeby się chronić przed czymś, przed widokiem ludzi, którzy przechodzili korytarzem. A wzięli ze sobą sprzęt, który nagrywa, więc to trochę jest nielogiczne - kontynuował policjant.
- Taser może zginąć. Jeżeli mamy śmierć na komisariacie, to można sobie wyobrazić podejmowanie działań takich, które będą chronić policjantów. Czyli można sobie wyobrazić niszczenie dokumentacji, tasera, zagubienie tasera, utopienie go w Odrze, gdziekolwiek - tłumaczył.
Policjantowi z Biura Spraw Wewnętrznych ciężko jest uwierzyć, że nikt poza prokuratorem nie widział nagrań z tasera.
- To są nagrania, które uzyskała policja i przekazała do prokuratury - mówił 21 maja 2017 roku rzecznik Komendanta Głównego Policji insp. Mariusz Ciarka.
W publicznych wypowiedziach dotyczących nagrania pojawiają się nieścisłości. Policja mówi o przekazaniu urządzenia bez wcześniejszego zgrywania.
"Zabezpieczyli i przekazali" vs. "zabezpieczyli i zgrali"
- Policjanci całe urządzenie zabezpieczyli i przekazali prokuratorowi, który był na miejscu. Prokurator to urządzenie zabrał ze sobą - powiedział Ciarka.
Zbigniew Ziobro w kontekście policjantów Biura Spraw Wewnętrznych mówił już jednak o wspólnym zgrywaniu materiału, razem z prokuratorem.
- Zabezpieczyli i zgrali także nagrania z kamery zamontowanej na tak zwanym taserze, czyli paralizatorze elektrycznym - mówił Ziobro.
Za to, że policjanci nie widzieli nagrania z tasera, głowy też nie chciał dać Komendant Główny Policji nadinspektor Jarosław Szymczyk.
- Mnie jest trudno dzisiaj powiedzieć, czy ktokolwiek z policji widział to nagranie - mówił we wtorek 23 maja 2017 roku w "Faktach po Faktach" w TVN24 Jarosław Szymczyk.
Zdaniem Marka to właśnie policjanci z Biura Spraw Wewnętrznych powiedzieli prokuratorowi o filmie. Mało prawdopodobne, żeby prokurator sam wiedział o funkcji nagrywania w taserze.
- Wierzy pan w taką sytuację, brał pan udział pewnie w różnych takich sytuacjach, że nikt z policji, nikt z Biura Spraw Wewnętrznych nie przegląda tych filmów, co na nich jest? - pytał reporter.
- Nie, wydaje mi się, że wręcz było odwrotnie. Że albo przełożony albo kontroler albo policjant z Biura Spraw Wewnętrznych przejrzeli i któryś z nich napisał notatkę - odpowiedział policjant.
- Nagrania z paralizatora są w dyspozycji policji. Powinni to obejrzeć, bo to jest tak zwane abecadło policyjne. Biuro Spraw Wewnętrznych, które przyjeżdża wyjaśniać tę sprawę musi zapoznać się z takim materiałem - mówił Marek.
"Wszyscy wyżej byli zorientowani"
Funkcjonariusz Biura Spraw Wewnętrznych mówi, że jedynymi ludźmi, którzy pewnie nie widzieli nagrania, było kierownictwo tego komisariatu. Zazwyczaj miejscowych policjantów od sprawy odsuwa od razu.
- Jeżeli nie obejrzeli tego przed przybyciem prokuratora to wydaje mi się, że później już nie oglądali, ten komendant komisariatu. Wydaje mi się, że ci wyżej byli zorientowani - tłumaczył Marek.
- Prowadzący to postępowanie (dyscyplinarne - red.) trzykrotnie zwracał się do prokuratury z prośbą o przekazanie tego materiału filmowego, tego materiału filmowego nie uzyskał. I oparł się na tym definiując potrzebę zawieszenia postępowania. Bo ono nie zostało przez niego zakończone, tylko zawieszone - mówił w "Faktach po Faktach" Jarosław Szymczyk.
Po tej wypowiedzi Komendanta Głównego Policji reporter zadzwonił do jednego z wysokich oficerów tej formacji, którego dziwi takie tłumaczenie.
- Rok prowadzone są czynności. Trzy razy występuje pan o nagranie i to w okresie, kiedy jest najgoręcej, a co się potem dzieje? Dlaczego nikt tego nie sprawdza? Nie dostał tego monitoringu do postępowania dyscyplinarnego, dlaczego się przez ministra nie zwrócił do prokuratury osobiście? To jest brak nadzoru. Ale nie chcę już bić w swoja instytucję - odpowiedział.
Zdaniem człowieka z Biura Spraw Wewnętrznych stało się to, co w policji dzieje się bardzo często - utworzyła się drabinka ludzi, z których każdy czekał na decyzję kogoś innego. Bo tak jest łatwiej.
- Ten przełożony ma oczekiwania i ze strony społeczeństwa i ze strony przełożonych. Trzeba podjąć decyzję kadrową, nikt za niego tego nie zrobi. Wiec przyjmuję, że po pierwsze znał ten film, a jeżeli znał, to być może jakiś brak doświadczenia tam zaistniał. Czekał na przedstawienie zarzutu, bo wtedy jest to bardzo łatwa przesłanka, żeby policjanta zawiesić, czy wydalić ze służby. Było to błędne postępowanie przełożonego, który powinien podjąć decyzje wcześniej - wyjaśniał Marek.
Rola Biura Spraw Wewnętrznych
Oficera Biura Spraw Wewnętrznych dziwi też, że sama policja stara się bagatelizować znaczenie biura w tej sprawie. Również o roli Biura Spraw Wewnętrznych inaczej mówią policjanci i inaczej prokuratorzy.
- Śledztwo to zastrzegł prokurator, że prowadzi je osobiście. Poza tym pierwszym dniem, kiedy te czynności były wykonywane z funkcjonariuszami Biura Spraw Wewnętrznych, którzy natychmiast ten cały materiał dowodowy przekazali prokuratorowi, prokurator już nie zlecał nam później żadnych czynności - mówił w środę Mariusz Ciarka.
- Posiłkuje się przy pewnych czynnościach pani prokurator funkcjonariuszami z Biura Spraw Wewnętrznych - powiedziała rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Magdalena Mazur-Prus.
Ostatecznym dniem, kiedy już wielu policjantów musiało mieć świadomość, co tak naprawdę się wydarzyło, było odtwarzanie tych wydarzeń w budynku samego komisariatu jesienią ubiegłego roku.
- W toku tego postępowania przeprowadzony był eksperyment procesowy. Eksperyment ten był przeprowadzany na rynku we Wrocławiu i w komisariacie - dodała Magdalena Mazur-Prus.
Raport Biura Spraw Wewnętrznych
Jeżeli przy tym wydarzeniu Biuro Spraw Wewnętrznych robiło niewiele, to co znajduje się w raporcie, który sporządzili?
- Raport jest bardzo szeroki. Tam były generalnie dwa raporty. Jeden biura kontroli, a drugi Biura Spraw Wewnętrznych, mówiący o całym szeregu czynności realizowanych na polecenie prokuratora, ale tez wyjaśniający w ramach naszych wewnętrznych procedur - wyjaśniał Jarosław Szymczyk.
Przyjmując tylko na chwilę, że nikt w policji faktycznie nie widział wcześniej tego filmu, to jakie rezultaty przyniosły inne działania, które standardowo w takiej sytuacji powinno się prowadzić?
- Zainstalowanie jakiś urządzeń rejestrujących rozmowy w różnych miejscach. Pozyskiwanie kogoś z osób, które tam pracują, w tym komisariacie. Ale też właśnie docieranie do osób, które były zatrzymywane. Wydaje się, że to można zrobić na dwa sposoby. Pierwszy jest taki trochę oficjalny, czyli wzywamy te osoby. A po drugie - docieramy osobą, która pomaga policji, do takiej osoby, która była zatrzymywana i się dopytujemy, jak było naprawdę. Bo odpowiedź udzielona oficjalnie też może być inna od prawdy - wyjaśnił Marek.
- Jeżeli ja jako prokurator widziałbym to nagranie, to ja nigdy tego policjanta, który trzyma ten taser, nie słuchałbym w charakterze świadka. Bo to jest osoba, co do której z założenia będzie się w przyszłości stawiało zarzut popełnienia przestępstwa - dodał.
- Nie można stawiać zarzutu nie mając zgromadzonego całego materiału dowodowego. Prokurator nie stawia zarzutu tak sobie - mówiła z kolei Mazur-Prus z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
- Prokurator jak czeka tak długo, to za chwile będzie sytuacja, w której policjanci, którzy rok temu by mu wszystko powiedzieli, to teraz będą się mogli powoływać na niepamięć. Na to, że w tym czasie wykonali ileś tam interwencji - ocenił Marek.
Inne działania prokuratury mogły też znacznie szybciej przynieść zeznania pozostałych policjantów.
- Można nawet zastosować jakieś środki zapobiegawcze ze strony prokuratury. Rozbić trochę solidarność, jeżeli ona by się pojawiła, miedzy tymi policjantami - mówił Marek.
Zdaniem oficera, z którym spotkał się reporter TVN24, o sprawie po prostu zapomniano na wysokich szczeblach.
- Policjanta tego zawieszono. Ja nie wiem, czy już później gdzieś już nie stracił ktoś nad tym kontaktu. Nie wydaje mi się, że po trzech miesiącach, jak tego policjanta odwieszano, to że ktoś to wysoko konsultował - ocenił Marek.
Biuro Spraw Wewnętrznych nie ma prawa sugerować w swoich raportach żadnych rozwiązań kadrowych.
- Brak doświadczenia w nadzorze. I dopilnowanie tego, żeby wydać polecenie jasne naczelnikowi wydziału kadr komendy wojewódzkiej: proszę przypilnować tę sprawę. Jak miną trzy miesiące, ja chce być poinformowany o decyzji kadrowej komendanta miejskiego. Policja jest firmą hierarchiczną i się wydaje polecenia, które mają być wykonywane, więc ktoś chyba nie wydał takiego polecenia - skomentował Marek.
PiS wymienił najważniejszych komendantów
Policjant przypomina, że rząd PiS wymienił prawie wszystkich najważniejszych komendantów policji. Komendanta głównego nawet dwukrotnie. Już wtedy policjanci alarmowali, że to może mieć konsekwencje.
O karuzelę stanowisk w policji zapytaliśmy rok temu komendanta głównego policji.
- Dzisiaj te zmiany personalne i organizacyjne się dokonały i trzeba dać szansę tym zmianom udowodnienia, że to był właściwy kierunek - mówił w kwietniu 2016 roku Jarosław Szymczyk.
O zmiany reporter TVN24 zapytał też teraz, 12 miesięcy po tym wywiadzie.
- Nie żałuje pan, że nazbyt zaufał pan policjantom z Wrocławia? - pytał. - Myślę, że odpowiedzią są decyzje kadrowe - odpowiedział Szymczyk.
Komendant wojewódzki policji we Wrocławiu, jego zastępca oraz komendant miejsku zostali odwołani decyzją ministra spraw wewnętrznych.
Autor: KB/ja / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24