Premier Donald Tusk zapowiada, że przesiądzie się z rządowych samolotów do zwykłych rejsowych połączeń. Ma to być element ograniczenia niepotrzebnych wydatków. Problem w tym - pisze "Dziennik" - że za nieużywane samoloty też trzeba płacić...
W piątek do Wilna Tusk leci jeszcze rządowym samolotem, ale już w najbliższy wtorek premier stawi się na "cywilnym" Okęciu, by wsiąść w "zwykły samolot". I najprawdopodobniej nie będzie to jedyny raz. - Premier wszędzie, gdzie będzie to możliwe, chce korzystać z rejsowych lotów - mówi gazecie rzeczniczka rządu Agnieszka Liszka. Jak dodaje z kolei sekretarz stanu z Kancelarii Premiera Paweł Graś, chodzi m.in. o to, żeby było najtaniej.
Według gazety, nie jest jednak takie oczywiste, że kupienie biletu na rejsowy samolot przyniesie oszczędności. Porównanie kosztu lotu godziny rządowego TU-154 M - 36 tys. 415 zł - do ceny biletu rejsowego lotniczego mogłoby wskazywać przewagę biletów rejsowych.
Należy jednak pamiętać, że z premierem zwykle leci delegacja, biletów potrzeba więc kilka, kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt - wylicza "Dziennik". Może również dojść do niezręcznych sytuacji, gdy podczas oficjalnej wizyty trzeba będzie rozwinąć czerwony dywan, a na gości będzie czekać oficjalna delegacja. - Przecież nie podkołuje się do nich rejsowym lotem, pasażerowie nie będą czekać, aż skończy się przywitanie - hipotetyzuje b. szef BOR Mirosław Gawor.
Jest jeszcze jedno "ale" Rzecznik sił powietrznych podpułkownik Wiesław Grzegorzewski zwraca uwagę, że za nieużywany rządowy samolot i tak trzeba płacić. - Samoloty 36. Pułku i tak muszą wylatać zaplanowaną rocznie liczbę godzin - zrobić tzw. naloty - bez względu na to, czy VIP-y latają nimi, czy nie - mówi gazecie.
A względy bezpieczeństwa? Minister Graś uważa, że BOR nie będzie musiał dodatkowo sprawdzać samolotu, na pokładzie którego znajdzie się premier. Szczególnie po 11 września procedury lotniskowe w kwestiach bezpieczeństwa są bardzo rygorystyczne.
Natomiast były premier Leszek Miller twierdzi, że na lotach zaoszczędzić się nie da, a rezygnacja z rządowego samolotu to tylko problemy. Na początku swojej kadencji Miller wyczarterował wraz z delegacją samolot do Londynu. - Potem okazało się, że trzeba było zapłacić więcej, niż wyniósłby koszt lotu samolotu rządowego i prób zaprzestaliśmy - opowiada "Dziennikowi" Miller.
Podaje również przykład: przed wyborami rezygnację z rządowych samolotów obiecali socjaliści na Węgrzech. W postanowieniu nie wytrzymali długo. - Zaczęły się problemy, bo na przykład przylatywali na konferencję międzynarodową, która zamiast o 16 kończyła się o 19, a o 17 odlatywał samolot rejsowy, i dali sobie spokój. Sądzę, że z panem Tuskiem też tak wyjdzie - podsumowuje Miller.
Ja już wychodzę, mam samolot... Zdaniem Jana Dziedziczaka - rzecznika poprzedniego rządu, a dziś posła PiS - zachowanie premiera Tuska to "działanie pod publiczkę". Ocenia on, że przyniesie to tylko wiele szumu medialnego, a nie prawdziwe oszczędności. - Nie wygłupiajmy się: to są groszowe koszty w skali państwa. Trzeba brać pod uwagę, że z premierem leci delegacja i wszystkim trzeba będzie kupić bilety. Zresztą trudno sobie wyobrazić, by premier np. kończył szybko rozmowy w sprawie miliardowego kontraktu tylko dlatego, że ma akurat za chwilę samolot - ocenia poseł.
Komentując te zapowiedzi, ironizuje, że premier mógłby się przesiąść do autobusów w mieście, gdzie "mógłby ustąpić miejsca babci". - Tusk zapowiadał, że zrezygnuje z ochrony BOR, ale już się z tego wycofuje. Zapowiadał, że nie zamieszka w rządowej willi na Parkowej, a już oglądał ją razem z żoną. Myślę, że ten pomysł będzie miał podobny finał - kwituje na łamach "Dziennika".
Źródło: Dziennik
Źródło zdjęcia głównego: TVN24