Gdzie był polski sport w roku 2024? Dorobiliśmy się paru fenomenów, ale igrzyska olimpijskie pokazały, że nie jest najlepiej. Mamy czempionów, ale i mistrzów niechlubnej kategorii. Druzgocące są wyniki badań sprawności młodych Polaków. Kiedy będzie lepiej? To też pytanie do nas samych.
To był rok olimpijski i rok Euro 2024. Dla Polski, poza paroma wyjątkami, rok pełen rozczarowań. Igrzyska przyniosły nam garstkę medali. Tak, nie garść, ledwie garstkę. Jeszcze zanim zapłonął olimpijski znicz, analitycy wyliczali, że krążków będzie 15, prognozy Polskiego Komitetu Olimpijskiego były ostrożniejsze (14), a skończyło się najgorszym wynikiem od 68 lat (10).
Wcześniej nie popisali się piłkarze. Nikt od nich medalu nie żądał, ale też nikt nie zakładał, że odpadną z turnieju jako pierwsi. Ledwie pięć dni od swojego pierwszego meczu i tydzień od rozpoczęcia mistrzostw, nagrodę w kategorii "mało chlubne rekordy Euro" mieli w kieszeni.
Ale po kolei.
Skazana na złoto
Na początek jednak powody do chwały. Jest ich kilka.
Królują medaliści olimpijscy: Ole-torpedy wspinające się po ścianie w kilka sekund, kolekcjonerka wielkich szlemów, brązowa w Paryżu Iga Świątek, srebrna Julia Szeremeta i srebrni siatkarze. Ale nie zapominajmy o innych: szybkiej na rowerze Katarzynie Niewiadomej i żużlowym mistrzu Bartoszu Zmarzliku.
Chwalmy się, chwalmy również ich, bo to czempioni i czempionki polskiego sportu.
Aleksandra Mirosław była skazana na olimpijskie złoto. Do Paryża poleciała jako faworytka, bo z bagażem potwierdzeń w swojej specjalności - medale mistrzostw świata i Europy oraz osiem rekordów globu! We wspinaczce na czas, konkurencji debiutującej na igrzyskach, była najszybsza. I zrobiła to. Jeszcze w eliminacjach, dwukrotnie w odstępstwie pięciu minut, wyśrubowała własny rekord świata.
ZOBACZ TEŻ: ALEKSANDRA MIROSŁAW. W DRODZE DO PARYŻA 2024 >>>
Kto myśli, że to była bułka z masłem, jest w błędzie. Rola faworytki jej ciążyła, czego sama nie kryła.
- To nie jest łatwe i nigdy nie będzie. To ciężka praca, przede wszystkim psychologa. Przez ostatnie osiem miesięcy naprawdę intensywnie pracowałam nad głową, nad tym, żeby tego dnia być gotową, żeby z tym wszystkim sobie poradzić - stwierdziła.
Mirosław dała nam na igrzyskach jedyne złoto. Na trzecim stopniu podium stanęła Aleksandra Kałucka. - To dla mnie nierealne, mam emocjonalny rollercoaster - cieszyła się druga z Polek. W półfinale musiała uznać wyższość genialnej Oli nr 1. Były radość i łzy, na nią nikt nie stawiał. Wróciła z brązowym medalem i pobitym rekordem życiowym. Ten brąz zadedykowała siostrze bliźniaczce, Natalii, również specjalistce od wspinaczki na czas. Natalia na igrzyska nie pojechała, bo Polska miała tylko dwa miejsca w kobiecym składzie wspinaczkowym. Pierwsze wzięła sobie późniejsza mistrzyni, o to drugie bój stoczyć musiały siostry.
- Miałyśmy nie chodzić, nie mówić. Mama w to jednak nie uwierzyła. Pokazała środkowy palec ekspertom i zawalczyła. Ćwiczyła z nami niemal codziennie. Chyba przesadziła, bo teraz z siostrą biegamy po ścianie - przyznała już po igrzyskach w emocjonalnej rozmowie z tvn24.pl. Są wcześniakami, rokowania lekarzy nie były najlepsze. Na szczęście mylili się.
Po brąz w Paryżu sięgnęła również Iga Świątek, ale ona przyjęła to jako porażkę. Była faworytką. Cztery z pięciu tytułów wielkoszlemowych zgarnęła przecież właśnie tam. Jechała na igrzyska po 44 tygodniach z rzędu na szczycie światowego rankingu. Jej pochód po złoty medal zatrzymała późniejsza mistrzyni Chinka Qinwen Zheng, z którą Świątek wygrała wcześniej wszystkie sześć spotkań. Iga była przybita. Pomeczowej rozmowy nie była w stanie dokończyć.
- Po prostu zawaliłam - powiedziała i odeszła od mikrofonu zapłakana. To był przygnębiający widok. Mistrzyni w rozsypce. To też świadczy o jej wielkości, za trzecie miejsce i brązowy medal wielu dałoby się pokroić. Ona chciała tego najcenniejszego.
Ten rok dla Świątek był szalony. Wygrała pięć turniejów, w tym wielkoszlemowy w Paryżu. Półrocze wymarzone, później przyszły Wimbledon, igrzyska i niemoc. Po US Open i odpadnięciu w ćwierćfinale zniknęła na dwa miesiące. W międzyczasie zmieniła trenera. To był szok. Odszedł ten, który pomógł jej w wygraniu 19 finałów, a przychodził ktoś z zewnątrz, kto miał zmienić jej tenis z jednowymiarowego, siłowego i do cna już przewidywalnego w coś nieszablonowego.
Kurz po zmianie trenera opadł, Świątek zagrała w dwóch turniejach i gruchnęła kolejna zaskakująca wieść. W jej organizmie stwierdzono śladowe ilości zakazanej substancji, stąd jej wcześniejsza absencja - przymusowe miesięczne zawieszenie w ciszy, a czas ten ona i jej sztab poświęcili na dowiedzenie niewinności.
- Horror. I ogromne rozczarowanie - podsumowała ostatnie tygodnie w rozmowie z Anitą Werner w "Faktach po Faktach".
Ze swojego srebrnego medalu nie cieszyła się w pełni Julia Szeremeta. W Paryżu walczyła widowiskowo, rozdawała ciosy na prawo i lewo, zatrzymała ją w finale dopiero wyraźnie mocniejsza fizycznie Lin Yu-ting z Tajwanu. Julia była niepocieszona, choć polski boks doczekał się pierwszego medalu od 32 lat!
- Chcę złota - zapowiedziała już. Cel: Los Angeles.
Wicemistrzami zostali również siatkarze. Zdobyli srebrny medal, ale smakował jak złoty, bo wreszcie, po 20 latach, uporali się z olimpijską klątwą, zachodząc dalej niż do ćwierćfinału. Zatrzymali ich dopiero będący w nieziemskiej formie gospodarze, obrońcy tytułu. Polacy na podium byli uśmiechnięci, tego dnia nie było drużyny na świecie, która zrobiłaby krzywdę Francuzom. Nasza siatkówka po 48 latach w końcu miała olimpijski finał.
Najlepszy rok w kolarskiej karierze przeżyła Katarzyna Niewiadoma. Wygrała prestiżowy wyścig jednodniowy Strzała Walońska, a jeszcze bardziej zachwyciła, gdy w niecodziennych okolicznościach (zadecydowały sekundy!) odniosła zwycięstwo w kobiecym Tour de France, kolarskim wielkim szlemie.
No i Bartosz Zmarzlik. Fenomen, najbardziej utytułowany polski żużlowiec w historii, który sięgnął po piąte (!) mistrzostwo świata. Czarny sport nie jest dyscypliną olimpijską, ale w Polsce cieszy się niesłabnącą popularnością.
Świątek jeszcze pogra, następcy rosną
To są nasi mistrzowie, ale i nadzieje na kolejne sukcesy. Mirosław pojedzie na następne igrzyska, młodsze od niej siostry Kałuckie spróbują pewnie nie tylko za cztery, ale i za osiem lat. Podobnie najmłodsza z nich Szeremeta.
Iga to zadziora, wojowniczka, dla niej olimpijski brąz to porażka, dlatego ruszy na podbój Los Angeles, by w końcu wrócić z upragnionym złotem. Do tego czasu liczbę wielkich szlemów, jeśli utrzyma częstotliwość ich zdobywania, może podwoić. Dziesięć na koncie za cztery lata? Brzmiałoby dumnie. Wtedy ze spokojnym sumieniem będzie mogła przejść na emeryturę, nie mając 30 lat, i oddać się bez reszty książkom, łamigłówkom i pochłanianiu tiramisu, wszystkiemu, co kocha, a co sportowa kariera nieco ogranicza. A jeśli nawet za jakiś czas skończy z tenisem, spalonej ziemi po sobie nie zostawi. Następcy jej i Huberta Hurkacza, naszego najlepszego tenisisty, rosną.
- Polski tenis nie jest idealny, ale idzie do przodu pod względem infrastruktury, wiedzy trenerów oraz liczby trenujących rekreacyjnie i wyczynowo. Mamy juniorów, którzy są w światowych czołówkach. Jest duża szansa, że ktoś Igę czy Huberta kiedyś zastąpi. Oczywiście sukces juniorski nie daje gwarancji na powodzenie wśród seniorów, ale to już wiele znaczy - ocenia Tomasz Mrozowski, główny trener akademii Angelique Kerber w podpoznańskim Puszczykowie.
Wskazuje największe wyzwanie, jakie stoi przed naszym tenisem: - Powinniśmy zapewnić finansowanie treningów kolejnym pokoleniom. Są związki na świecie, które finansują rozwój obiecujących zawodników, by później, w przypadku sukcesów, dzielić się premiami. W ten sposób związek "odzyskuje" to, co wcześniej zainwestował. Mam nadzieję, że taki system zostanie niebawem wprowadzony w Polsce.
Bo dzisiaj młody tenisista liczy na pieniądze od państwa i sponsorów, ale największym obciążeniem finansowym pozostaje dla rodziców.
- Rodzic w Polsce jest pierwszym i głównym sponsorem. Włączyłbym większą pomoc dla dzieciaczków w wieku dwunastu-czternastu lat. Większą i dla szerszej grupy. Finansową, merytoryczną związaną z wiedzą trenerską, ale i ułatwiającą planowanie wyjazdów na turnieje międzynarodowe - dopowiada Marcin Krześniak, główny trener Akademii Tenisowej Tenis Kozerki pod Warszawą.
Świątek i Hurkacz jeszcze pograją, są młodzi i wszystkiego w tenisie jeszcze nie osiągnęli.
Konkurencja niech się martwi, bo i Zmarzlik nieprędko odstawi motocykl. On ma dopiero 29 lat i wiele przed nim. Żużlowcy w metrykę nie spoglądają. Amerykanin Greg Hancock zdobywał kolejne mistrzostwo świata, gdy miał 46 lat.
O napływające talenty w siatkówce też możemy być spokojni. Do klubów drzwiami i oknami walą kolejni, którym zamarzyło się bycie drugim Kurkiem, Leonem czy Zatorskim. Nierzadko muszą usłyszeć: "jesteś dobry, może bardzo dobry, ale dziękujemy, przyjmujemy tylko wyjątkowych i najlepszych".
Tak jak w Projekcie Warszawa, zespole bijącym się o mistrzostwo Polski. - Są następni. U nas trenuje około 200 osób, w tym dwie grupy dziewczyn. Z naborami nie mamy żadnych problemów, jest wręcz odwrotnie. Musimy dziękować fajnym dzieciakom, którzy chcą grać, trenować i się ruszać, tylko po prostu nie mają najlepszych warunków motorycznych. W tym roku musieliśmy podziękować 30-40 procentom chętnych - mówi Paweł Mikołajczak, dyrektor Akademii Siatkówki, kuźni talentów warszawskiego klubu.
On nie ma wątpliwości: to sukces reprezentacji napędza koniunkturę w siatkówce. Są zwycięstwa, będą kolejki młodych na treningi.
ZOBACZ TEŻ: WILFREDO LEON. W DRODZE DO PARYŻA 2024 >>>
Piłka nożna, lekkoatletyka i skoki. Lista wstydu
Lista tych, którzy zawiedli, jest dłuższa. Presja? Wypadek przy pracy? Najczęściej to wynik albo trwającej już jakiś czas degrengolady dyscypliny, albo bolesna wymiana pokoleń, gdy ustępującego mistrza nie ma kto godnie zastąpić.
Igrzyska, nie bójmy się tego przyznać, były sromotną porażką polskiego sportu. Ponad dwie setki wysłanych zawodników i zawodniczek zaowocowały 10 medalami, w tym ledwie jednym złotym we wspinaczce na czas, dyscyplinie wciąż egzotycznej.
Przepadli z kretesem zapaśnicy, judocy, żeglarze, pływacy, kajakarze (nie licząc kajakarki górskiej Klaudii Zwolińskiej), ale przede wszystkim lekkoatleci.
Kajakarze klasyczni przez 44 lata byli dla Polski gwarantem olimpijskich medali. W Paryżu zawiedli, passa się skończyła.
Lekkoatleci z poprzednich igrzysk przywieźli dziewięć medali, z czego złotych aż cztery. W tym roku był tylko jeden - honor polskiej królowej sportu obroniła biegająca na 400 metrów Natalia Kaczmarek, ona wzięła w Paryżu brąz. To najgorszy olimpijski występ w wykonaniu naszych lekkoatletów od ponad 30 lat i igrzysk w Barcelonie.
Co stoi za tą mizerią?
- Nasze lekkoatletyczne gwiazdy, ci od lat zdobywający medale, są na ostatniej prostej karier, bliżej im do ich zakończenia. Wiek robi swoje, złote pokolenie powoli odchodzi. Bolesna jest ta zmiana pokoleniowa, nawet bardzo bolesna, pamiętajmy jednak, że takiego pokolenia nie mieliśmy od pół wieku - tak to widział w rozmowie z eurosport.pl Tomasz Majewski, dwukrotny triumfator igrzysk w pchnięciu kulą (2008, 2012) i szef polskiej misji olimpijskiej w Paryżu.
Po olimpijskim fiasku za rozliczenia wziął się minister sportu Sławomir Nitras. Zapowiedział kontrolę za kontrolą w nadzorującym przygotowania do igrzysk Polskim Komitecie Olimpijskim, a po drodze przedstawił, jak finansowano z budżetu państwa przygotowania do misji "Paryż 2024" w latach 2022-2024. Na lekkoatletykę przeznaczono najwięcej, niemal 75 mln zł. Liczba zawodników na igrzyskach - 59, liczba medali - 1.
Ustępujący prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki tylko dolał oliwy do ognia w jednym z poolimpijskich wywiadów. Henryk Olszewski do winy się nie poczuwał, winy nie szukał również w związku. Wskazał na zawodników.
"Mieli liczną grupę fizjoterapeutów, dietetyków, lekarzy, psychologów, w sumie 60 osób towarzyszących. Jeździli, gdzie chcieli i robili, co chcieli. Efekty można było zobaczyć w Paryżu. Dlatego będąc jeszcze na igrzyskach, zapowiedziałem, że trzeba będzie skończyć z tym sobiepaństwem" - powiedział "Przeglądowi Sportowemu".
Dodał, że zbudowanie dwóch szczytów formy okazało się dla lekkoatletów porywaniem z motyką na słońce. Jakby zapomniał, co wydarzyło się miesiąc przed igrzyskami, czyli na mistrzostwach Europy. Polacy przywieźli z nich sześć krążków. Dla naszych lekkoatletów były to najgorsze mistrzostwa od 12 lat.
Probierz na placu budowy
Ze zmianą pokoleniową nie radzi sobie także nasza reprezentacyjna piłka.
Dziur po Wojciechu Szczęsnym, Kamilu Gliku i Grzegorzu Krychowiaku nie zasypaliśmy, została wyrwa. A coraz bliżej końca reprezentacyjnej kariery Roberta Lewandowskiego. Strach pomyśleć, co wtedy. Szkieletu drużyny nie widać. Jest notoryczny plac budowy, choć minęło 15 miesięcy, odkąd Michał Probierz wziął się za porządki w kadrze. Przez ten czas awansował na Euro w stylu toporno-parodystycznym, by turniej przerżnąć z kretesem. W awansie pomogło szczęście, bo piłkarskiej magii w tym nie było. Więcej, w decydującym meczu barażowym o mistrzostwa Polacy, przez 120 minut, nie oddali ani jednego (!) celnego strzału. Los (czytaj: karne) im sprzyjał. Na samym Euro zaskoczenia nie było. Zespół Probierza wylądował w wymagającej grupie, uciułał ledwie punkt. Jeśli coś zdumiało, to ekspresowe odpadnięcie z turnieju, po dwóch meczach, jako pierwsza z 24 reprezentacji. Misja selekcjonera trwała dalej.
Po Euro nastał czas meczów w Lidze Narodów. I tu przyszło polskim piłkarzom być jedynie tłem. Przegrali cztery z sześciu spotkań i z hukiem zlecieli z najwyższej dywizji, pierwszy raz w czteroletniej historii rozgrywek.
Przez całą Ligę Narodów Probierz wyborami personalnymi sprawiał wrażenie, jakby miotał się od ściany do ściany. Po trzy mecze dał rozegrać obu bramkarzom, ani razu nie powtórzył identycznego zestawienia formacji obronnej. Na koniec okazało się, że filarem defensywny stał się Karol Piątkowski, który w pierwszych czterech występach LN zagrał zaledwie 52 minuty. A to od defensywy ponoć buduje się zespół.
Z diagnozą pospieszył prezes PZPN. - Mamy piłkarzy, jakich mamy - błysnął Cezary Kulesza. Ale i Probierz wprawił w konsternację, gdy rzekł, że idziemy w dobrym kierunku.
Eliminacje do mundialu lada chwila.
"Młodzi piłkarze nie są gotowi na takie pieniądze"
Co ma siatkówka, czego nie ma piłka nożna?
- U naszych młodych chłopaków widzę większą determinację. Moim zdaniem są bardziej zdeterminowani, żeby grać na najwyższym poziomie i się łatwo nie poddają. Mówię to na podstawie obserwacji treningów i zachowań dzieciaków w siatkówce i piłce nożnej. A widziałem wiele, czy to w Warszawie, czy miejscowościach podwarszawskich. Młodzi siatkarze nie zadowalają się byle czym. Z jednej strony kiepsko, że nie ma porównywalnych zarobków, z drugiej to chroni właśnie siatkarską młodzież przed samozadowoleniem. Chcą grać w PlusLidze, chcą dostać się do kadry i nie odpuszczają - diagnozuje Paweł Mikołajczak, dyrektor Akademii Siatkówki Projektu Warszawa.
- Młodzi piłkarze nie są gotowi na zarabianie takich pieniędzy, na to, że one przychodzą bardzo szybko. I to nie idzie wprost proporcjonalnie z odpowiednim mentalnym podejściem, tylko po prostu zadowolenie się byle czym. A gdy przychodzę do nas na salę, to widzę, że każdy z chłopaków chce być coraz lepszy. Im wyżej poprzeczkę im stawiam, tym starają się jeszcze bardziej - dodaje.
Coś w tym jest. Polska piłka od lat nie może zapanować nad plagą szybkich wyjazdów zdolnej młodzieży. Bywa, że na testy do Włoch czy Hiszpanii, omamieni przez agentów wizją milionów, udają się już 16-latkowie. Nie okrzepli w polskiej lidze, często bez sukcesu, a muszą odnaleźć się w nowej kulturze, bez znajomości języka, i walczyć o miejsce w zespole z zastępem równie, jak nie bardziej, utalentowanych młodych piłkarzy. Latem z ekstraklasy na podbój lig zagranicznych wyruszyło trzech piłkarzy 20-letnich i młodszych. Tylko jeden z szansą na regularną grę. To Dominik Marczuk, który zamienił mistrzów Polski Jagiellonię na klub w Stanach Zjednoczonych.
Z kryzysu nie mogą wyjść skoki narciarskie, jedna z naszych narodowych dyscyplin. Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Piotr Żyła nieuchronnie zbliżają się do końca kariery, razem mają ponad 100 lat, następców nie widać. Żaden z wielkiej, utytułowanej trójki w poprzednim sezonie nie stanął na podium Pucharu Świata. Żaden nie znalazł się w najlepszej dwudziestce klasyfikacji generalnej. Najwyżej w tym zestawieniu Polak (Aleksander Zniszczoł) był 19. I obecny sezon nie zapowiada się różowo. Po pierwszych konkursach najlepsi Paweł Wąsek i Zniszczoł plasują się pod koniec drugiej dziesiątki.
- Czy jest tak źle? Jest po prostu inaczej, trochę się nam czołówka zestarzała - tłumaczy Marek Pach, prezes TS Wisła Zakopane, klubu, który dał skokom Kubackiego i Klemensa Murańkę.
Po chwili dodaje gorzko: - Wie pan, coraz mniej dzieci garnie się do skoków. Za ery Adama Małysza w zawodach startowało po 200 dzieci, teraz to połowa tego.
I znów pada słowo klucz w polskim sporcie: "pieniądze", a raczej ich brak.
- Opłaty za skocznie są horrendalne, a w klubach narciarskich jest ogromna bieda. Płacimy za skocznię 20 złotych za trening. Chcąc mieć dobry nabór, to trzeba szkolić z 20 zawodników. Przychodzi trening i pyk, idzie 400 złotych. Klub taką kwotę musi płacić Centralnemu Ośrodkowi Sportowemu, który jest właścicielem skoczni. Chcemy zrobić zawody i niech pan sobie wyobrazi, że trzeba zapłacić 10 tysięcy. Dziewięćdziesiąt procent trenerów nie ma zatrudnienia, klubów nie stać na utrzymanie pracowników, nie stać, żeby płacić ZUS - wylicza Pach.
Co ze sponsorami? Prezes Wisły znów gorzko się uśmiecha.
- Co my możemy zaoferować? Co dzieci mogą zaoferować jakiejś firmie? Mała firma balansuje na granicy opłacalności, duża nie jest zainteresowana, bo skoków dzieci nie pokazuje się w telewizji. Błędne koło - rozkłada ręce.
Alarmujące liczby: młodzi bez formy i z brzuszkiem
Czyli polski sport jest w rozsypce? A może mamy oczekiwania niepokrywające się z rzeczywistością? Może chcemy mieć mistrzów, a gleba, na której mieliby wyrosnąć, zamiast żyznej jest jałowa?
Alarmujące są już wyniki badania z 2023 roku, wykonanego na zlecenie Ministerstwa Sportu i Turystyki: mniej niż jedna trzecia Polaków rusza się na tyle, by spełniać normy Światowej Organizacji Zdrowia dotyczące poziomu aktywności fizycznej. A normy nie są wyśrubowane, wystarczy ruszać się w czasie wolnym 150 minut tygodniowo, czyli jakieś niecałe 22 minuty dziennie! To dużo? To wiele mówi o nas samych.
To nie wszystko. Jeszcze bardziej nokautujący cios dla naszych oczekiwań zadaje raport Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie "WF z AWF Aktywny dzisiaj dla zdrowia w przyszłości" (również rok 2023). Założenie było budujące. Uczelnia wespół z Ministerstwem Edukacji i Nauki stworzyła Sport Kluby, zajęcia pozalekcyjne mające rozruszać uczniów po pandemii COVID-19. Przez trzy lata funkcjonowania programu takich klubów powstało kilkadziesiąt tysięcy, za sport poza lekcjami wzięło się ponad 400 tysięcy uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych. Kilka tysięcy przebadano pod kątem kompetencji ruchowych. W niemal 200-stronicowej analizie naukowcy z AWF dowodzą, że większość (94 proc.) uczniów posiada niewystarczający poziom kompetencji ruchowych. Nieco lepiej jest - uwaga! - w szkołach sportowych. Odsetek uczniów prezentujących niewystarczający poziom kompetencji ruchowych wynosił... 83 procent.
Wnioski są druzgocące: nasze dzieci i młodzież mają problem z kondycją fizyczną i są otyłe.
Przyczyny? Na podstawie ankiety wśród rodziców i opiekunów dzieci biorących udział w Sport Klubach stworzono niechlubną listę barier w podejmowaniu aktywności fizycznej: brak wolnego czasu rodziców i dzieci, niechęć dzieci do aktywności ruchowej, częsty brak współtowarzyszy do zabaw ruchowych oraz brak oferty bezpłatnych zajęć ruchowych w najbliższej okolicy.
Naukowcy nie tylko wyliczają, ale proponują rozwiązania.
"Z jednej strony należałoby zwiększyć liczbę godzin zajęć wychowania fizycznego w podstawie programowej każdego etapu edukacyjnego. Z drugiej zaś, wsparciem we wdrażaniu intensyfikowania nawykowej codziennej aktywności ruchowej byłyby łatwo dostępne miejsca darmowych, lokalnych, atrakcyjnych zajęć ruchowych w bezpośredniej okolicy zamieszkania, dostosowanych do potrzeb całych społeczności - dzieci, młodzieży, dorosłych i seniorów, a także osób z niepełnosprawnościami" - postulują.
Co mówią wyniki badań i raportu AWF? Wcale nie chcę powiedzieć, że spoglądając na te liczby i wnioski ze zdumieniem, powinniśmy nie mieć jakichkolwiek medalowych oczekiwań. Zacznijmy od siebie i najbliższych. Kłódka na konsolę, tablet i telewizor. Czas przeprosić się z rowerem, kupić karnet na basen albo/i lodowisko. Ruszmy cztery litery, zachęcajmy dzieci, medale same się nie zdobędą.
Autorka/Autor: Tomasz Wiśniowski / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Marcin Cholewiński / PAP