Zaproponujemy projekt ustawy o jawności i zasadach wynagrodzeń w sektorze publicznym, tak, żeby nikt już nie miał wątpliwości co do tego, kto, ile zarabia - zapowiedział w "Faktach po Faktach" lider Wiosny Robert Biedroń. W przyszłym tygodniu Wiosna zacznie akcję wysyłania zapytań do wszystkich urzędów w Polsce w sprawie zarobków pracowników.
Narodowy Bank Polski opublikował w środę informację o wysokości wynagrodzeń kadry kierowniczej w 2018 r. Według zestawienia najwyższe średnie miesięczne wynagrodzenie brutto pobierała dyrektor departamentu komunikacji i promocji - 49 563 zł. Funkcję tę od sierpnia 2016 r. sprawuje Martyna Wojciechowska. Średnie zarobki szefowej gabinetu prezesa, którą w ubiegłym roku była Kamila Sukiennik, wyniosły 42 760 zł.
Biedroń ocenił, że zamieszanie wokół zarobków przynosi szkody wizerunkowe Narodowemu Bankowi Polskiemu, ponieważ "po 30 latach demokracji nie dorobiliśmy się transparentności w tej sprawie", czegoś, co jak mówił wprowadził w Słupsku, czyli jawności wynagrodzeń.
Biedroń zapowiedział, że Wiosna zaproponuje "projekt ustawy o jawności i zasadach wynagrodzeń w sektorze publicznym, tak, żeby nikt już nie miał wątpliwości co do tego, kto, ile zarabia w sektorze publicznym": - Od przyszłego tygodnia zaczynamy akcję wysyłania zapytań [o udostępnienie-red.] informacji publicznej do wszystkich urzędów w Polsce (...) jakie są wynagrodzenia pracowników.
- Sprawdzimy, czy tam też są poupychani "misiewicze", rusycystki [Martyna Wojciechowska ukończyła filologię rosyjsko-ukraińską-red.] - dodał, wyrażając nadzieję, że urzędy marszałkowskie i wojewódzkie oraz prezydenci miast ujawnią zarobki. - W państwie, w którym podatnik płaci na utrzymanie urzędnika, powinniśmy wiedzieć, ile urzędnik zarabia. Także dlatego, żeby ci urzędnicy, którzy dzisiaj zarabiają mniejsze pieniądze, dowiedzieli się, ile ich koledzy, koleżanki na tych samych stanowiskach zarabiają w innym miejscu - podkreślił lider Wiosny, mając nadzieję, że projekt dotyczący jawności wynagrodzeń poprą wszystkie partie.
- Nie widzę żadnego powodu, żeby w 2019 roku ukrywać takie rzeczy. To są publiczne pieniądze. Jestem przekonany (...), że takich rusycystek poupychanych w różnych miejscach w Polsce jest dużo więcej niż tylko jedna - dodał.
"To nie był żaden przytyk do wieku"
Lider Wiosny odniósł się również do swojego komentarza na temat ogłoszonych przez PiS "jedynek" i "dwójek" do Parlamentu Europejskiego. Wśród "jedynek" są m.in. szef MSWiA Joachim Brudziński, wicepremier Beata Szydło, Jacek Saryusz-Wolski, wicemarszałek Senatu Adam Bielan, Witold Waszczykowski, Elżbieta Kruk, Karol Karski, Tomasz Poręba, Zdzisław Krasnodębski, minister edukacji Anna Zalewska i Anna Fotyga. Natomiast wśród "dwójek" znaleźli się m.in. wicemarszałek Sejmu, rzeczniczka PiS Beata Mazurek, wiceminister kultury Jarosław Sellin, minister Beata Kempa, wicemarszałek Senatu Maria Koc, rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska, wiceminister inwestycji i rozwoju Andżelika Możdżanowska czy wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski.
"Myślałem, że dinozaury wyginęły! PE to nie dom spokojnej starości! Leśne dziadki na płatnych wczasach. Mówię nie! Skończmy z dziadostwem w polskiej polityce" - napisał 20 lutego na Twitterze Biedroń.
W "Faktach po Faktach" tłumaczył, że "to nie był żaden przytyk do wieku", tylko "określenie pracy polskich parlamentarzystów". - Anna Fotyga trzy razy zadała pytania ustne przez cztery lata podczas obrad parlamentu, Karol Karski (złożył) jedną interpelację, sześć razy zabierał głos, Jacek Saryusz-Wolski (złożył) jedno sprawozdanie przez pięć lata prawie, (zadał) sześć pytań ustnych tylko - wymieniał Biedroń.
- Jesteśmy jedną z najsłabszych delegacji - ocenił. - Może powinniśmy zacząć myśleć o tym, żeby wprowadzać do polskiego parlamentu i europejskiego ludzi, którzy pracują - podkreślił. - Jeżeli połowa polskiej delegacji do Parlamentu Europejskiego nie zna języka obcego, nie jest w stanie powiedzieć ani me, ani be, ani kukuryku w żadnym języku, to coś jest nie tak - dodał.
"Trzeba bronić wszystkich, którzy w tej sprawie działają"
Biedroń pytany był również w "Faktach po Faktach", dlaczego nie bronił prezydenta stolicy Rafała Trzaskowskiego, który spotkał się z krytyką po podpisaniu deklaracji na rzecz społeczności lesbijek, homoseksualistów, biseksualistów i osób transseksualnych (LGBT+) w Warszawie.
- Oczywiście, że trzeba bronić wszystkich, którzy w tej sprawie działają - podkreślił.
- Tylko chciałem powiedzieć jedno. Ja byłem posłem, który w minionej kadencji złożył kilka projektów, które doprowadziłyby do tego, że taka pani, jak pani kurator w Krakowie nigdy nie mogłaby pełnić tego urzędu, gdyby powiedziała to, co powiedziała - zaznaczył.
Małopolska kurator oświaty Barbara Nowak w budzący spore kontrowersje sposób skomentowała podpisanie przez Trzaskowskiego deklaracji LGBT+. "Czy Rafał Trzaskowski poinformował czym lgbt jest naprawdę? CZY WSPOMNIAŁ, ŻE TO PROPAGOWANIE MIĘDZY INNYMI PEDOFILII? Sprzedaje się ludziom kłamstwa, że to walka o równe prawa dla homoseksualistów. WARSZAWIACY DLACZEGO GODZICIE SIĘ NA KRZYWDZENIE WASZYCH DZIECI?!" – napisała na Twitterze kuratorka (pisownia oryginalna).
Biedroń zauważył, że projekt, o którym wspomniał powyżej, odrzuciła Platforma Obywatelska.
Ocenił jednak, że Trzaskowski "zrobił coś bardzo odważnego, czego politycy z jego formacji, a także wcześniejszych rządów nie mieli odwagi zrobić".
Podkreślił, że Wiosna "postuluje, żeby doprowadzić do tego, że będziemy realnie przeciwdziałali dyskryminacji z różnych względów, także na orientację seksualną i tożsamość płciową".
Podkreślił, że "mamy takie przypadki, dlatego, że nie mamy ustawodawstwa, praktyki, która doprowadziłaby do tego, że urzędnik, który to mówi, natychmiast traci pracę".
Autor: js/mtom / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24