Trzy lata temu poznaliśmy kulisy gigantycznej piramidy finansowej, która pochłonęła oszczędności życia ponad dwóch tysięcy Polaków i Szwedów. Szykowna bizneswoman i jej syn sprzedawali certyfikaty własności rzeźb. Inwestorzy stracili ponad 400 milionów złotych. Matka z synem ukrywała się przez kilka lat – okazało się, że kluczem do ujęcia twórców piramidy finansowej była internetowa grupa modlitewna działająca w północnej Polsce. Reportaż "Sztuka oszukiwania" Kamili Wielogórskiej i Ewy Galicy.
Ayamonte - portowe miasto na południu Hiszpanii, tuż przy granicy z Portugalią. Miejscowość od Portugalii dzieli kilkanaście minut jazdy samochodem, a łączy most na którym nie ma żadnej granicznej kontroli.
REPORTAŻ "SZTUKA OSZUKIWANIA" – OGLĄDAJ W INTERNECIE W TVN24 GO
To właśnie w tym niewielkim miasteczku przez 3,5 roku ukrywała się Joanna S. i jej syn Mikael – razem tworzyli piramidę finansową opartą na dziełach sztuki, w której oszczędności życia straciło ponad dwa tysiące Polaków i Szwedów. Namierzyli ich detektywi z Trójmiasta.
- Długa, kilkutygodniowa obserwacja prowadzona przez policję hiszpańską pozwoliła zatrzymać Mikaela, kiedy wyrzucał śmieci - mówi Wojciech Koszczyński, detektyw z prywatnej firmy śledczej InvestProtect. – Zaniepokojona Joanna chciała sprawdzić, co się stało z synem. Wyszła na zewnątrz i również została zatrzymana – dodaje.
Zatrzymanie Joanny S. i jej syna Mikaela
Joanna i Mikael wynajmowali mieszkania na zamkniętych osiedlach, głównie zamieszkałych przez turystów - w jednym z takich miejsc spędzili ponad dwa lata. W szczycie sezonu łatwo im było wtopić się w tłum, ale już poza nim miejsce to jest całkowicie wyludnione.
- Joanna w trakcie zatrzymania ubrana była w czarną suknię balową, w której chodzi na co dzień i tak była widywana w rejonie, w którym prowadziliśmy obserwacje i rozpoznanie – opowiada Wojciech Koszczyński. Podkreśla, że miejsce, w którym zostali zatrzymani, sugeruje, że nie dysponowali tak dużymi pieniędzmi, jak by się można było spodziewać.
Gdzie jest ponad 400 milionów złotych, które Joanna i Mikael mieli zarobić na przekręcie? Reporterzy chcą ustalić, kto przez 3,5 roku pomagał im ukrywać się przed policją. Dziennikarze pojechali do Szwecji - w Trelleborgu odnajdują Ulfa S. To ojciec Mikaela i były mąż Joanny. Ulf jest przedsiębiorcą, zajmuje się renowacją zabytkowych samochodów.
- Miałem kontakt z Mikaelem rok-dwa lata temu. Ukrywał się, przesłałem mu pieniądze. Wysłałem mu 7 tysięcy koron na życie: na jedzenie, na najem mieszkania i leki – przyznaje mężczyzna. - Pieniądze wysłałem pewnej dziewczynie w Polsce. Mikael miał jej kartę bankową. Magda była dziewczyną Mikaela – dodaje.
Informacje o Polce, która pomagała ukrywać się Joannie i Mikaelowi, są przełomowe. Ujęcia, które pokazali reporterzy "Superwizjera", powstały jeszcze przed zatrzymaniem Joanny i Mikaela przez hiszpańską policję. Widać na nich 24-letnią Magdalenę tuż obok Mikaela, ich relacja wydaje się bardzo bliska.
Dziennikarze dowiadują się, że to właśnie ta młoda dziewczyna wynajęła mieszkanie, w którym przebywali poszukiwani listem gończym Joanna i Mikael. Reporterzy spotkali się z dziewczyną w Hiszpanii, żeby ustalić, czy wiedziała, że pomaga podejrzewanym o poważne przestępstwa.
24-latka przyznaje, że opłaca i wynajmuje apartament w Ayamonte. Zapytana o aresztowanie Mikaela i Joanny mówi: "Jeśli były takie informacje, to może tak jest? Nie wiem". – Nie ukrywali się – podkreśla. Zapytana o pieniądze, odpowiada: "A myśli pani, że oni wzięli pieniądze? Myśli pani, że tu mieszka ktoś, kto wziął miliard złotych?". Magdalena M. po tym spotkaniu wyjechała z Hiszpanii.
W USA mieli "Wilka z Wall Street", my mamy "wilczycę z Wadowic"
Joanna S. 30 lat temu zamieszkała w Szwecji, w Trelleborgu. Do niedawna była właścicielką kilku galerii sztuki na całym świecie: w Gdyni, Marbelli, Malmoe, Miami czy Dubaju. Biznes polegający na inwestowaniu w rzeźby rozkręciła w 2012 roku. Klienci kupowali od niej certyfikat, bo dzieło zazwyczaj pozostawało po zakupie w jej galerii. Po sześciu lub dwunastu miesiącach, Joanna S. odkupowała rzeźbę po gwarantowanej, wyższej cenie. W taki sposób klienci mogli zarobić nawet 18 procent w pół roku.
- Amerykanie mieli "Wilka z Wall Street", my mamy "wilczycę z Wadowic". Nie wydaje mi się, żebyśmy w naszym kraju kiedykolwiek mieli kobietę z podobnymi zarzutami, że miliard złotych gdzieś się rozpływa – mówi Marcin Stalmach, radca prawny i pełnomocnik poszkodowanych przez Joannę S.
– Pokazywała się jako osoba światowa, jako osoba, u której inwestują najsłynniejsze osoby, celebryci, politycy z całego świata. Pojawiały się nazwiska Obamy, nazwiska znakomitych piłkarzy. Każdy chciałby w takim elitarnym kręgu – dodaje.
Na nagraniach można zobaczyć, jak Joanna S. chwali się, że "dzięki Barackowi Obamie, który jest kolekcjonerem Marianne Houtkamp", sprzedała dzieła sztuki do Białego Domu w Waszyngtonie.
Transakcje poręczał Mikael S. Dbał też o wizerunek biznesu matki. Artykuły w prasie czy wywiady w lokalnej telewizji przyciągały kolejnych inwestorów. Sprawą zainteresowała się Komisja Nadzoru Finansowego, która w 2017 roku wpisała firmy Joanny na listę ostrzeżeń. Rok później, właściciele galerii przestali płacić inwestorom, niedługo potem zniknęli.
Udział Marzeny M. w oszustwie
Od tego czasu, w sprawie piramidy, w Polsce toczy się prokuratorskie śledztwo. W Szwecji natomiast, gdzie zarejestrowane były firmy Mikaela i Joanny - trwa postępowanie upadłościowe. – Na pewno nie działała sama. Była otoczona ludźmi, którzy poczuli, że to jest okazja, żeby zarobić bardzo duże pieniądze – uważa Wojciech Koszczyński.
Na jednym ze zdjęć można zobaczyć najbliższych współpracowników Joanny S - agentów, którzy przyprowadzali jej nowych inwestorów. Obok Joanny S. siedzi Marzena M., to matka Magdaleny M. – dziewczyny, z którą dziennikarze rozmawiali w Hiszpanii. Reporterom udało się ustalić, że była nie tylko agentką, ale też przyjaciółką Joanny. Na inwestycje w dzieła sztuki Marzena M. namówiła wiele osób, nawet najbliższych.
- To taka bardzo bliska znajomość, byłam chrzestną u jej córki, Madzi. Jak sobie teraz przeglądam zdjęcia i wspominam, to nie chce mi się wierzyć, że zostałam przez przyjaciółkę tak oszukana – mówi Danuta Kaźmierska, jedna z poszkodowanych kobiet. – Wiedziała, że jakąś gotówkę mam. Zapewniała mnie, że nie mam się czego obawiać, że ona by mnie nie skrzywdziła. Robiła wykres, ile zarobię, ile będę miała w ciągu siedmiu miesięcy. Cyferki były kuszące – przyznaje kobieta, która zainwestowała ponad 130 tysięcy złotych.
– Marzenę M. znaliśmy zawodowo. Mój mąż współpracował z nią w granicach dziesięciu lat. I ona w pewnym momencie odezwała się do męża, że inwestuje pieniądze w rzeźby – opowiada anonimowo jedna z pokrzywdzonych osób. Informuje, że zainwestowała 250 tysięcy złotych. – To miały być największe odsetki, jakie ktokolwiek może oferować. Interes życia. To były wszystkie oszczędności naszego życia – dodaje.
Jeden z mężczyzn jest przekonany, że Marzena M. wiedziała, że to było oszustwo, "bo już Joanna istniała w KNF-ie". - Mówiła nam, że to jest nieprawda, że ona tam istnieje, że to ludzie sami zmyślają, bo zazdroszczą - opowiada.
Marzena M. na każdej inwestycji zarobić miała 15 procent. Dziennikarze dotarli do nagrań rozmów agentki z jej klientami. Wynika z nich że, Marzena M. już po upadku piramidy przekonywała poszkodowanych, by nie zgłaszali się do prokuratury. - Ja was w żadne oszustwo nie wciągnęłam. To ty powiedziałaś, że to jest oszustwo. Ja nie uważam, że to jest oszustwo – przekonywała.
Na pytanie, dlaczego prokuratura postawiła Joannie S. zarzuty, odpowiadała: "Ponieważ tacy ludzie, którzy rzucali jej kłody pod nogi, którzy nie potrafili zaufać i poczekać… To wszystko by się zadziało już dawno, gdyby nie chamstwo, wredność różnych ludzi". Zapytana, czy zgłaszać do syndyka w Szwecji, stwierdza: "Jeszcze nie. Ja się też za was modlę. (…) Więc ty, zamiast się modlić, zamiast oddać wszystko Bogu i pracować, normalnie żyć i funkcjonować, to wy oddaliście po prostu szatanowi. Bruździcie jej, dowiadujecie się".
Na innym nagraniu przekonuje, że "nie możemy podcinać gałęzi, na której siedzimy". – Bo kiedy będziemy podcinać gałąź, na której siedzimy, to wszyscy spadniemy z niej. Ja siedzę cicho, a u nas też jest ciężka sytuacja. Ale ja wiem, jaki to jest człowiek. Ja wiem, że tam się wszystko poukłada i to będzie. A to, że ja będę mieć teraz do niej pretensje, to nikomu nie pomoże – podkreśla. - Ona nie jest jakąś oszustką czy firmą krzakiem – zapewnia.
Rozmowa z byłym partnerem Marzeny M.
Na nagranym spotkaniu Marzenie M. towarzyszy mężczyzna - to jej były partner. Dziennikarzom "Superwizjera" udało się go odnaleźć i namówić na rozmowę. Zapytany o relacje między Joanną S. a Marzeną M. przyznaje, że kobiety się przyjaźnią. – Cała reszta to byli ludzie, którzy widzieli interes w tym wszystkim. One się modlą. Wiem, że ma z nią kontakt jako chyba jedyna. Wiem, że się ukrywała bardzo długi czas. Nie wiedziałem gdzie, nie chciałem wiedzieć – mówi.
Mężczyzna mówi, że Marzena M. jeździła do Joanny S., żeby jej pomagać. - Marzena była tam raz u niej. Ludzie pier… farmazony, że ona gdzieś na Kajmanach siedzi, czy tam Bóg wie gdzie, że ma tyle kasy, że po prostu teraz się śmieje z tego wszystkiego, ona po prostu nie miała na chleb. Nie miała dziesięciu euro. Miała być wyrzucana z mieszkania, gdzie była, bo nie miała pieniędzy – twierdzi.
Marzena M. mieszka z córką w domu w prestiżowej części Gdyni. Prowadzi firmę transportową. Reporterzy dowiadują się, że często modliła się z Joanną S. i jej synem za pomocą internetowych komunikatorów. Dostęp do zamkniętej grupy modlitewnej miało wąskie grono wyłącznie zaufanych osób.
Dziennikarze dotarli do nagrania jednej ze wspólnych modlitw, powstało podczas obserwacji Joanny w hiszpańskim mieszkaniu. – Grupa modlitewna, z którą Mikael i Joanna mieli kontakt, to była grupa najbliższego otoczenia Joanny. To były przede wszystkim kobiety i właściwie do ostatnich dni kontaktowali się z nimi – twierdzi Wojciech Koszczyński, detektyw z prywatnej firmy śledczej InvestProtect.
Jedna z pokrzywdzonych kobiet przyznaje, że Joanna "cały czas wspominała, że się modlą". – Nam nawet też przesyłała w SMS-ach modlitwy, jakimi się modlą, żebyśmy się modlili razem z nimi – wspomina. Wyjaśnia, że mieli się modlić o to, "żeby wszystko się rozwiązało, ułożyło, że Joanna odda pieniądze".
Związki Marzeny M. z Joanną S. i brak reakcji ABW
To właśnie modlitwy przez internet doprowadziły do kryjówki Joanny i Mikaela S. Co istotne - informacje o tym, że Marzena M. kontaktuje się z poszukiwanymi, jej klienci przekazywali organom ścigania już dwa lata przed ich aresztowaniem. – Napomniałam do ABW, że Marzena rozmawia od godziny 24 z Joanną. Niestety ta pani do mnie mówi, że "a skąd ja mam pewność, że tak jest, przecież pani Marzena też jest poszkodowana, że też straciła pieniądze" – mówi Danuta Kaźmierska.
Dlaczego prokuratura i ABW zbagatelizowały tak ważne sygnały od świadków, które już dwa lata wcześniej mogły doprowadzić do poszukiwanych na całym świecie twórców piramidy finansowej?
Poszkodowani inwestorzy i klienci Marzeny M. twierdzą, że kobieta ich unika, a jej domu pilnują ochroniarze.
Reporterzy "Superwizjera" chcą porozmawiać z nią, najlepiej z dala od domu. Po kilku dniach obserwacji dowiadują się, że kobieta często jeździ na mszę do kościoła oddalonego kilkadziesiąt kilometrów od domu. Kiedy dziennikarki pojawiają się w kościele, Marzena M. nieświadoma, kim są, podchodzi i zaczepia je pierwsza. Po chwili rozmowy, gdy reporterki przyznały, że chciałyby porozmawiać na temat Joanny S., odmówiła rozmowy i opuściła kościół.
Z dokumentów zgromadzonych w postępowaniu upadłościowym wynika, że Marzena M. nie domagała się zwrotu swoich pieniędzy zainwestowanych w rzeźby. Na liście inwestorów przy jej nazwisku nie ma też kwoty, którą rzekomo miała stracić. Czy oznacza to, że Marzena M. odzyskała pieniądze z inwestycji w sztukę?
Marzeny M. nie ma też na liście agentów. To istotne, bo w Szwecji, gdzie mieszkała Joanna, od kilku lat toczy się postępowanie upadłościowe. Prowadzi je syndyk, który chce odzyskać od agentów zarobione przez nich na pośrednictwie pieniądze. Brak nazwiska Marzeny M. na liście agentów może oznaczać, że kobieta uniknie finansowych konsekwencji i nie będzie musiała zwrócić pieniędzy zarobionych na piramidzie.
- To jest jedno z największych postępowań upadłościowych w Szwecji i będzie się toczyć latami. Teraz najważniejsze jest, żeby odzyskać jak najwięcej pieniędzy. Syndyk zainicjował około 30 procesów przed szwedzkim sądem, w których stara się udowodnić, że agenci wiedzieli, że jest to piramida finansowa i według niego oni również powinni zwrócić zarobione pieniądze - mówi Jonas Nyren, dziennikarz śledczy "Sydsvenskan". – Pozwał ich na ogromne sumy pieniędzy – dodaje.
Monika A. i Mirosław W. z zarzutami
Wśród pozwanych przez syndyka są młodzi przedsiębiorcy z Trójmiasta: Monika A. i Mirosław W. To byli małżonkowie. Spośród wszystkich agentów Joanny zarobili najwięcej. Suma ich prowizji to ponad 100 milionów złotych. Zdaniem syndyka do ich kieszeni trafiła połowa tej kwoty. – Zbudowali ten biznes razem z Joanną. Wiele rzeczy o tym świadczy. Mirosław był pierwszym agentem koordynatorem. Już w 2012 roku miał taki kontrakt, mieli showroom w Gdyni – przekazuje Jonas Nyren.
- Z ich korespondencji mailowej zgromadzonej w postępowaniu upadłościowym wynika, że mówią o tym biznesie, jak o swoim dziecku. "Razem to zbudowaliśmy", "kiedy to zaczęłaś, nikt w Polsce o tym nie wiedział", tak pisał Mirosław w jednym z maili – wspomina dziennikarz śledczy. – Jednak między trojgiem doszło do konfliktu. Powodem był romans pomiędzy Joanną i Mirosławem. Wszystko się rozpadło. Mirosław ostatecznie wybrał żonę i zaczęli utrudniać życie Joannie. Zażądali od niej kontraktu, na mocy którego dostaliby prowizję od wszystkich sprzedanych dzieł w Polsce. Pozwoliło im to zarobić bardzo duże sumy pieniędzy po tym, jak już odeszli z interesu – dodaje Jonas Nyren.
Monice i Mirosławowi W. prokuratura zarzuciła oszustwo. Monika została zatrzymana na lotnisku w Gdańsku podczas próby ucieczki z kraju. Areszt nie trwał jednak długo, po zapłaceniu w sumie 6 mln złotych kaucji, Monika A. i jej były mąż wyszli na wolność.
Przed ich zatrzymaniem podczas przeszukania służby znalazły 5 milionów złotych w gotówce, znaczne ilości złota i srebra: sztabki, monety. Prokuratura zabezpieczyła też 21 nieruchomości. Dwa lata później głównym beneficjentom piramidy finansowej dobrze się wiedzie. Monika A. zajmuje się dziś wynajmowaniem apartamentów dla turystów. W siedzibie biura trudno ją jednak zastać.
Mirosław W. wciąż pracuje jako doradca finansowy i księgowy. Prowadzi wiele firm. Jedna z nich zarejestrowana jest kilkanaście kilometrów od Gdyni. Dziennikarze odnajdują tam okazałą willę w budowie. Właścicielem jest Mirosław W.
Ani Mirosław W., ani jego była żona, Monika A. nie odpowiedzieli na próby kontaktu. Za stworzenie piramidy finansowej grozi im do 15 lat więzienia i 10 milionów złotych grzywny - niewiele w porównaniu z majątkiem, jaki zgromadzili dzięki piramidzie.
Dopiero kilka tygodni po spotkaniu dziennikarek z Marzeną M., kobieta i jej córka zostały zatrzymane przez ABW - ponad dwa lata po informacjach od poszkodowanych prokuratura postawiła im zarzuty utrudniania śledztwa i pomocy w ukrywaniu się twórcom piramidy finansowej. Matka i córka przyznały się do postawionych im zarzutów. Są pod dozorem policji. Grozi im do pięciu lat więzienia oraz kara grzywny do 10 milionów złotych.
Źródło: Superwizjer TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24