Szaleńcze rajdowe wyczyny tuż przed oknami domów oficjalnie nikomu nie przeszkadzały. Aż do momentu, gdy doszło do tragedii, w której najwyższą cenę zapłaciły przypadkowe osoby. W wypadku, który spowodował 19-letni Kewin K., zginęły trzy osoby. Materiał programu "Czarno na białym".
- Mama pamiętam siedziała obok. Dzwoni, mówi: już jesteśmy. W pewnym momencie ocknąłem się jak ktoś zaczął do mnie mówić. Przed oczami miałem ciemność, w ogóle żadnego światła. To była głębia ciemności, tego się opisać nie da - wspominał dzień wypadku pan Zbyszek Kołodziejski.
Tragiczny wypadek
14 sierpnia wracał z lotniska w Modlinie. Wiózł swoją mamę, siostrę cioteczną i jej narzeczonego. Kiedy przejeżdżali przez Wierzbicę koło Radomia, w ich samochód uderzyło inne auto. - Ciocia zadzwoniła do mnie z informacją, że mama zginęła w wypadku. Zginęła też siostra i jej narzeczony - mówił brat pana Zbyszka, Leszek Kołodziejski. - W tył auta mojego brata w Wierzbicy wjechał z ogromną prędkością mercedes - dodał. Luksusowym mercedesem kierował bez uprawnień 19-letni Kewin K. Policja zabrała mu prawo jazdy kilka miesięcy wcześniej. Uciekł z miejsca wypadku. Zajmował się sportami motorowymi. Odnosił sukcesy w drifcie czyli jeździe w kontrolowanym poślizgu. - Kewin u nas startował jako niepełnoletni zawodnik. Przyjeżdżał z opiekunami, czyli swoimi rodzicami, na zawody. Podczas zawodów nigdy nie mieliśmy z Kewinem problemów - powiedział Bartosz Kasprzyk, organizator zawodów, w których jeździł Kewin.
"Wszyscy o tym wiedzieli"
Jak się okazało, nastolatek przenosił sportową jazdę również na ulice swojej rodzinnej wsi i okolic. Nagrania z jazdy publikował w mediach społecznościowych. - To jest taki rodzaj zabawy, bo życie jest jedno, trzeba się bawić, to cytat z Kewina - powiedział dziennikarz Tomasz Patora, który jako pierwszy zajął się tragicznym wypadkiem w Wierzbicy. Jak twierdzi, wszyscy wiedzieli o wyczynach chłopaka, ale nabrali wody w usta. - Mieszkańcy mówią, że od wielu lat, nawet kiedy jeszcze Kewin K. nie miał prawa jazdy, bo po prostu był za młody, używał tego mercedesa. Jeździł tym samochodem do gimnazjum. Mieli wiedzieć o tym nauczyciele, mieli wiedzieć o tym wszyscy okoliczni mieszkańcy, a mimo to nikt oficjalnie nic z tym nie zrobił - powiedział dziennikarz "Uwagi TVN". Na jednej z ulic do dzisiaj widać ślady palonej gumy z opon sportowego nissana. - Jeżeli to był on, no to nie za bardzo dla sportowca, który staruje, żeby jeździł tak po ulicach - powiedział Bartosz Kasprzyk.
Policja twierdzi, że nie otrzymywała od mieszkańców miejscowości, w której mieszkał Kewin, żadnych informacji o rajdach samochodowych lub innych przejawach łamania prawa. Inne zdanie na ten temat ma dziennikarz Tomasz Patora. - Od kilku mieszkańców wiemy, że tego typu sytuacje były zgłaszane na policję - powiedział. - Mogło się to odbywać na zasadzie: tak, wiemy, coś z tym zrobię, pójdę, porozmawiam. Wydaje mi się, że taka właśnie sytuacja miała miejsce, jeśli chodzi o rajdy Kewina K. - dodał. Policjanci z posterunku w Radomiu, który znajduje się tylko 12 kilometrów od miejsca, gdzie Kewin driftował, nie chcieli rozmawiać z dziennikarzami TVN24.
Nie chciał wezwać pomocy
Pan Zbyszek ma wycięty kawałek śledziony. Poza tym ma połamane żebra i inne obrażenia wewnętrzne. - Pęknięta aorta, pęknięta wątroba to były takie podstawowe elementy, przez które moja mama straciła życie. Do tego popękane kości, zapadnięty mostek. Tych obrażeń wewnątrz było tak dużo - wspomina brat pana Zbyszka. Bracia Ryszard i Henryk Sitkowscy byli jednymi z pierwszych świadków na miejscu wypadku. Jak twierdzą, kiedy Kewin K. wyszedł z mercedesa, podbiegł do pana Ryszarda i poprosił, żeby ten zadzwonił do ojca. Nie myślał o wezwaniu pomocy do zakleszczonych we wraku ludzi. Ostatecznie uciekł z miejsca zdarzenia. Ojciec Kewina jest wpływowym biznesmenem. - Stąd mogą wynikać obawy różnych mieszkańców odnośnie otwartego mówienia o tym - powiedział jeden ze świadków, chcący zachować swoją anonimowość.
Był pijany?
W śledztwie prowadzonym przez prokuraturę pojawia się jeszcze jeden wątek. Kilka minut przed wypadkiem Kewin K. ze swoimi pasażerami, dwoma kolega i koleżanką, zajechali na pobliską stację benzynową. Sprzedawca, który nie chciał pokazywać twarzy, mówił, że kupowali "jakąś chyba wódkę".
- Jest podejrzenie takie, że ta ucieczka nie była bez powodu - powiedziała prok. Małgorzata Chrabąszcz, z prokuratury okręgowej w Radomiu. - Istnieje takie przypuszczenie, że w chwili zdarzenia był pod wpływem alkoholu - dodała. Kevinowi K. grozi nawet 12 lat więzienia. Nastolatek siedzi w areszcie i czeka na sprawę w sądzie.
Autor: jaz/ja / Źródło: tvn24