Dziennikarza Jarosława Ziętarę najpierw pobito, a potem próbowano przekupić. Odmówił współpracy, dlatego został zamordowany. Miał zebrać informacje o przemycie alkoholu, za którym stał Aleksander G, a tropy ws. zabójstwa wiodą do ochroniarzy Elektromisu - pisze "Gazeta Wyborcza".
Przed tygodniem krakowska prokuratura zatrzymała byłego senatora i biznesmena Aleksandra G.
Zarzuca mu podżeganie do zabójstwa reportera "Gazety Poznańskiej", 24-letniego Jarosława Ziętary, który zaginął 1 września 1992 r. w drodze do pracy. Sąd aresztował G. na trzy miesiące.
Przemyt alkoholu
Z ustaleń krakowskiej prokuratury - jak pisze "Gazeta Wyborcza" - wynika, że Ziętara interesował się organizowanym przez Aleksandra G. na ogromną skalę przemytem alkoholu. Miał się dowiedzieć o dużym transporcie, zrobić mu zdjęcia na granicy oraz poznać nazwiska skorumpowanych celników. Spirytusem miały handlować też spółki związane z Elektromisem. Dlatego interes w pozbyciu się reportera miałby nie tylko Aleksander G.
Elektromis z Aleksandrem G., który w 1992 r. był jednym z najbogatszych Polaków, łączyło otaczanie się ludźmi służb specjalnych PRL. G. w PRL pracował w SB, potem był agentem wywiadu. Gdy zmienił się ustrój, zatrudnił ludzi dawnych służb w swoich firmach.
Spotkanie w Elektromisie
Z ustaleń śledztwa, do których dotarła "Gazeta Wyborcza", wynika, że w czerwcu 1992 r. Aleksander G. spotkał się w poznańskiej siedzibie spółki Elektromis z ochroniarzami tej firmy, którzy wcześniej pracowali w milicji i Służbie Bezpieczeństwa.
Według prokuratury biznesmen miał namawiać ich do zabójstwa Ziętary, mówiąc, że "trzeba zrobić porządek z tym pismakiem, który wciąż grzebie". Jego rozmówcy odpowiedzieli, że Ziętara dostał już ostrzeżenie (został pobity), na co Aleksander G. miał powiedzieć, że "jak nie poskutkowało, to trzeba go skutecznie uciszyć". Taką relację - jak pisze "GW" - złożył w śledztwie świadek (ma status świadka incognito), który był uczestnikiem tego spotkania. Nie powiedział jednak, kto zabił dziennikarza ani gdzie jest jego ciało.
Świadek zeznał ponadto, że w spotkaniu uczestniczyło kilka osób - wskazał je z imienia i nazwiska. Większość żyje - to byli esbecy i milicjanci. Żadnego jednak na razie nie zatrzymano.
Prokuratura - jak pisze "GW" - zna nazwisko co najmniej jednej osoby, która wzięła udział w porwaniu Ziętary. To Roman K., były poznański antyterrorysta, który przeszedł z policji do Elektromisu. Został tam ochroniarzem. Według prokuratury to jednak nie on zabił Ziętarę. Roman K. od ponad 20 lat nie żyje. Popełnił samobójstwo w dziwnych okolicznościach: przyszedł do znajomej, usiadł na tapczanie, wyciągnął pistolet i strzelił sobie w głowę. Śmierć ta budzi wątpliwości, dlatego jest teraz ponownie badana. Coraz więcej wiadomo o okolicznościach samego uprowadzenia Jarosława Ziętary. Miał on zostać wciągnięty do auta wyglądającego jak radiowóz przez mężczyzn udających policjantów.
W śledztwie - jak pisze "GW" - pojawia się także wątek ówczesnego wiceszefa "Gazety Poznańskiej" Jerzego Nowakowskiego.
Dysponował on służbowym samochodem Volvo, którym Ziętara miał 1 września 1992 r. pojechać w teren, by zbierać materiały do tekstu.
Nowakowski miał zdecydować o odwołaniu samochodu, dlatego Ziętara ruszył do redakcji pieszo ze swojego domu. Prokuratura sugeruje, że mogło to ułatwić porywaczom zadanie.
Autor: MAC/kka / Źródło: Gazeta Wyborcza