To nie był wypadek, to było morderstwo - tak uważają bliscy ofiar pijanego kierowcy z Kamienia Pomorskiego. Według nich jedyną sprawiedliwą karą dla Mateusza S. byłoby sześciokrotne dożywocie. W drugim dniu procesu przed sądem zeznawali m.in. rodzice Adrianny B., która siedziała obok kierowcy. Ich odpowiedzi mają pomóc ustalić, czy oskarżony Mateusz S., który w Nowy Rok pod wpływem alkoholu i narkotyków wjechał w grupę przechodniów zabijając sześć osób, zrobił to umyślnie.
W środę przed Sądem Okręgowym w Szczecinie zeznawał policjant, który był na miejscu wypadku zaraz po zdarzeniu oraz bezpośredni świadek tragedii. Pojawili się też rodzice pasażerki, która jechała ze sprawcą samochodem.
- Córka mówiła, że jechał tak, jakby chciał ją nastraszyć. Powtarzała wielokrotnie, że nie wie, dlaczego Mateusz S. to zrobił - zeznał ojciec pasażerki.
Sąd przesłuchał też psycholog, która rozmawiała z młodą kobietą tuż po wypadku. - Adrianna mówiła, że kazała mu zwolnić, bo ich pozabija, ten nie reagował na jej słowa, ona zakryła oczy rękami - powiedziała psycholog.
Nie było śladów hamowania
Na pytania sądu odpowiedział również biegły z zakresu bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Zdaniem Marka Młodożeńca, gdyby Mateusz S. przestrzegał przepisów drogowych, nie doszłoby do wypadku. - Przy jeździe 50 km/h samochód by się nie przewrócił - powiedział. Dodał, że przy panujących warunkach na drodze (wilgotna jezdnia - red.) nawet obowiązująca w tym miejscu prędkość nie była prędkością bezpieczną.
Na pytanie sądu, czy na miejscu zauważył ślady hamowania odpowiedział, że "nie znalazł na to dowodów". Dodał też, że jego zdaniem kierowca skręcił w prawo.
Wcześniej policjant, który był na miejscu zaraz po zdarzeniu zeznał, że wątpi, iż wypadek wynikał z błędu technicznego prowadzenia pojazdu. - Przypuszczam, że Mateusz S. mógł to celowo zrobić, ale to tylko moje domniemanie - zaznaczył.
Oskarżonemu mężczyźnie postawiono zarzut: umyślne spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym. To oznacza, że - zdaniem śledczych - kierowca wsiadł do samochodu i świadomie złamał przepisy, będąc pod wpływem alkoholu, narkotyków oraz przekraczając dozwoloną prędkość.
S. grozi do 15 lat więzienia.
Obrońca oskarżonego powtarza, że był to nieszczęśliwy wypadek.
Przyznał się do winy, ale rodziny nie chcą wybaczyć
Mateusz S. we wtorek przyznał się do winy, wyraził skruchę i powiedział, że nie wiedział, iż jest pod wpływem alkoholu i narkotyków. Przepraszał, prosił o wybaczenie rodziny ofiar. Te jednak nie są skore do wybaczenia. - Przeprosiny? Rutyna, nic poza tym. Nie wierzę w tę skruchę - mówi matka ofiary.
Bliscy ofiar podkreślają, że to było morderstwo, a nie wypadek. Winą obciążają też Adriannę, która jechała z Mateuszem S. - Ona też powinna za to odpowiadać. Nie rozumiem, dlaczego sędzia nie daje wiary policjantom, którzy zeznawali. Ona jest współwinna, jej zachowanie wpłynęło na niego - powiedział brat jednej z ofiar. - Ona kłamie - uważa matka ofiary.
Autor: bieru,eos//plw,rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Marcin Bielecki