Ta aukcja miała być wielkim świętem, ale zakończyła się w atmosferze skandalu. Reporterka Katarzyna Górniak dotarła do pośredniczki, która podczas tegorocznej edycji "Pride of Poland" nabyła dwukrotnie licytowaną klacz Emirę. Kobieta opowiedziała o kulisach aukcji i zamieszaniu, jakie towarzyszyło sprzedaży konia. Materiał programu "Czarno na białym".
Do kontrowersyjnej licytacji doszło w połowie sierpnia podczas tegorocznej aukcji "Pride of Poland".
Była to pierwsza edycja tego wydarzenia po tym, jak nowe władze Agencji Nieruchomości Rolnych wymieniły prezesów słynnych stadnin koni arabskich w Janowie Podlaskim i w Michałowie.
"Secret bidders", czyli "tajni licytujący"
W tym roku nie podano do publicznej wiadomości ilu kupców zgłosiło się do udziału w licytacji. Krążyły pogłoski, że jest ich wyjątkowo mało.
Dzień przed wydarzeniem chciał to ustalić Greg Knowles, zaproszony z USA do poprowadzenia aukcji. Miał zapytać o to Mateusza Leniewicza-Jaworskiego z nowego zarządu janowskiej stadniny.
- (Jaworski) powiedział, że jest ich jedenastu. Greg Knowles wyraził swoje zdziwienie. Na to usłyszał od pana Jaworskiego, że on ma "secret bidders", czyli tajnych licytujących - twierdzi Jerzy Zbyszewski, manager stadniny Hennesey Arabians.
Gdy przyszedł dzień licytacji i wyprowadzono na ring klacz Emirę, jej kupnem była zainteresowana szwedzka pośredniczka Anette Mattsson. - Nagle ceny błyskawicznie poszły w górę - relacjonuje w rozmowie z TVN24 Szwedka.
Dodała jednak, że nie widziała, kim byli inni kupujący. Prawdopodobnie nie widzieli ich też odpowiedzialni za to tzw. ringmani, choć aukcjoner podawał kolejne, coraz to wyższe kwoty.
- Poczułam, że coś jest nie tak, powiedziałam "pas" - wspomina Mattsson. Emirę sprzedano wówczas za 550 tys. euro. Nie ogłoszono, komu.
Transakcja w kuluarach
Kiedy wystartowała aukcja pozostałych koni, sprawa sprzedaży Emiry niespodziewanie przeniosła się do kuluarów. Mattsson opowiada, że zgłosił się wówczas do niej pewien austriacki hodowca.
- Poszłam za nim, zaprowadził mnie do Mateusza Jaworskiego. Schodzę do niego, uśmiecham się i mówię: "Dzień dobry, czyli jednak jej nie sprzedałeś?", a on na to: "Nie" - relacjonuje Mattsson.
Według niej po chwili oboje uzgodnili, że Mattsson kupi Emirę za 200 tys. euro. - Uścisnęliśmy ręce i Mateusz powiedział: "Jest wasza" - twierdzi Szwedka. To jednak nie był koniec zamieszania.
- Zaczęłam podpisywać dokumenty i kontrakt, gdy nagle znów pojawia się ten sam austriacki hodowca - wspomina Mattson. Mężczyzna miał ponownie zaprowadzić ją do Jaworskiego.
- Mateusz powiedział, że musimy wystawić Emirę jeszcze raz na aukcję. Odpowiedziałam, że nie może tego zrobić, bo przecież już się dogadaliśmy - mówi Szwedka.
Do powtórzenia licytacji jednak doszło, ku zaskoczeniu niemal całej widowni. - Zadzwoniłam do (swojej) stadniny i powiedziałam: "Nie mam pojęcia, co oni robią. To jest tak nieprofesjonalne, to katastrofa. Ale jeśli chcecie tego konia, musimy grać w ich grę, ale nie mam pojęcia, w co oni grają" - relacjonuje Mattsson.
Ostatecznie, podczas powtórzonej licytacji, pośredniczka nabyła Emirę za 220 tys. euro.
"Pani redaktor, może ja pomogę?"
Wciąż nie wiadomo jednak, kim był pierwszy "nabywca" Emiry. Reporterka "Faktów" TVN Katarzyna Górniak postanowiła zapytać o to prowadzącego aukcję. Greg Knowles nie był jednak zainteresowany rozmową.
- Zostałem tam potraktowany bardzo niesprawiedliwie. Spotkałem się tutaj z kilkoma ludźmi, którzy mnie reprezentują i powiedzieli mi, żebym lepiej trzymał język za zębami - oświadczył Knowles.
Podobną taktykę przyjęli również ringmani, współpracujący podczas licytacji z aukcjonerem. Na wiadomość reporterki odpisała tylko jedna z czterech takich osób, Christine Keyser z Norwegii.
"Nikt nie licytował Emiry w moim sektorze (...) z mojego miejsca nie byłam w stanie zobaczyć lub zidentyfikować licytujących w innych sektorach" - czytamy w mailu.
O działaniach reporterki swoimi kanałami dowiedział się natomiast sam Mateusz Leniewicz-Jaworski, który zaoferował nawet swoją pomoc. "Pani redaktor, a podobno materiał już prawie gotowy... Może ja w jakiś sposób pomogę? Z poważaniem dla rzetelności dziennikarskiej" - napisał w mailu do dziennikarki.
Była to jednak pierwsza i ostatnia wiadomość od niego. Mimo podjętych prób, Jaworski nie skomentował tego, jaką rolę odegrał on pomiędzy pierwszą i drugą, powtórzoną, licytacją Emiry.
Autor: ts/ja / Źródło: tvn24