Instytut Pamięci Narodowej nie kieruje się polecaniami czy wskazówkami polityków, ale też nie wstrzymuje decyzji w obawie przed ewentualną krytyką - tak prezes IPN Łukasz Kamiński odpiera zarzuty z różnych stron w związku z upublicznieniem akt TW "Bolka".
- Staramy się od samego początku tej sprawy, która jest sytuacją nadzwyczajną w naszej działalności, zachowywać pewne reguły, czyli nie tylko przestrzegać prawa, ale także zachowywać transparentność i na bieżąco informować opinię publiczną - właśnie po to, żeby nie ułatwiać formułowania rożnego rodzaju zarzutów. One tak naprawdę sprowadzają się do jednego: że IPN działa rzekomo na czyjeś zlecenie polityczne. Mogę je tylko odrzucić - mówił Kamiński, pytany o oskarżenia pod adresem IPN o to, że swoimi decyzjami działa na korzyść określonych ugrupowań politycznych.
- Nigdy w działalności IPN pod moim kierunkiem, podejmując ważne decyzje merytoryczne, nie kierowaliśmy się polecaniami, zaleceniami, wskazówkami polityków. Ale też nie wstrzymujemy się przed podejmowaniem decyzji, obawiając się ewentualnej krytyki. Zawsze najważniejsze są argumenty merytoryczne - przekonywał szef IPN.
- Zarzut bezczynności jest stawiany nie tylko pod adresem IPN. W ciągu ostatnich 25 lat było wiele innych instytucji, które mogły podjąć czy działania typu prokuratorskiego, czy np. działania operacyjne, żeby wyjaśnić, czy to powszechne przekonanie, że dawni funkcjonariusze coś przechowują, polega na prawdzie, czy nie. Prokurator podejmuje czynności w momencie, gdy zdoła uprawdopodobnić, że ktoś może przechowywać w tym przypadku akta podlegające przekazaniu IPN; nie może się opierać tylko na tym, że "wszyscy wiedzą" czy "wszyscy tak mówią". W tej sytuacji najbardziej żałuję, że kilka osób, które nagle zaczęły ostatnio szeroko mówić w mediach, że u różnych osób widziały tego typu dokumenty, wcześniej nie zgłosiły się do prokuratora. Jestem pewny, że gdyby kilka lat temu pojawili się oni u prokuratora pionu śledczego IPN i złożyli takie zeznania, to te czynności zapewne byłyby podjęte wcześniej - dodał odpowiadając na zarzut opieszałości w działaniu Instytutu.
Kamiński: działamy prawidłowo
Prezes IPN przypomniał, "że autentyczny dokument nie zawsze musi zawierać prawdziwe informacje". Zapewnił, że uznanie teczki "Bolka" przez IPN za autentyczną nie było pochopne, bo było oparte na profesjonalnej opinii, a do dziś nikt nie znalazł żadnych wskazówek, które mogłyby ją podważyć. - Zbiór archiwalny IPN to ponad 90 km akt. Zarówno od IPN, jak i od innych archiwów przechowujących bardzo różne dokumenty - także takie, które mogą rzucać złe światło na poszczególne osoby - nikt nie wymaga, aby cały zasób był przebadany przez specjalistów od pisma ręcznego. Ponadto, żeby w innym rygorze niż rygor śledztwa przeprowadzić taką opinię, najpierw trzeba włączyć dokumenty do zasobu archiwalnego. Nie ma więc możliwości, żeby po przyjęciu dokumentów do archiwum, nie udostępniać ich innym osobom, a udostępniać biegłemu od pisma ręcznego - wyjaśnił Kamiński. - Gdybyśmy, nawet łamiąc pewne przepisy, zdecydowali się na ukrycie tych dokumentów na jakiś czas i poddanie ich dodatkowym ekspertyzom to na pewno nie byłoby to lepsze dla debaty publicznej w Polsce. Mielibyśmy wielotygodniowe dociekania, spekulacje, przecieki co w tych dokumentach jest, a czego nie ma - dodał.
Śledztwo w sprawie TW "Wolskiego"
Kamiński ujawnił, że śledztwo pionu śledczego IPN ws. ukrywania przez nieuprawnioną osobę akt służb PRL podlegających przekazaniu do IPN zapoczątkowało przesłuchanie jednego z pracowników IPN, który przedstawił posiadane informacje nt. możliwości przechowywania przez byłych funkcjonariuszy takich dokumentów. Nie podał bliższych szczegółów. Potwierdził zaś, że jednym z wątków śledztwa są poszukiwania teczki tajnego informatora Informacji Wojskowej o pseudonimie "Wolski", którym miał być w okresie stalinowskim Wojciech Jaruzelski.
Autor: dln//rzw / Źródło: PAP