|

Przedstawiamy możliwe scenariusze powrotu do szkół. Wśród nich nauka na suwak

Ministerstwo Edukacji i Nauki chciałoby, żeby uczniowie jak najszybciej wrócili do nauki stacjonarnej. Jednym z rozważanych rozwiązań jest nauka na suwak. Co to oznacza? Jakie są zalety tego rozwiązania i jakie może ono rodzić komplikacje? Wyjaśniamy.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Droga się zwęża? Trzeba jechać na suwak. Oznacza to, że kierowcy z kończącego się pasa powinni być wpuszczani naprzemiennie przez stojących na pasie, którym można kontynuować jazdę. Nie zawsze się to udaje, ale od grudnia 2019 roku to już nie tylko kwestia chęci i dobrych manier, ale obowiązek, choć nadal wymaga od kierowców cierpliwości i kultury. Ważne, że za suwakiem stoi wyższy cel - rozładowanie korków, bo zwykle korzysta się z niego, gdy na drodze dojdzie do jakiegoś zatoru.

Co oznaczałby suwak w szkołach? To, że do placówek naprzemiennie przychodziliby uczniowie. I temu też przyświeca wyższy cel: powrót do nauki stacjonarnej. Zasady suwaka miałyby - jak na drodze - obowiązywać wszystkich. Wymagałyby jednak nie tylko dobrej woli. A w niektórych miejscach potencjalne korzyści mogłyby zostać przyćmione przez problemy.

Zanim jednak ruszymy w trasę, czyli do szkół, przyjrzyjmy się możliwym zasadom takiej nauki.

Do szkoły? Najpóźniej w marcu

Minister edukacji Przemysław Czarnek nie kryje, że chciałby, aby uczniowie jak najszybciej wrócili do nauki stacjonarnej. Zdalna nauka w tym roku szkolnym trwa już dłużej niż ta tradycyjna w klasach - dzieci i młodzież zostali odesłani do domów w listopadzie, potem była przerwa świąteczna i ferie (po raz pierwszy od wielu lat w jednym terminie dla całej Polski), a po nich do normalnej nauki wróciły tylko najmłodsze dzieci w klasach 1-3 podstawówki.

Nauka zdalna - nawet przy największych staraniach nauczycieli i uczniów - nie jest w stanie zastąpić jeden do jednego tradycyjnej edukacji. Szczególnie niepokojące jest to w przypadku uczniów klas ósmych i maturalnych, których w maju czekają egzaminy końcowe. Czarnek wielokrotnie zapewniał, że chciałby, żeby ci mogli już wrócić na lekcje. Na razie uczą się, jak wszyscy, zdalnie i tylko niekiedy mogą skorzystać z konsultacji na terenie szkoły. O ile te w ogóle zostaną zorganizowane, bo to jedynie możliwość, a nie obowiązek szkół.

Z informacji, do których dotarł portal tvn24.pl, wynika, że w resorcie edukacji w najbardziej optymistycznym wariancie zakładano dotąd, że ósmoklasiści i maturzyści mogliby wrócić do nauki w placówkach już w poniedziałek 15 lutego.

Skąd brał się ten optymizm? Z dużego zainteresowania szczepieniami na koronawirusa wśród nauczycieli. Z danych MEiN wynika, że w środę zarejestrowanych było już ponad 265 tysięcy osób, ale zgłoszenia były przyjmowane do końca dnia. Nauczycieli za pośrednictwem Systemu Informacji Oświatowej zgłaszają dyrektorzy szkół. Szczepienia mają się rozpocząć już w piątek 12 lutego.

Ruszyły zapisy na szczepienia nauczycieli (materiał z 8 lutego 2021 roku)
Źródło: TVN24

Ale w resorcie wiedzą, że ten optymizm po konsultacjach z ministrem zdrowia może ostudzić premier Mateusz Morawiecki.

Jeśli premiera i ministra zdrowia nie da się przekonać - a szanse na to maleją z każdym dniem - do szybkiego powrotu egzaminacyjnych roczników, w grę wejdzie plan "B", czyli właśnie nauka na suwak, ale wówczas już dla wszystkich roczników. To - takie są wstępne założenia - miałoby nastąpić już 1 marca.

Tymczasem szczepienie nauczycieli, które wlało tyle optymizmu w MEiN, sceptycznie widzą samorządowcy. "Zamiast rzeczowej dyskusji i konsultacji organizowanych z odpowiednim wyprzedzeniem są konferencje prasowe, na których rząd komunikuje samorządom swoje decyzje" - piszą przedstawiciele Unii Metropolii Polskich i Związku Miast Polskich. 9 lutego wystosowali list do Michała Dworczyka, szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. - Mamy poważne wątpliwości, czy szczepienia rozpoczną się w planowanym terminie, a w konsekwencji, czy będą przebiegały zgodnie z planowanym przez resort zdrowia harmonogramem - podkreślał Tadeusz Truskolaski, prezes UMP i prezydent Białegostoku.

NIEDZIELSKI PYT
Niedzielski o powrocie starszych dzieci do nauki stacjonarnej (wideo z 1 lutego 2021 roku)
Źródło: TVN24

O tym, jak miałby wyglądać powrót do nauki, nikt ze strony rządowej z samorządowcami nie rozmawia.

Jak zadziała ten suwak?

Tymczasem rozważany w ministerstwie suwak w szkołach zakłada, że do placówek na zajęcia stacjonarne w jednym momencie mogłoby przychodzić tylko tylu uczniów, ile dostępnych jest sal lekcyjnych. Dzieci nie mogłyby się mieszać, np. na zajęciach z wychowania fizycznego i języków obcych czy w szatniach. Jeśli więc w szkole jest np. 16 klas i jedynie 10 sal lekcyjnych, to tych sześć klas mogłoby zaczynać naukę w budynku dopiero wtedy, gdy inna grupa skończy lekcje i sala zostanie zdezynfekowana. Optymalnie zaś dyrektor miałby podzielić klasy tak, by - i tu wjeżdża prawdziwy suwak - klasy uczyły się na przemian.

Spójrzmy na przykład. 16 klas w podstawówce oznacza, że w każdym roczniku mamy dwie klasy. Dyrektor mógłby wówczas puszczać do szkoły klasy "A" w jednym tygodniu, a klasy "B" w drugim. Dzieci mogłyby się też uczyć naprzemiennie, np. "A" w poniedziałek, "B" we wtorek, "A" znów w środę, itd. Grunt, żeby np. w ciągu dwóch tygodni każdy uczeń pięć razy miał zajęcia w szkole, a nie w domu.

To rozwiązanie, analizowane w ministerstwie, nie jest całkiem nowe. O taką elastyczność jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego apelował m.in. Związek Nauczycielstwa Polskiego czy Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty. Ówczesny minister edukacji Dariusz Piontkowski był jednak przeciwny. Zdecydował, że na jakąkolwiek formę nauczania hybrydowego, czyli kiedy w szkole część dzieci uczy się zdalnie, musi wyrazić zgodę sanepid. Szybko okazało się, że w niektórych rejonach Polski rodzi to potężne komplikacje - do stacji sanitarnych nie można było się dodzwonić, a dyrektorzy, którym nie udało się uzyskać zgody na mieszane zajęcia, mieli problem, by znaleźć zastępstwa za chorych nauczycieli.

Dlaczego tym razem miałoby się udać? Bo - jak słyszymy w resorcie - dla obecnych władz MEiN ważniejsza ma być normalna nauka niż poczucie kontroli.

Minister Czarnek o funkcjonowaniu szkół w czasie epidemii (wypowiedź z 27 stycznia 2021 roku)
Źródło: Ministerstwo Edukacji i Nauki

Szkoły nie są z gumy

Ale potencjalna nauka hybrydowa czy na suwak nie wszędzie rozwiąże problemy wynikające ze zdalnej edukacji. W niektórych miejscach stworzy też całkiem nowe.

- Ważna jest zmianowość w obrębie każdej placówki. Sytuacja każdej ze szkół będzie inna - zauważa Przemysław Foligowski, dyrektor wydziału oświaty w poznańskim magistracie.

Tymczasem nawet powrót do nauki stacjonarnej tylko klas ósmych i maturalnych może wymusić na dyrektorach szkół w zasadzie całkowite ułożenie od nowa planów lekcji. Bo matematyk, który przyjdzie na godzinę do ósmej klasy, by spotkać się z dziećmi w szkole, na swoich pozostałych godzinach musi przecież poprowadzić zdalne lekcje. I owszem, są takie szkoły, gdzie nauczyciele uczą zdalnie zza swoich szkolnych biurek, ale choćby ze względu na dostęp do sprzętu i internetu, nie wszędzie są ku temu warunki. Plan trzeba będzie więc ułożyć tak, by taki nauczyciel zdążył wrócić do domu. A jeśli uczy w dwóch lub trzech placówkach, ta układanka staje się jeszcze bardziej skomplikowana.

Przy nauce na suwak na nowo będzie trzeba ułożyć też dowóz uczniów do szkół. Chociaż akurat w szkołach wiejskich i w małych miasteczkach nauka na suwak będzie najłatwiejsza do zorganizowania. Tam zwykle tzw. współczynnik zmianowości jest najniższy, klas bywa mniej niż sal lekcyjnych, dzieci będą więc mogły się uczyć w zasadzie całkiem normalnie. Nie licząc oczywiście utrzymywania zasad reżimu sanitarnego.

- U nas problemu ze zmianowością nie ma - ocenia Małgorzata Moskwa-Wodnicka, wiceprezydentka Łodzi, odpowiedzialna za oświatę. Ale czy z suwakiem nadal ich nie będzie? W mieście jest około 2150 klas i około 1850 sal lekcyjnych.

Pełna szkoła obok pustej

Gdynia nie miałaby problemów z suwakiem na poziomie szkół ponadpodstawowych. Nawet uwzględniając to, że sporo zajęć odbywa się tam w podziale na grupy, np. na lekcje języków obcych miasto ma "zapas sal lekcyjnych". - To nie oznacza, że suwak byłby łatwy, ale dalibyśmy jakoś radę, zakładając jednak blisko dwuzmianowość - zastrzega Bartosz Bartoszewicz, wiceprezydent Gdyni do spraw jakości życia.

Sytuacja znacznie trudniejsza byłaby w podstawówkach. Na papierze wygląda to nieźle: w gdyńskich szkołach podstawowych jest 787 sal lekcyjnych i 798 klas (włączając zerówki). Jest jednak pewne "ale". - Poważny problem mamy w szkołach, które były podstawówkami dla klas od pierwszej do szóstej i zostały przekształcone rządową reformą w podstawówki ośmioletnie - przypomina prezydent Bartoszewicz. - Rozbudowujemy je, tworzymy nowe sale, ale to proces rozłożony na lata - dodaje.

Spośród 33 gdyńskich podstawówek poważny problem z nauką na zmiany jest w siedmiu.

- Reforma rządowa przeprowadzona w ekspresowym tempie nie dawała żadnych szans, by rozbudować szkoły, które były pełne - zastrzega Bartoszewicz.

Weźmy taki przykład: w szkole było 18 sal lekcyjnych i sześć roczników, po trzy klasy w każdym. Kiedy szkoła musiała "zabezpieczyć" również miejsce dla klas 7 i 8, okazywało się, że sal lekcyjnych jest nadal 18, ale klas w szkole już 24. Współczynnik zmianowości wzrasta w takim przypadku z 1 do 1,25.

Minister Zalewska podsumowuje reformę edukacji. Uśmiechać będę się dalej
Minister Zalewska podsumowuje reformę edukacji. "Uśmiechać będę się dalej" (materiał z czerwca 2018 roku)
Źródło: Fakty TVN

Co prawda, gdy minister Anna Zalewska likwidowała gimnazja, zapewniała, że współczynnik zmianowości spadnie. - To jest problem, który dostrzegamy, i który będziemy pomału eliminować. To jest kwestia kilkunastu lat. I trzeba co najmniej kilku, włącznie z zachętami finansowymi, żeby wreszcie wyjść z tej dwuzmianowości - mówiła Anna Zalewska w rozmowie z RMF FM jesienią 2017 roku. A w oficjalnych komunikatach kierowany przez nią resort przekonywał: "Reforma systemu oświaty docelowo pozwoli na zmniejszenie zmianowości w szkołach podstawowych, głównie miejskich". Zakładano tam z góry, że w miejsce likwidowanych gimnazjów powstaną podstawówki. I znów - na papierze wszystko się zgadzało. W praktyce bywało różnie. Samorządy nie wszędzie potrzebowały nowych szkół, a gdy ich potrzebowały, to często nie w miejscach, gdzie znajdowały się likwidowane gimnazja.

- Szacuję, że na poziomie wszystkich szkół w Gdyni suwak w podstawówkach byłby poważnym problemem dla około 60 procent placówek, bo ich zmianowość jest dzisiaj powyżej 1,2 - ocenia wiceprezydent. I dodaje: - Dla Gdyni ogółem zmianowość dla szkół podstawowych wynosi 1,01, jest więc wręcz idealna, ale mamy dwie szkoły ze zmianowością 1,64 oraz 1,53.

W mieście jest też szkoła - powstała po zlikwidowanym gimnazjum - ze współczynnikiem zmianowości 0,38, czyli w praktyce dwie trzecie budynku są puste. I to też oczywiście wpływa na miejską średnią.

W MEiN uważają, że to właściwie dobra sytuacja, bo w teorii dzieci z pełnej szkoły można w czasie pandemii wysłać do tej "pustej". - Ja bym wysłał je do innej gminy, ba, innego województwa - komentuje z przekąsem jeden z samorządowców z Platformy Obywatelskiej.

Już mają lekcje od 7 do 18

Zazwyczaj im większe miasto, tym większy problem. - W około 60 procentach spośród 214 warszawskich szkół podstawowych ogólnodostępnych i zespołów szkół, w których znajduje się podstawówka, liczba sal lekcyjnych i pracowni jest mniejsza od liczby oddziałów - informuje Renata Kaznowska, wiceprezydent Warszawy odpowiedzialna za edukację. Władze Warszawy już latem apelowały, by ministerstwo pozwoliło im otworzyć szkoły w wariancie mieszanym, wiedząc, że niektóre podstawówki pękają w szwach i trudno będzie tam utrzymać reżim sanitarny.

KAZNOWSKA1
Warszawskie szkoły przygotowane na wariant mieszany (materiał z sierpnia 2020 roku)
Źródło: Renata Kaznowska / Facebook

W stolicy pięć szkół z największym brakiem pomieszczeń w stosunku do liczby oddziałów znajduje się w dzielnicach, gdzie stale przybywa rodzin z małymi dziećmi. To SP nr 77 na Bielanach (28 oddziałów, 17 sal i pracowni), SP nr 204 w Wawrze (53 do 27), SP nr 306 na Mokotowie (35 do 20) i dwie szkoły na Białołęce: SP z Oddziałami Integracyjnymi nr 344 (55 do 33) oraz SP nr 356 (71 do 41). W tych placówkach i bez suwaka młodzież uczy się do późnych godzin popołudniowych.

Ze strony stołecznej SP nr 356 dowiadujemy się, że normalnych czasach plan lekcji ułożony jest tam tak, by dzieci zaczynały zajęcia na godzinie zerowej, czyli o 7:10, a ostatni uczniowie mogą kończyć zajęcia wraz z 11 godziną lekcyjną, czyli o 18:25. Tutaj suwak może nie wystarczyć, tu potrzebny byłby drugi budynek dla połowy tamtejszych uczniów.

- Projekt przydzielenia dla każdego oddziału osobnej sali nie daje możliwości korzystania z większości zasobów i pomocy naukowych, które oferują pracownie przedmiotowe, co jest bardzo istotne w starszych klasach - przypomina Kaznowska. Bo jeśli jedną z klas przydzieli się do sali, gdzie akurat znajduje się np. pracownia fizyczna, to już pozostali uczniowie tej szkoły z niej nie skorzystają.

Suwaki jak bańki

Dlatego problemy związane z wprowadzeniem nauki na suwak mogą przypominać te, które wcześniej towarzyszyły promowanym przez ministra Czarnka "bańkom edukacyjnym". Gdy 18 stycznia do szkół wracali uczniowie z klas 1-3, minister zalecał, by uczyli się w jednej sali i pod okiem jednego nauczyciela. To kolejne rozwiązanie, które wymaga bardzo elastycznego podejścia do zarządzania szkołą.

1801N397XRR PIS DNZ OTREBA SZKOLY
Dzieci najmłodszych klas wróciły do szkół
Źródło: TVN24

To, co w teorii wydawało się łatwe, w praktyce było naprawdę skomplikowane. Choćby dlatego, że nawet do najmłodszych uczniów na lekcje przychodzą też nauczyciele języków obcych czy katecheci. Minister Czarnek twierdził, że nie można tych lekcji prowadzić zdalnie. Samorządy, które zdecydowały się mimo wszystko wdrożyć takie rozwiązanie (np. Sopot), musiały liczyć się z dodatkowymi kosztami. I tak w czasie, gdy pierwszaki miały zdalny angielski (one siedziały w sali oglądając nauczyciel na ekranie), w klasie i tak towarzyszył im ich wychowawca. I za tę dodatkową opiekę trzeba było mu dodatkowo zapłacić. W Sopocie, gdzie są tylko cztery podstawówki, było to 25 tysięcy złotych miesięcznie.

Z nauką na suwak jednak akurat w Sopocie kłopoty byłyby niewielkie. - U nas jest tyle samo albo tylko minimalnie więcej klas niż sal - zapewnia Magdalena Czarzyńska-Jachim, wiceprezydentka Sopotu.

Reforma miała pomóc

Ale wielu samorządowców nie ma tego szczęścia. Problemowi zmianowości w szkołach w raporcie z 2019 roku "Zmiany w systemie oświaty" sporo uwagi poświęciła Najwyższa Izba Kontroli.

"Pomimo dużego zaangażowania wszystkich podmiotów odpowiedzialnych za reformę, zmiany te nie przyczyniły się do zasadniczej poprawy warunków nauczania, opieki i wychowania w polskim systemie szkolnym (56 proc. kontrolowanych szkół) lub wręcz odnotowano ich pogorszenie (34 proc. kontrolowanych szkół)" - czytamy w raporcie NIK.

W jednej czwartej (25 proc.) skontrolowanych gmin w części szkół współczynnik zmianowości przekraczał wartość 1, co najczęściej wiązało się z prowadzeniem zajęć w wydłużonym czasie.

Tłok na korytarzach pełne klasy i lekcje do wieczora. Uczniowie narzekają że są już zmęczeni o tej godzinie
Tłok na korytarzach, pełne klasy i lekcje do wieczora. Uczniowie "narzekają, że są już zmęczeni o tej godzinie" (materiał z września 2019 roku)
Źródło: Fakty TVN

Wskazując na pogorszenie warunków i organizacji procesu nauczania w jednej trzeciej szkół, NIK zauważyła, że: - zwiększyły się trudności z ułożeniem planu lekcji zgodnego z higieną pracy umysłowej; - zwiększyła się rozpiętość godzin, w jakich prowadzone były obowiązkowe zajęcia (przykładowo przesunięto termin rozpoczynania lekcji na godzinę 7.10, a tygodniowe różnice w rozpoczynaniu zajęć wynosiły nawet 4 godziny, odnotowano również przypadki kończenia lekcji o 18.15); - w części szkół zmniejszyła się dostępność pracowni przedmiotowych, sal gimnastycznych (częściej lekcje wychowania fizycznego odbywały się w innych miejscach, np. na korytarzu), a wygospodarowanie nowych sal lekcyjnych odbywało się kosztem ograniczenia dostępu do innych pomieszczeń, np. zmniejszono powierzchnię świetlicy.

W 2019 roku podobne problemy odnotowano w części szkół ponadpodstawowych, bo w efekcie likwidacji gimnazjów, to wtedy poszły do nich równorzędnie dwa roczniki uczniów.

Wszystko to działo się jeszcze przed pandemią, a jak twierdzą dyrektorzy szkół, teraz odbija się nam czkawką.

Reforma edukacji w pigułce: przeludnione klasy i kolejki do łazienki i stołówki
Reforma edukacji w pigułce: przeludnione klasy i kolejki do łazienki i stołówki (wrzesień 2019 roku)
Źródło: tvn24

Kiedy dowiemy się, co dalej?

Decyzji o tym, kiedy starsi uczniowie wrócą do szkół, wciąż nie ma. Ministerstwo Edukacji i Nauki poinformowało w czwartek, że dotychczasowe obostrzenia zostaną przedłużone. Czyli co najmniej do końca lutego uczniowie klas 4-8 w podstawówkach oraz uczniowie szkół ponadpodstawowych będą się uczyć zdalnie.

Czytaj także: