Międzypaństwowa Komisja Lotnicza chce jeszcze raz przesłuchać kontrolerów ze Smoleńska. - MAK zrobi to jednak na podstawie własnych materiałów, a nie informacji medialnych - zaznaczył Edmund Klich. W ten sposób polski przedstawiciel przy MAK odniósł się do słów technika JAKa-40. Remigiusz Muś powiedział w rozmowie z tvn24.pl, że załoga jego samolotu, a także załogi TU-154 i rosyjskiego Iła usłyszały z wieży w Smoleńsku, że mogą zniżyć się do 50 metrów, a nie do 100. - Dokumenty na to nie wskazują. Żadne. Czytałem tę rozmowę (wywiad z Musiem—red.). Nie wiem, czemu to ma służyć. Bez komentarza – uciął Klich w rozmowie z PAP.
Remigiusz Muś w rozmowie z portalem tvn24.pl mówił, że jako jedyny słyszał słowa kontrolera "o 50 metrach" kierowane do dowódcy TU-154. Ta sama liczba miała paść z jego ust podczas podchodzenia do lądowania JAK-a i rosyjskiego Iła, który po dwóch nieudanych próbach odleciał do Moskwy. W wywiadzie Muś potwierdził, że polskie załogi wiedziały, iż na lotnisku w Smoleńsku obowiązuje 100 m jako minimalna wysokość do podjęcia decyzji o lądowaniu (tzw. wysokość decyzji). Piloci nie mieli prawa zejść niżej i na takiej wysokości decyzję o lądowaniu podjęła właśnie załoga Jaka.
Klich ujawnił, że MAK zamierza zapytać kontrolerów ze Smoleńska przede wszystkim o rozbieżności w zeznaniach co do tego, czy "prowadząc" polski samolot do lądowania kontrolerzy rzeczywiście go widzieli. W jednym z protokołów przesłuchania kontroler udziela odpowiedzi twierdzącej, w innym zaprzecza.
Wystąpiliśmy o kolejne wysłuchania i będziemy to badali. Będziemy to robić według swoich materiałów, a nie medialnych doniesień Edmund Klich
- Wystąpiliśmy o kolejne wysłuchania i będziemy to badali. Będziemy to robić według swoich materiałów, a nie medialnych doniesień - kiedy już będziemy mieli dane, to odpowiednie osoby zostaną przez nas zaproszone - powiedział Klich.
Słowa technika znane prokuraturze?
Prokuratura najpierw nie chciała komentować sprawy. Jednak po południu głos zabrał płk Jerzy Artymiak, zastępujący rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniewa Rzepę. - Kwestie poruszone w wywiadzie tvn24.pl z Remigiuszem Musiem nie są sprawą nieznaną prokuraturze – stwierdził. Zaznaczył, że śledczy dysponują bardzo szerokimi zeznaniami członków załogi JAK-a, które składali już w pierwszej fazie postępowania przygotowawczego (a następnie uzupełniali - red.).
Prokuratura dysponuje całością tego nagranego materiału do chwili wyłączenia magnetofonu na pokładzie samolotu z uwagi na brak awaryjnego zasilania, brak akumulatorów Płk. Jerzy Artymiak
Artymiak odniósł się także do słów Musia, który stwierdził, że jeśli chodzi o podejścia Iła to "wszystko jest do sprawdzenia" bo cała korespondencja nagrała się na magnetofonie JAK-a. - Nagrania zabezpieczono niezwłocznie po wszczęciu śledztwa. Prokuratura dysponuje całością tego materiału do chwili wyłączenia magnetofonu na pokładzie samolotu z uwagi na brak awaryjnego zasilania, brak akumulatorów - podkreśla płk Artymiak.
"Dosyć dobrze mówię po rosyjsku"
Słowa Musia szeroko komentowali eksperci ds. lotniczych. - To pilot jest podmiotem podejmującym decyzję o lądowaniu. To on ocenia wszystkie aspekty – komentował w TVN24 Tomasz Białoszewski - publicysta lotniczy. I dodawał: - Jest pewien kanon. Minimum lotniska, samolotu i pilotów. Już w korespondencji z Mińska pojawiła się informacja, że nie ma warunków do lądowania.
Wtórował mu emerytowany pilot Marian Nowotnik. - Piloci znali rzeczywistość smoleńskiego lotniska. Wiedzieli, że nie można zejść poniżej stu metrów. Mieli dane, że jest to niebezpieczne. Dodawał, że być może kontroler powiedział: zejdź niżej, a potem podejmiemy decyzję, ale zdanie o 50 metrach z "pewnością było informacją, a nie poleceniem".
Nowotnik zwrócił też uwagę, że najpierw technik przyznał się do słabej znajomości języka rosyjskiego, a potem kategorycznie stwierdził, że słyszał inną komendę niż ta, która jest w stenogramie. Tymczasem Muś nigdzie nie mówi, że zna słabo rosyjski. W rozmowie z nami wskazuje tylko, że "nie wszystko było dla niego zrozumiałe" bo Rosjanin z Rosjaninem rozmawiali językiem bardziej potocznym. - Dowódca dobrał sobie do załogi właśnie mnie, bo ja po rosyjsku mówię dosyć dobrze. Spędziłem tam sporo czasu. Pół roku byłem też na Białorusi i to wszystko jest dla mnie jasne - mówił w rozmowie z portalem technik.
Prace na czarnymi skrzynkami trwają
W Rosji cały czas trwają prace nad rozszyfrowaniem nierozpoznanych wcześniej wypowiedzi zarejestrowanych na tzw. czarnych skrzynkach z tupolewa. - Jest nad tym praca i są jakieś wyniki, ale ja ich nie mam. W niedługim czasie pewnie je dostanę - zdradził Klich.
W środę rano radio RMF FM podało, że prace polskich śledczych nad stenogramami czarnych skrzynek prezydenckiego tupolewa eksperci zakończą na przełomie września i października. Wtedy ma się pojawić oficjalny raport, który będzie dołączony do akt śledztwa prowadzonego przez wojskowych prokuratorów.
Pojawił się jednak problem. Biegli zastanawiają się, czy w ogóle ich ekspertyza może być wiążąca, bo pracują na kopii nagrań, a nie na oryginale. Czarne skrzynki cały czas bowiem znajdują się w Moskwie.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24