Gdyby rządzili brunatni, którzy rzucali w zeszłym tygodniu kamieniami, dla takich jak ja, dla takich jak wy nie byłoby miejsca - mówił lider Wiosny Robert Biedroń podczas manifestacji "Polska przeciw przemocy" zorganizowanej w niedzielę w Białymstoku. Protest to reakcja na wydarzenia, do jakich doszło w ubiegłą sobotę podczas białostockiego Marszu Równości. - Kiedy biją, nie ma miejsca na podziały - powiedział lider partii Razem Adrian Zandberg. Głos ze sceny zabrał również przewodniczący SLD Włodzimierz Czarzasty.
Według szacunków podlaskiej policji w niedzielnej manifestacji uczestniczyło około 400 osób. Nie zanotowano incydentów. Uczestnicy protestu trzymali tęczowe flagi, flagi Polski i Unii Europejskiej, a także chorągiewki z napisem "Polska przeciw przemocy" oraz transparenty z hasłami, między innymi: "Solidarność naszą bronią", "Żądamy równości małżeńskiej", "Równi wobec prawa", "2/3 młodzieży LGBT rozważało samobójstwo".
Głos zabrali liderzy trzech ugrupowań lewicowych, które ogłosiły zamiar tworzenia wspólnego bloku lewicy w jesiennych wyborach parlamentarnych.
"Jestem gejem, jestem ateistą, unikam mięsa"
- Kiedy mamy poczucie, że idziemy ciemną doliną, że przed nami nie ma przyszłości, że w naszym kierunku lecą kamienie, że nas obrażają, warto czasem obejrzeć się za siebie i zobaczyć, jak wiele ludzi dobrej woli jest w naszym kraju - mówił Robert Biedroń w trakcie manifestacji.
- Chcemy Polski, która będzie domem wszystkich, chcemy Polski równej, Polski solidarnej - dodał. Jak wskazywał, "Polski, w której nie tylko Jarosław Kaczyński z kotem będzie się czuł jak w domu, ale także chłopak i dziewczyna, dwie dziewczyny i dwóch chłopaków będą czuli się jak w domu. Chcemy normalnej Polski".
- Jestem gejem, jestem ateistą, unikam mięsa - nie powinno mnie tu być. Gdyby rządzili brunatni, którzy podnieśli ręce tydzień temu, którzy rzucali w nas kamieniami, dla takich jak ja, dla takich jak wy, nie byłoby w tym kraju miejsca - powiedział lider Wiosny.
W ocenie Biedronia w Polsce brakuje teraz najbardziej "miłości i empatii, szacunku do drugiego człowieka", dlatego zwrócił się do zgromadzonych z prośbą o solidarność i obronę nie tylko osób LGBT, ale każdego poniżanego człowieka, bez względu na poglądy polityczne.
Zandberg: kiedy biją, nie ma miejsca na podziały
Lider partii Razem Adrian Zandberg mówił natomiast, że aby przeciwstawić się nienawiści, trzeba być solidarnym, bo "to solidarność jest naszą największą bronią". - Wierzę, że przeważająca większość Polaków, która tydzień temu zobaczyła te straszne sceny, sceny przemocy, sceny linczu, pomyślała: "nie, nie zgadzam się, nie ma zgody na przemoc". Chciała być solidarna z ofiarami tej przemocy, chciała powiedzieć gromkie, głośne "nie" tym bandytom, którzy biją - mówił Zandberg.
- Bo kiedy biją, to nie ma miejsca na podziały. Kiedy biją, jest tylko jeden wybór: można albo stanąć po stronie tych, którzy biją, albo w obronie tych, którzy są bici. I każdy przyzwoity człowiek powinien wiedzieć, gdzie jest jego miejsce - powiedział.
- Jestem tutaj, bo wierzę w wolną Polskę - podkreślił Zandberg. I dodał: - Wolność oznacza to, że się nie boimy, wolność oznacza to, że możemy się gromadzić w miejscach publicznych, że możemy iść ulicą za rękę z osobą, którą kochamy i że nikt z nas nie ma duszy zatrutej lękiem.
Czarzasty: jest czas prostych słów, prostego podawania ręki
Szef SLD Włodzimierz Czarzasty zwrócił się natomiast do "kierownictwa" Prawa i Sprawiedliwości. - Doprowadziliście do tego, że ludzie patrzą na siebie złym wzrokiem, że ludzie mówią o sobie źle, że przy jednym wigilijnym stole źle o sobie myślą - powiedział. Dodał, że "wiecie o tym, że 'urodziny Hitlera' to złe rzeczy", odnosząc się do reportażu dziennikarzy "Superwizjera" o środowisku polskich neonazistów.
- Wiecie o tym, że jak ludzie się opluwają, to złe rzeczy. Wiecie o tym, że jak ministrowie mówią o gejach i o lesbijkach, że to sodomia, to złe rzeczy. Wiecie, ale nie reagujecie - wyliczał.
- Jest czas prostych słów, prostego podawania ręki. Mówienia prostych prawd, że ludzie mają prawo wierzyć w co chcą i kochać się, jak chcą. Mówienia o tym, że podawanie ręki jest lepsze niż jej ucinanie - powiedział przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
- Nie chcę, żeby jeden kopał drugiego. Nie chcę, żeby jeden opluwał drugiego. Nie chcę, żeby przy stołach rodziny się kłóciły - mówił. Jego zdaniem "w czasach zarazy budzą się demony, budzi się zło i złe słowo". Jak dodał, "nie będziemy tolerowali tego, że ktoś wiesza zdjęcia posłów, że ktoś dzieli nasz kraj na sorty".
Z kolei rzecznik SLD Anna Maria Żukowska oceniła, że w Polsce nie ma dziś prawdziwej demokracji, ponieważ demokracja jest wtedy, kiedy każda osoba ma równe prawa. - Tych praw w Polsce nie ma. Jest to także winą moją, mojego ugrupowania, wielu innych polityczek i polityków, i za to chciałabym was wszystkich i wszystkie przeprosić, bo was zawiedliśmy – oświadczyła.
- Kiedy mówią: "to jeszcze nie jest czas, żeby walczyć o równość małżeńską, żeby walczyć o związki partnerskie, bo trzeba walczyć o demokrację", to mówię: "gdzie jest demokracja?". Demokracja jest wtedy, kiedy ta równość jest - dodała.
"Pokażcie teraz Polsce i całemu światu, że najważniejsze dla nas przykazanie miłości"
Podczas manifestacji odczytano również list od wdowy po prezydencie Gdańska Pawle Adamowiczu, europosłanki Magdaleny Adamowicz. Jej zdaniem wydarzenia z Białegostoku z minionego tygodnia to "straszny wybryk grupy chuliganów, a nawet bandziorów".
"Proszę was, pokażcie teraz Polsce i całemu światu, że najważniejsze dla nas przykazanie miłości (...) to również wasza dewiza" - zwróciła się Adamowicz w liście do uczestników protestu. Jak dodała, "zbliżamy się do granicy, za którą jest prawdziwe piekło. Prowadzą nas tam politycy, którym nie zależy na wartościach, ale na władzy za wszelką cenę. Oby tą ceną nie była znowu krew Polaków".
Odczytano też list od 18-letniego Michała, który został pobity podczas Marszu Równości w Białymstoku w ubiegłym tygodniu. "Nie nienawidzę osób, które skrzywdziły mnie i moich bliskich, bo nienawiść oznacza, że życzę im jak najgorzej. A ja życzę im, by się opamiętali i zrozumieli, co tak naprawdę jest dobre" - napisał.
Głos zabrali też aktywiści i społecznicy z Białegostoku, którzy mówili o przemocy, do jakiej doszło podczas Marszu Równości. - Jestem tu dziś po to, żeby przypomnieć, że to nie była tylko przemoc, lecz była to przemoc bardzo konkretna, mająca imię "homofobia". Jej ofiarami są tak samo osoby LGBT, jak i towarzyszący im heterosojusznicy - apelowała jedna z organizatorek Marszu Równości w Białymstoku ze stowarzyszenia "Tęczowy Białystok" Joanna Głuszek.
- Nie uciekajmy od tego słowa, nie rozwadniajmy go, nie uogólniajmy tego, co się stało - dodała.
Społeczniczka i socjolożka doktor Katarzyna Sztop-Rutkowska także oceniła, że przemoc, której doświadczyli uczestnicy Marszu Równości, to była homofobia. - To te działanie, to te uprzedzenia krzywdzą prawdziwych ludzi, z krwi i kości, nie żadną pochrzanioną ideologię - mówiła. Dodała, że w Polsce walka o prawa osób homoseksualnych to sprawa nas wszystkich.
"Robienie polityki" oraz niewielka grupa kontrmanifestantów
W środę liderzy lewicowych partii wystosowali list otwarty, w którym zaprosili do udziału w swojej niedzielnej manifestacji "przedstawicieli i przedstawicielki wszystkich grup społecznych i zawodowych, przedstawicieli rządu i prezydenta, organizacji pozarządowych, administracji publicznej i samorządu, członków i członkinie wszystkich partii i środowisk politycznych, wszystkich kościołów i związków wyznaniowych".
Wiceprezes PiS i pełnomocnik rządu do spraw społeczeństwa obywatelskiego i równego traktowania Adam Lipiński zapytany, czy wyobraża sobie możliwość uczestnictwa przedstawicieli PiS lub rządu Mateusza Morawieckiego w niedzielnym proteście, stwierdził, że "robienie polityki" z wydarzeń w Białymstoku "jest nieporozumieniem" i może spowodować, że "wcześniej czy później" dojdzie znowu do niepotrzebnego politycznego starcia.
W niedzielę na placu przed Teatrem Dramatycznym zebrała się też niewielka grupa kontrmanifestantów na zgromadzeniu pod hasłem "W obronie dzieci nienarodzonych".
Ataki w czasie sobotniego Marszu Równości
20 lipca w Białymstoku przejście Pierwszego Marszu Równości, który odbył się pod hasłem "Białystok domem dla wszystkich", kilkakrotnie próbowali zablokować kontrmanifestanci, w tym przedstawiciele środowisk kibicowskich. W stronę uczestników rzucano kamieniami, petardami, jajkami i butelkami, wykrzykiwano też obraźliwe słowa.
Podlaska policja ustaliła do tej pory tożsamość ponad 100 osób podejrzewanych o popełnienie czynów zabronionych podczas marszu, w tym o pobicia jego uczestników. Po tych wydarzeniach od kilku dni w całej Polsce organizowane były wiece solidarności z Białymstokiem.
Z kolei w poniedziałek prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski zapowiedział, że złoży do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez przedstawicieli PiS w organach władzy samorządowej podczas Marszu Równości. Chodziło o marszałka województwa podlaskiego Artura Kosickiego, radnego PiS w sejmiku Sebastiana Łukaszewicza, pełniącego obowiązku dyrektora gabinetu marszałka Roberta Jabłońskiego oraz radnego miejskiego Henryka Dębowskiego. 23 lipca wszyscy odnieśli się do zarzutów prezydenta.
Chodzi o ich udział w zgromadzeniu, które pojawiło się w okolicach białostockiej katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Jego uczestnicy próbowali zablokować trasę Marszu Równości.
Na dzień marszu do białostockiego magistratu zgłoszono ponad 70 kontrmanifestacji, z czego - według danych magistratu - odbyło się kilka. W dzień marszu marszałek województwa podlaskiego zorganizował "Piknik Rodzinny", który poprzedził przemarsz rodzin przez centrum miasta.
Jeszcze przed przejściem marszu w Białymstoku w tej sprawie odezwę napisał metropolita białostocki arcybiskup Tadeusz Wojda. Zwrócił w niej uwagę, że marsz jest obcy kulturowo ziemi podlaskiej, wyśmiewa religię i wartości chrześcijańskie.
Autor: mjz,ft//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Artur Reszko