We wtorek policjanci wkroczyli do gabinetu mongolskiej pseudolekarki Enji. Funkcjonariusze znaleźli nielegalne specyfiki, ale kobieta pozostanie na wolności. - Nie ma podstaw, by żądać aresztowania osoby, której grozi 2-3 lata więzienia – powiedział w TVN24 Marcin Szyndler ze Stołecznej Komendy.
O sprzedaży trujących pseudoleków poinformował portal tvn24.pl. Kilka dni po policyjnym nalocie kupiliśmy u niej pigułki na odchudzanie zawierające niebezpieczne dla zdrowia substancje, w tym zabronioną w Polsce fenfluraminę. We wtorek, po naszych publikacjach, policja przeszukała gabinet przy ul. Czerniakowskiej. Część leków znaleziono w szafkach, część u lekarki w torebce, pozostałe – w opakowaniach po legalnych medykamentach. Policja zabezpieczyła też sporą ilość gotówki - dowiedziała się TVN24.
Wielokrotnie trafiamy powtórnie do takich gabinetów. Ma to znaczenie, gdy właściciel stanie przed sądem, wymiar kary może być wtedy większy. Nadkom. Marcin Szyndler ze stołecznej policji
Na razie nie wiadomo, czy pseudolekarka i właściciel gabinetu zostaną przesłuchani. Raczej nie trafią do aresztu. Jak poinformował w TVN24 Szyndler, nie stosuje się aresztu dla przestępstw zagrożonych więzieniem do trzech lat - mimo, że dr Enji wznowiła praktykę po pierwszym policyjnym nalocie w kwietniu.
- Wielokrotnie trafiamy powtórnie do takich gabinetów. Ma to znaczenie, gdy właściciel stanie przed sądem, wymiar kary może być wtedy większy - stwierdził policjant.
Osoba, która handluje niedozwolonymi w Polsce lekami, narusza ustawę o lekach i prawo farmaceutyczne i odpowiada za nielegalny obrót specyfikami bez atestu Jeśli się uda to dowieść, może też zostać oskarżona o przemyt i o handel narkotykami.
To nie pierwszy nalot na gabinet lekarki
Policjanci interweniowali już w kwietniu tego roku. - Policjanci weszli wtedy do gabinetu medycyny naturalnej i zabezpieczyli tysiące różnego rodzaju specyfików, których obrót był nielegalny na terenie Polski - poinformował na antenie TVN24 Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendanta Głównego.
Funkcjonariusze zabezpieczyli wówczas o wiele większą ilość tabletek niż dzisiaj. Oprócz toksycznych pigułek funkcjonariusze zarekwirowali m.in. maść z niedźwiedzia oraz preparaty z żółwi i węży. Pseudolekarka zalecała je na różne schorzenia, w tym na choroby neurologiczne i bezpłodność. Diagnozę stawiała w dość nietypowy sposób. Najpierw patrzyła pacjentowi głęboko w oczy, potem kazała pokazać język i spoglądała w gardło, sprawdzała ciśnienie i puls i na tej podstawie przepisywała specyfiki.
Na razie kobieta nie usłyszała zarzutów. Ale nie wykluczone, że odpowie za narażenie pacjentów na utratę zdrowia lub życia, a także za rozprowadzanie narkotyków.
Policja z ewentualnym postawieniem zarzutów czeka na ekspertyzy z laboratorium. Jak zapewnił rzecznik "tego typu działania są potrzebne po to, by - gdy sprawa trafi do sądu - mieć pewność, z jakiego rodzaju specyfikami mamy do czynienia".
Dziennikarskie śledztwo tvn24.pl
Portalowi tvn24.pl udało się uzyskać opinię laboratorium w tydzień. Według ekspertyzy Akademii Medycznej, składnikiem przynajmniej części sprzedawanych przez dr Enji tabletek jest fenfluramina – syntetyczny związek, który do lat 90. był stosowany w terapii otyłości. "Z Polski i wielu innych krajów został wycofany ze względu na udowodnione ryzyko występowania poważnych powikłań ze strony układu sercowo-naczyniowego (nadciśnienie płucne, uszkodzenie zastawek). Preparaty zawierające fenfluraminę nie są dopuszczalne do legalnego obrotu w Polsce" - czytamy w ekspertyzie Akademii. Inne zawierają sibutraminę - również niebezpieczny związek, w Polsce sprzedawany tylko na receptę i stosowany tylko pod ścisłą kontrolą lekarza.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, Marcin Szyndler ze stołecznej policji