Wychowawcy z Pogotowia Opiekuńczego w Legnicy wysłali list z prośbą o interwencję do rzecznika praw dziecka. "W pogotowiu panuje rygor i dyscyplina jak w placówkach o zaostrzonym rygorze" - napisali. Dyrekcja odpiera zarzuty, kontrola częściowo je potwierdza. Materiał "Uwagi!" TVN.
"Zwracamy się z prośbą o pilną interwencję w Pogotowiu Opiekuńczym w Legnicy. Odważyliśmy się przerwać milczenie, ponieważ sytuacja jest już nie do wytrzymania. W pogotowiu panuje rygor i dyscyplina jak w placówkach o zaostrzonym rygorze. Kary, które są stosowane przez dyrekcję narażają zdrowie i godność wychowanków" - piszą wychowawcy w liście do Rzecznika Praw Dziecka.
- Słowa empatia u pani dyrektor nie ma. Niektóre dzieci naprawdę tak los pokrzywdził, że już po prostu bardziej chyba nie mógł. Trafiając tutaj, liczyły na trochę ciepła, takiego matkowania, a to jednak zderzyło się z rzeczywistością – opowiada była wychowawczyni z legnickiej placówki.
Była wychowanka potwierdza: - Ja się tam czułam, jakbym coś złego zrobiła. A przecież zostałam odebrana z domu, którym nie miałam kolorowo.
"Tam nie ma szczęścia"
Autorzy listu do rzecznika praw dziecka twierdzą, że pogotowie krzywdzi podopiecznych, którzy trafiają tu odebrane rodzicom, często zaniedbane, niekiedy po traumatycznych przejściach. Oceniają, że potrzeby i uczucia dzieci są na ostatnim miejscu. Najważniejszy jest porządek i dyscyplina.
- Tam nie ma szczęścia ani radości. Wszystko jest sztywne. Lekcje, kolacja, spanie, szkoła. Jest rutyna – mówi jedna z wychowanek pogotowia.
Inny podopieczny dodaje: - Często było tak, że jak wracaliśmy ze szkoły, to nasze pokoje były jeszcze zamknięte na klucz. A jak już weszliśmy do pokoju, to okazywało się, że nasze szafki są pootwierane, albo nawet są z nich powywalane nasze rzeczy. Raz dziennie dostawaliśmy telefon na godzinę. Wszyscy siedzieliśmy w jednym pokoju i mogliśmy dzwonić. Ale na korytarz wyjść już nie można było.
Jak mówią wychowankowie, szkoła to ich jedyna rozrywka. Nie mogą nigdzie wychodzić, nie mogą rozwijać swoich pasji i zainteresowań. Mogą, i to nie codziennie, wyjść na godzinny spacer całą grupą.
"Mięsa zazwyczaj nie ma"
- Za poprzedniej dyrekcji były dostępne dla dzieci: siłownia, stół z piłkarzykami i było fajne podwórko, gdzie chłopcy lubili wychodzić. Był kosz do gry. Dziś w siłowni mieści się magazyn pani dyrektor. Zamknięty na klucz. A na podwórku zrobiony został ogródek, jakaś altana stoi. Dzieci nie chcą w niej siedzieć – opowiada jedna z wychowawczyń ośrodka.
- Nie wiem, jakie są kwoty przyznawane na wychowanka w pogotowiu, są to kwoty niemałe. Ale jeżeli chodzi o jedzenie w pogotowiu, zawsze było krucho. Na przykład jak była parówka na obiad, to była jedna cieniutka długa lub połowa z grubego serdelka – opowiada była wychowawczyni.
- Często jest tak, że dokładek nie ma. Mięsa zazwyczaj nie ma, bo mają wszystko wyliczone. Różnie jest z podwieczorkami, bo jak dostaną więcej jabłek, to one są przez cały tydzień. Tylko potem są już zepsute. I wtedy wiadomo, że dzieci nie chcą tego jeść - potwierdza wychowanka ośrodka.
Dyrekcja odpiera zarzuty
- Nasz budżet jest wystarczający. Odzież, rzeczy codziennego użytku, przybory szkolne zapewniamy. Na to nie ma limitów finansowych - tłumaczy Barbara Ryczek, dyrektor Pogotowia Opiekuńczego w Legnicy.
- A co do racji żywieniowych, to objęte jest dozorem sanepidu. U nas sanepid sprawdza racje żywnościowe. Jeszcze nie było przypadku, by pani w kuchni odmówiła wydania komuś dokładki. Zawsze zostaje trochę więcej jedzenia - zapewnia.
- Ja nie jestem w stanie do końca uwierzyć we wszystko, co jest w tym liście. Bywam w tej placówce i ja się z takimi sytuacjami nie spotkałam – mówi Dorota Purgal, zastępca prezydenta Legnicy.
Placówkę skontrolowano na wniosek rzecznika praw dziecka. Część zarzutów się potwierdziła. Kierujący placówką dostali pół roku na wprowadzenie w życie zaleceń pokontrolnych.
Autor: js//rzw / Źródło: Uwaga TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24