- Sztab zadziałał z opóźnieniem. Popełnił błędy. Nie włączył trybu zarządzania kryzysowego. Karol zapłaci za to cenę w sondażach poparcia - powiedział nieoficjalnie polityk PiS Arlecie Zalewskiej i Konradowi Piaseckiemu, odnosząc się do afery mieszkaniowej. - Tłumaczenie od początku nie brzmiało wiarygodnie. Pozostało wrażenie, że mamy coś do ukrycia - komentował inny. O budzącej wątpliwości sprawie kawalerki Karola Nawrockiego dziennikarze rozmawiali też w najnowszym odcinku "Podcastu politycznego" w TVN24+.
Gdy pytamy sztabowców Karola Nawrockiego, jak mogli zlekceważyć tak poważną sprawę, słyszymy tłumaczenia, że przerwa majowa i wyjazd Nawrockiego do Stanów Zjednoczonych utrudniły zebranie dokumentów, w tym aktu notarialnego, listów od pana Jerzego, czy odręcznie napisanego testamentu. Fakty są jednak takie, że sprawa kawalerki nie była dla sztabu Nawrockiego zaskoczeniem.
Opinie grafologów miały być kołem ratunkowym
Wybór kandydata poprzedził specjalny "wywiad" przeprowadzony przez polityków PiS-u jeszcze w ubiegłym roku. To oni - wtedy jeszcze kandydatowi na kandydata - zadawali pytania dotyczące rodziny, majątku, znajomości, przeszłości i potencjalnych haków, które mogą zostać ujawnione w czasie kampanii. I to tam sprawa mieszkań miała być omawiana. Jak się okazało, nie na tyle szczegółowo, żeby sztab przygotował się na wybuch tej "bomby".
Jak wynika z naszych informacji, w ostatnich dniach sztab Nawrockiego zamówił nawet opinie u grafologów, żeby wykazać, że ręcznie spisany testament, listy od pana Jerzego i jego podpis pod dokumentami - to pismo tej samej osoby. Na wypadek jeśli ktoś ze sztabu Rafała Trzaskowskiego chciałby to podważać.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Nocne sztabowców rozmowy
Wiemy, że sztabowcy PiS-u przez całą noc poprzedzającą środowe oświadczenie Karola Nawrockiego szukali rozwiązania, które pozwoli im wyjść z tego największego od początku kampanii kryzysu. Według nieoficjalnych informacji to sam Nawrocki przyszedł do sztabowców z decyzją w sprawie przekazania kawalerki.
"Rozmawiałem z Martą, przekażemy kawalerkę w darowiźnie na cel charytatywny" - miał powiedzieć Nawrocki.
Ale dobrze poinformowani w tej sprawie politycy PiS-u mówią nam, że pomysł przekazania kawalerki pojawił się w sztabie już wcześniej. Część polityków uważała, że takie zadośćuczynienie to jedyna szansa, żeby uciąć temat i próbować wrócić do normalnej kampanii. Nie ma wątpliwości, że sprawa kawalerki będzie kosztowała Karola Nawrockiego spadek w sondażach poparcia. Pytanie: ile? I czy sprawa jest na tyle rozwojowa, że nie uda się PiS-owi o niej zapomnieć?
- Rozmawiałam z politykami PiS-u jeszcze przed ogłoszeniem tej decyzji, i to z tymi, którzy wiedzą, co się dzieje w sztabie. Wyglądali i mówili, jakby była za nimi nieprzespana noc. Każdy zastanawiał się, czy to już jest ten moment, kiedy ta prezydentura już się oddaliła i jest poza wzrokiem, czy jeszcze jednak jest jakaś szansa, żeby jeszcze chwycić tę kampanię i ją ustawić na własne tory - mówiła Arleta Zalewska w czwartkowym "Podcaście politycznym".
"On zrobi wszystko, by zostać prezydentem"
- Dlaczego małżeństwo Nawrockich zdecydowało się przekazać kawalerkę? - pytamy polityków PiS.
- Karol nigdy nie traktował jej jak swoją, nie miał z tym problemu - słyszymy od jednego. Ale inni nasi rozmówcy z kierownictwa partii mówią nam, że to pokazuje, jak wielka jest determinacja Nawrockiego do tego, by zostać prezydentem. - On zrobi wszystko, by zostać tym prezydentem - słyszymy.
Największa krytyka spadła na Karola Nawrockiego ze strony, której się nie spodziewał, bo od kandydata Konfederacji. Sławomir Mentzen napisał, że Nawrocki zrobił "rzecz absolutnie obrzydliwą". Do tego oskarżył go o oszustwo i kłamstwo. Taki atak to przemyślana taktyka sztabu, co do której w Konfederacji nie było zgody. Część polityków uważała, że trzeba czekać, aż Karol Nawrocki sam się politycznie wykrwawi i wtedy przejąć jego wyborców, inni - i ta strategia wygrała - że jak się poczuje polityczną krew, to trzeba atakować.
Autorka/Autor: Arleta Zalewska, Konrad Piasecki /akw
Źródło: TVN24+
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Szymon Łabiński