Jerzy Stachowicz, były esbek, zrezygnował z funkcji eksperta sejmowej komisji śledczej ds. nacisków. - Był pozytywnie zweryfikowany - tak posłowie PO tłumaczą, dlaczego wcześniej głosowali przeciw jego odwołaniu. PiS: - To skandal, że PO trzymała z esbekami w walce z PiS.
Stachowicz wycofał się po publikacji w "Tygodniku Powszechnym", który ujawnił, że podczas przesłuchań znęcał się on nad opozycjonistami.
Przewodniczący komisji Andrzej Czuma powiedział, że rezygnacja Stachowicza ma wpłynąć w formie pisemnej do komisji w środę. - Moim zdaniem dobrze się stało, że pan Stachowicz zrezygnował - dodał poseł Platformy Obywatelskiej.
Czuma, zasłużony opozycjonista, był przeciwny odwołaniu Stachowicza z funkcji eksperta, kiedy komisja ds. nacisków głosowała nad wnioskiem PiS w tej sprawie. Jak powiedział opierał się na pozytywnej weryfikacji oraz informacji, że był w służbach i pozytywnie się sprawował.
– Nie miałem powodów, by głosować za jego odwołaniem. Nie jest członkiem komisji, nie bierze udziału w podejmowaniu decyzji – stwierdził. Dopytywany o dziennikarzy, czy nie żałuje, że w świetle opisanych przez „Tygodnik Powszechny” faktów, które pokrywają się z tym, o czym wcześniej mówił PiS, nie głosował za odwołaniem Stachowicza, odpowiedział: - Pewnie teraz zrobiłbym inaczej.
Pytany dlaczego nie wziął pod uwagę listu opozycjonistów ws. Stachowicza, odpowiedział: - Dziwiłem się, że odezwali się po tylu latach. Nie sprawdzałem ich informacji. Kierowałem się danymi o weryfikacji, jakie otrzymałem od władz RP.
I dodał: - Stachowicz zadzwonił do mnie i powiedział, że rezygnuje oraz że oddaje sprawę do sądu, bo go skrzywdzono w tym artykule.
Poseł Jacek Kurski powiedział, że PiS z satysfakcją przyjmuje rezygnację Stachowicza. Ale jak podkreśli, źle się stało, że nie udało się go wcześniej odwołać.
- To wielki skandal, że w walce z PiS-em, Platformie pomagał były pułkownik SB, na którym ciążą poważne zarzuty. Niech się wstydzą ci, którzy uczestniczyli w tej hucpie, i powołani na ekspertów dawnych SB-ków, czyli politycy PO, PSL i SLD - stwierdził Kurski.
Jego zdaniem, Czuma powinien się uderzyć oboma rękami w pierś. - Czy, jako były opozycjonista dobrze się czuje, jako naganiacz z dobrym nazwiskiem, skierowany do ponurego zadania, czyli niszczenia PiS z towarzystwie byłych SB-ów - powiedział Kurski.
Ekspert Widackiego
Stachowicz został powołany na eksperta na wniosek Jana Widackiego z Partii Demokratycznej. Już sam wybór emerytowanego pułkownika SB, UOP i ABW na eksperta sejmowej komisji do spraw nacisków na służby specjalne okazał się szokiem - przede wszystkim dla części opozycjonistów z lat 80.
Przesłuchanie "terrorystów"
Tymczasem, według "Tygodnika Powszechnego", Jerzy Stachowicz był wyjątkowo "sprawnym" funkcjonariuszem bezpieki.
To on w roku 1986 rozbił w Krakowie grupę "terrorystów". Tak nazywano działaczy radykalnej opozycji, którzy planowali rozproszenie pochodu pierwszomajowego. Chcieli zdetonować na Rynku kilka granatów łzawiących. Dokładnie takich, jakich milicja używała, aby stłumić opozycyjne demonstracje.
"Zaangażowanie" Stachowicza przyniosło skutek – po śledztwie troje studentów podjęło leczenie psychiatryczne.
W innym śledztwie Stachowicz urządził podejrzanym, jak zeznał jeden z nich, klasyczne "pranie mózgu". Sprawa toczyła się w grudniu 1985. SB wraz z milicją prowadziły w Krakowie zakrojone na szeroką skalę śledztwo: chodziło o przecięcie 30 pasków klinowych w stojących w zajezdni autobusach MPK. Przesłuchiwanym przez dzisiejszego eksperta komisji śledczej podejrzanym ograniczano sen do minimum, przesłuchiwano po kilkanaście godzin dziennie, siedem dni w tygodniu. Jednemu z nich zakazano kontaktów z ciężarną żoną.
Śmierć ucieczką od więzienia
Organizator akcji został skazany na 5 lat więzienia, drugi z przesłuchiwanych przez Stachowicza na 1,5 roku. Tego ostatniego w więzieniu prześladowano i bito, co doprowadziło go do ciężkiej choroby nerwowej. Z uwagi na nią otrzymał przerwę w wyroku. Wezwano go jednak ponownie do odbycia kary - chciał tego uniknąć za wszelką cenę. W lutym 1989 r. popełnił samobójstwo.
"Tygodnik Powszechny" opisuje ciąg zdarzeń, które doprowadziły do tragicznego finału, a w których dzisiejszy ekspert sejmowej komisji odegrał znaczącą rolę. Autorzy artykuły zastanawiają się, czy taka osoba powinna zajmować się kwestią domniemanych nacisków na służby specjalne w III RP.
Wojna o Stachowicza
Stachowicz nie spodobał się powołanym przez PiS członkom komisji ds. nacisków, Arkadiuszowi Mularczykowi i Jackowi Kurskiemu, którzy chcieli odwołania go z funkcji eksperta. Inni członkowie komisji na czele z przewodniczącym, nie przychylili się do tego wniosku.
Mularczyk, powołując się na media, które ujawniły, że płk Stachowicz brał "czynny udział" w aresztowaniu działaczy opozycji w PRL, uznał, że Stachowicz "wspierał system totalitarny" i nie jest godzien zaufania.
Jacek Kurski (PiS) pytał też Widackiego, który Stachowicza rekomendował na eksperta komisji, czy Widacki - jako wiceszef MSW - "miał udział w weryfikowaniu" Stachowicza. Widacki na początku lat 90. był wiceministrem spraw wewnętrznych i nadzorował proces weryfikacji byłych funkcjonariuszy SB do UOP. Współtworzył też ustawy policyjne.
Widacki: esbeka weryfikował Wassermann
Poseł PD odpowiedział Kurskiemu i Mularczykowi, że nie miał udziału w weryfikacji Stachowicza, bo był on weryfikowany w Krakowie, więc - mówił Widacki - weryfikował go Zbigniew Wassermann, który był członkiem krakowskiej komisji weryfikacyjnej.
W wydanym oświadczeniu Wassermann oświadczył, że jako "szeregowy członek komisji weryfikującej funkcjonariuszy SB" starał się, "by jak najwięcej z nich nie dopuścić do służby w Urzędzie Ochrony Państwa".
Dodatkowo za "perfidne nadużycie" uznał "uwiarygadnianie" jego nazwiskiem osoby Stachowicza.
Źródło: "Tygodnik Powszechny", TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24