Posłużenie się kłamstwem w rozmowie z dziennikarzem nazywa "blefem" i "grą". Ujawnienie zeznań, w których mówi o swoich dowodach na wybuch Tu-154M, "zdziczeniem obyczajów". A zarzuty o chwiejność poglądów politycznych i antysemityzmie "stekiem bzdur". Prof. Jacek Rońda, jeden z najważniejszych ekspertów zespołu Antoniego Macierewicza, mówi, że "ma już dosyć nagonki i robienia z niego wariata". - Ale nie będę już niczego prostował, bo to zwykłe kopanie się z osłem - dodaje.
O prof. Jacku Rońdzie, wykładowcy AGH i jednym z ekspertów zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza, nie przestaje być głośno od czasu ujawnienia przez wojskową prokuraturę treści jego zeznań ze śledztwa smoleńskiego. Rońda, jeden z największych zwolenników teorii wybuchu prezydenckiego samolotu, mówił, że doszedł do tego przekonania na podstawie "myślowej analizy" i "myślowych eksperymentów mechanika, który zna się na konstrukcjach".
Ujawnienie zeznań ich główny bohater nazwał później przykładem "bandytyzmu politycznego i zdziczenia obyczajów". Merytorycznego przygotowania swojego eksperta bronił Antoni Macierewicz, ale władze jego uczelni od działań swojego wykładowcy stanowczo się odcięły.
Najpierw "blef", teraz nagonka?
Ostatnio profesor musiał tłumaczyć się z antysemickich wpisów wysyłanych z jego uczelnianego komputera i "blefowania" w sprawie rzekomych dokumentów, które miałyby dowodzić, że piloci Tu-154M nie zeszli poniżej 100 m. Rońda dokumentem tym machał w kwietniu podczas rozmowy z dziennikarzem TVP. Teraz przyznaje, że "nic w nim nie było", a machanie stanowiło tylko "grę".
Nie była to jednak gra bez żadnych konsekwencji bo w piątek profesor AGH właśnie z powodu swojego "blefu" zrezygnował z uczestnictwa w Konferencji Smoleńskiej 2013, na której miał wystąpić obok innych członków zespołu z referatem.
W ostatnich dniach do dziennikarzy zaczęły docierać kolejne informacje mające dowodzić chwiejności poglądów naukowca. Jako przykład podano list wysyłany przed laty do tygodnika "NIE" przez kogoś, kto sygnował je podpisem "Jacek Rońda".
Ten Rońda już w 1998 r. domagał się w nim zwołania konferencji naukowej. Tyle że na temat "Przyczyn Nieśmiertelności Głupoty Polskiej Prawicy". W liście autor pomstował na prawicowe pisma takie jak "Nasz Dziennik", gratulował Jerzemu Urbanowi "wspaniałego tygodnika" i "z przerażeniem stwierdza", że "głupota leaderów polskiej prawicy jest wieczna i nie podlega modyfikacji od 75 lat".
"Stek haniebnych manipulacji"
Ekspert zespołu Antoniego Macierewicza zapewnia jednak, że listy, których rzekomo był autorem, to kolejna manipulacja. - Wiem o przynajmniej trzech pisemkach o podobnej treści zamieszczonych przez "NIE". Nie jestem autorem żadnego z nich, ktoś się pode mnie podszywał. Nie wiem, kto to mógł być. Nigdy nie kupiłem tej gazety, nigdy jej nie czytałem - zapewnia Rońda.
Profesor AGH dodaje, że "jako poważny człowiek, naukowiec i przedsiębiorca" ma "już dosyć tej wielkiej nagonki na niego i jego rodzinę" oraz tego, że "próbuje się zrobić z niego wariata". - Bo to wszystko, co się ostatnio dzieje, to właśnie nic innego jak nagonka. Nie będę już jednak niczego prostował bo to zwykłe kopanie się z osłem. Mogę powiedzieć tylko, że większość tych rzeczy, które się o mnie wypisuje, jest stekiem haniebnych bzdur - zaznacza i jako przykład wskazuje właśnie na listy w "NIE".
Przemysław Ćwikliński, zastępca redaktora naczelnego tygodnika, w rozmowie z portalem tvn24.pl przyznaje, że redakcja nigdy nie weryfikowała informacji na temat autorów listów, które do niej trafiały. - Ale jest to do sprawdzenia, ponieważ list, o którym mowa, się zachował - dodaje. Co na to prof. Rońda? - Każdy, kto przez chwilę pomyśli, będzie wiedział, że nie mogłem być jego autorem. Koniec, kropka - mówi.
Autor: ŁOs\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24