Koniec z grzańcami, herbatką z prądem i zimnym piwkiem na stokach narciarskich. Ministerstwo zdrowia wypowiada wojnę narciarzom jeżdżącym po alkoholu. Mandat może sięgnąć nawet 5 tys. złotych - pisze "Dziennik". Politycy są za, GOPR odpowiada: To absurd.
Inicjatywa zaostrzenia przepisów wyszła od szefa Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, Krzysztofa Brzózki. Jego zdaniem, trzeba zrobić wszystko, by odwrócić zatrważające statystyki, według których od 2004 roku notujemy wzrost spożycia alkoholu o 10-12 procent i doganiamy niechlubną czołówkę - Słowację i Węgry. - Pod względem alkoholu jesteśmy znowu w epoce wczesnego Gierka - alarmuje Brzózka.
Ministerstwo zdrowia zaproponowało, by karać narciarzy, u których kontrola wykaże 0,2 promila alkoholu we krwi. Kary mają sięgać od 2,5 do nawet 5 tys. złotych. Projekt zmian przyjął już rząd, pozytywnie wypowiada się o nim także komisja zdrowia.
"Założą bramki i każą dmuchać w balonik?"
GOPR nie popiera zaostrzenia przepisów. Chociaż naczelnik pogotowia, Mariusz Zaród przyznaje, że polscy narciarze nie żałują sobie grzańców, piwa i herbatki z rumem, to wprowadzenie takiego przepisu nic nie da, bo jego przestrzeganie jest nie do wyegzekwowania.
- Policja założy bramki i każe każdemu dmuchać? Czy będzie gonić narciarzy, którzy wyszli z baru?- pyta. Jak dodaje, wszędzie na świecie restauracje na stokach prowadzą sprzedaż alkoholu. A jeśli chodzi o wypadki na nartostradach, to większości z nich nie jest winien alkohol.
Tego samego zdania jest Janusz Szeja, kierownik schroniska PTTK w Szyndzielni. - To absurd, narciarze nadal będą pić dla rozgrzewki - przekonuje. Albo uciekną za granicę, a właściciele polskich stoków, barów i restauracji stracą - dodaje.
Źródło: "Dziennik"
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu