- To był moment. Zapaliło się zielone światło i ruszyliśmy. Już po chwili nic nie było widać, całkowity brak widoczności - opowiada Bolesław Zapał, który był jednym z kierowców, który jako pierwszy przejeżdżał przez miejsce awarii magistrali ciepłowniczej w pobliżu toru Stegny w Warszawie. Mówi, że z auta nie dało się wyjść, bo ulicą "płynęła rzeka gorącej wody". Zanim przyszła pomoc spędził w samochodzie około pół godziny.
Do awarii doszło około południa. Nagle, z niewiadomych przyczyn, na skrzyżowaniu ulic Sikorskiego i Sobieskiego doszło do pęknięcia magistrali ciepłowniczej. Wyrwa, która powstała w tym miejscu liczy od 8 do 10 metrów średnicy. W środku niej wciąż widać parującą, gorącą wodę.
W mieście tworzą się gigantyczne korki, a służby ogłosiły, że skrzyżowanie będzie zamknięte "do odwołania". CZYTAJ WIĘCEJ NA TVNWARSZAWA.PL
"Rzeka gorącej wody"
Jak opowiada Bogdan Zapał całe zdarzenie trwało moment. Tuż po tym jak on i dwóch innych kierowców ruszyło na zielonym świetle dookoła nich powstała bardzo gęsta mgła. - Wszyscy straciliśmy orientację - mówi świadek zdarzenia.
Mówi, że nawet nie bał się, że jego auto może wpaść do gigantycznej wyrwy, bo po prostu nic nie było widać. – Wiedziałem, że coś się stało, bo płynęła rzeka gorącej wody. Samochód zdusił się, zgasł. Pozostało tylko czekać na jakieś sygnały. Czekałem około pół godziny zanim straż pożarna ustawiła podest i dopiero wtedy mogłem opuścić samochód. Wtedy nie było już tak dużo wody – mówi Zapał. Dodał, że nie widział nawet jak przebiega akcja strażaków, bo mgła była tak gęsta.
W wodzie i szlamie utknęły dwa samochody. Są uszkodzone. Pasażerowie autobusów, którzy także znajdowali się na miejscu awarii byli wynoszeni z pojazdów przez straż pożarną, bo woda wylała się na całe skrzyżowanie i uniemożliwiała zwyczajne opuszczenie pojazdu – była zbyt gorąca i wejście do niej groziło poparzeniem.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/ fot. PAP/Bartłomiej Zborowski