|

Bohater "afery blue taxi" robi karierę w Orlenie

Policjanci wyciągają nieoznakowany radiowóz z rozlewiska rzeki Kostrzyń
Policjanci wyciągają nieoznakowany radiowóz z rozlewiska rzeki Kostrzyń
Źródło: TVN24

W centrali koncernu Orlen karierę robi Tomasz Serafin, przed laty skazany w związku ze sprawą śmierci pary policjantów z komisariatu na stołecznym Dworcu Centralnym - dowiedział się tvn24.pl. Objął kierownicze stanowisko i odpowiada m.in. za politykę antykorupcyjną paliwowego giganta. Tymczasem w ostatnich dniach marca, dopiero po 15 latach od wypadku, przed Sądem Najwyższym zapadł wyrok o przyznaniu zadośćuczynienia bliskim zmarłego policjanta - wcześniej od takiej decyzji sądów odwoływał się Skarb Państwa.

Artykuł dostępny w subskrypcji

W 2006 roku Tomasz Serafin był kluczowym urzędnikiem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, rządzonym wtedy przez "trzeciego bliźniaka", jak nazywano nieżyjącego już Ludwika Dorna.

Serafin, wcześniej przez wiele lat policjant na kolejowym komisariacie i w pionie prewencji komendy stołecznej, został dyrektorem Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego resortu. Oznacza to, że w imieniu ministra nadzorował pracę policji, Biura Ochrony Rządu (poprzednika Służby Ochrony Państwa) i Straży Granicznej.

Nie wrócili do komisariatu

1 grudnia 2006 roku ze swoimi ministerialnymi podwładnymi bawił się na imprezie andrzejkowej, aż uciekł mu ostatni pociąg do Siedlec, gdzie mieszkał.

"W środku nocy, na komisariacie kolejowym na warszawskim Dworcu Centralnym rozdzwonił się telefon. Sam szef, komendant Waldemar Płoński. Trzeba było odwieźć do domu, do Siedlec, Tomasza Serafina, dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego MSWiA" - tak później tę noc w artykule pod tytułem "Śmierć w bagnie" opisali dziennikarze gazety "Policja 997" (obecnie "Gazeta Policyjna"), którą wydaje Komenda Główna Policji.

Do wykonania tego zadania wybrana została para młodych policjantów: sierżant Tomasz Twardo i starsza posterunkowa Justyna Zawadka (awansowani pośmiertnie na stopnie odpowiednio aspiranta i sierżanta).

Jak ustalili śledczy, było już dobrze po północy, gdy funkcjonariusze wsiedli do wysłużonego poloneza na łysych, letnich oponach i odwieźli dyrektora z MSWiA pod jego dom. W komisariacie już się nie pojawili.

Polonez, w którym zginęli policjanci z komisariatu kolejowego
Polonez, w którym zginęli policjanci z komisariatu kolejowego
Źródło: TVN24

Rano ówczesny komendant główny policji generał Marek Bieńkowski rozkazał wszcząć poszukiwania zaginionych policjantów. W tym samym dniu z resortu spraw wewnętrznych płynęły informacje, które wkrótce okazały się kłamstwami.

- Dyrektor Serafin nie ma ze zniknięciem nic wspólnego, jest na konferencji w Rumunii - przekonywali w rozmowach z dziennikarzami najważniejsi politycy.

- Para miała ze sobą romans, uciekli za granicę, by zacząć nowe życie - tak brzmiały kolejne plotki rozsiewane przez polityków i urzędników z MSWiA.

W tym czasie trwała akcja poszukiwania policjantów, zaangażowanych w nią było około dwóch tysięcy funkcjonariuszy.

"Bardzo współczuję rodzinom tych policjantów, ale jestem przekonany, że jak ja zostanę odwołany, to oni się znajdą" - mówił sam Tomasz Serafin w rozmowie z dziennik.pl. Zdaniem dziennikarzy portalu, urzędnik bagatelizował zaginięcie funkcjonariuszy.

Przełomu w poszukiwaniach dokonał trzy doby po zaginięciu policjantów mieszkaniec wsi Jagodne. Podczas spaceru wypatrzył w przydrożnym rozlewisku rzeki Kostrzyń jedną z łysych opon poloneza. Później okazało się, że radiowóz wpadł w poślizg, wypadł z drogi i zatonął w jeziorku.

Wyrok: rok więzienia w zawieszeniu

Trzy lata później zapadł prawomocny wyrok w sprawie, którą media nazwały "aferą blue taxi". Tomasz Serafin oraz komendant komisariatu kolejowego zostali skazani na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Sąd uznał obydwu za winnych przekroczenia uprawnień i działania na szkodę interesu publicznego w związku z zabraniem dwojga funkcjonariuszy z terenu, który mieli patrolować.

Do tragedii doszło w 2006 roku
Mowy końcowe w procesie Tomasza Serafina oraz komendanta komisariatu kolejowego
Źródło: TVN24

- Zachowania, które były udziałem obu oskarżonych, działały przeciwko rocie ślubowania i przeciwko celom i zasadom policji - oceniła wtedy sędzia Małgorzata Radomińska.

To skazanie uległo już zatarciu. Piszemy o tym wyroku ze względu na interes społeczny - dziś Tomasz Serafin zajmuje ważne stanowisko w strategicznej spółce, w której udziały ma Skarb Państwa, gdzie odpowiada m.in. za kwestie etyczne, a także gdzie potencjalnie może mieć kontakt z funkcjonariuszami policji. Jak także ustaliliśmy, właśnie zapadł wyrok w sprawie o zadośćuczynienie rodzinie zmarłego w 2006 roku policjanta - o czym piszemy w dalszej części tekstu.

Kluczowy menadżer

Według informatorów tvn24.pl Tomasz Serafin pracuje w Orlenie od kilku lat. Według tych relacji, najpierw - jeszcze w 2017 roku - trafił na Litwę, do rafinerii w Możejkach. W 2018 roku wrócił do polskiej centrali.

- Z końcem ubiegłego roku awansował na wysokie kierownicze stanowisko, podlega mu już cały Dział Bezpieczeństwa Gospodarczego koncernu. To oznacza, że kontaktuje się z policją, wszystkimi służbami specjalnymi. Podlega mu cała polityka antykorupcyjna koncernu i dba o standardy etyczne wszystkich pracowników, weryfikuje kontrahentów - mówią nasi rozmówcy, prosząc o zachowanie anonimowości.

Spółka nie odpowiedziała ani na nasze pytanie o to, kto jest szefem Działu Bezpieczeństwa Gospodarczego, ani na pytania o obowiązki Tomasza Serafina. Chcieliśmy wiedzieć m.in., od kiedy Serafin odpowiada za politykę antykorupcyjną oraz etykę w grupie Orlen.

"Nie udzielamy szczegółowych informacji na temat spraw personalnych, zgodnie z obowiązującymi standardami, dodatkowo uregulowanymi w zakresie przepisów wynikających z rozporządzenia RODO. Zapewniamy, że wszystkie procesy rekrutacyjne w Grupie Orlen prowadzone są w sposób transparentny, zgodny z uregulowaniami wewnętrznymi i przepisami prawa" - odpisał nam zespół prasowy spółki na pytania dotyczące Serafina.

Klauzule i uregulowania, które nie pozwoliły na udzielenie odpowiedzi, nie działają jednak w centrali telefonicznej koncernu. Tutaj potwierdzono dziennikarzowi tvn24.pl, że Tomasz Serafin jest szefem pionu bezpieczeństwa gospodarczego i przekazano bezpośredni numer telefonu.

Zadzwoniliśmy pod niego. Odebrał mężczyzna, ale gdy usłyszał, kto dzwoni, natychmiast się rozłączył. Później nie podnosił już słuchawki.

Etyk Orlenu

Z wewnętrznych dokumentów Orlenu, do których dotarł dziennikarz tvn24.pl, wynika, że jednym z głównych obowiązków Tomasza Serafina jest "opracowanie, wdrożenie, zrealizowanie i aktualizacja Polityki Antykorupcyjnej Orlen", a także "identyfikacja procesów biznesowych, w których istnieje prawdopodobieństwo występowania pola do nadużyć i analizowanie współpracy z kontrahentami spółek grupy Orlen".

Ważnym punktem jest także szkolenie pracowników Orlenu "w zakresie przeciwdziałania nadużyciom i identyfikowania pola do nadużyć w procesach biznesowych".

- W skrócie: uczy menadżerów, co jest etyczne, a co już nie - mówi jeden z naszych rozmówców zatrudnionych w Orlenie, prosząc o zachowanie anonimowości.

- Jest coś niepokojącego w tym, że osoba, która w rażący sposób przekroczyła uprawnienia wynikające z pełnionej funkcji publicznej, odpowiada za wdrażanie polityk antykorupcyjnych w jednej z najbardziej strategicznych spółek Skarbu Państwa. To oczywiście decyzja pracodawcy, czy czuje się komfortowo, wiedząc, że właśnie za takie kwestie odpowiada osoba, która wykorzystywała mienie publiczne dla własnej wygody - komentuje Krzysztof Izdebski, ekspert Fundacji Batorego oraz Open Spending EU Coalition.

Jak dodaje, "rolą prasy jest jednak o takich sprawach informować opinię publiczną". - W podobnej sprawie Sąd Apelacyjny stwierdził, że społeczeństwo ma prawo do informacji o zatrudnieniu na tak eksponowanym stanowisku osoby, "której właściwości i warunki osobiste nie korespondują z wymaganiami stawianymi takiej funkcji i która piastować go nie powinna". Szczególnie że sprawa "blue taxi" była głośna, a ówczesne okoliczności jej wyjaśniania przez otoczenie zainteresowanego tylko potęgowały wrażenie przedkładania interesu prywatnego nad interes publiczny - dodaje Izdebski, pytany także o prawo do publikacji informacji o zatarciu wyroku Tomasza Serafina.

Policyjny samochód wypatrzył mieszkaniec wsi Jagodne
Policyjny samochód wypatrzył mieszkaniec wsi Jagodne
Źródło: TVN24

Zadośćuczynienie

Dziennikarz tvn24.pl chciał przeczytać akta procesu, w którym Serafin został skazany. Okazało się to niemożliwe.

Choć wyrok uprawomocnił się w 2009 roku, to akt nie ma w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Zostały przekazane do Sądu Apelacyjnego w Warszawie, do wydziału zajmującego się prawem pracy i ubezpieczeniami społecznymi. Takie sprawy, w przeciwieństwie do spraw karnych, nie są udostępniane osobom postronnym, w tym dziennikarzom.

Dlatego z III Wydziału Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Apelacyjnego w Warszawie otrzymaliśmy odmowę zgody na wgląd w akta.

Dlaczego jednak akta wciąż wędrują po sądach? Chodzi o sprawę dotyczącą zadośćuczynienia za śmierć policjanta Tomasza Twardy. Sąd Okręgowy w Warszawie w 2018 roku zasądził od Skarbu Państwa po 250 tysięcy złotych dla jego żony i córki.

Z wyrokiem nie zgodzili się prawnicy Prokuratorii Generalnej, którzy złożyli apelację od orzeczenia. - Sąd Apelacyjny w Warszawie wyrokiem z grudnia 2019 roku apelację oddalił. Skarb Państwa wniósł więc skargę kasacyjną od tego wyroku. Skarga została przyjęta do rozpoznania przez Sąd Najwyższy - przekazał nam rzecznik Prokuratorii Generalnej Bartosz Swatek.

Pion prasowy Sądu Najwyższego przekazał tvn24.pl oficjalną odpowiedź, że ostatecznie wyrok zapadł 23 marca tego roku. Na niejawnym posiedzeniu sędziowie oddalili kasację wniesioną przez komendanta stołecznego policji, którego na sali reprezentowali prawnicy z Prokuratorii Generalnej. To oznacza, że żona i córka nieżyjącego policjanta otrzymają po latach procesów w sumie 500 tysięcy złotych.

- Zasądzono także od pozwanego Skarbu Państwa - Komendy Stołecznej Policji w Warszawie na rzecz każdej z powódek po 4.050 (cztery tysiące pięćdziesiąt) złotych tytułem zwrotu kosztów zastępstwa procesowego w postępowaniu kasacyjnym - przekazał nam Maciej Brzózka z zespołu prasowego Sądu Najwyższego.

Kariera bez przerw

Gdy wyszło na jaw, że zaginięci policjanci odwozili Tomasza Serafina, ówczesny komendant główny policji generał Marek Bieńkowski nakazał wszcząć wobec niego postępowanie dyscyplinarne. Było to możliwe, gdyż Serafin był mundurowym delegowanym do pracy w MSWiA. Po ujawnieniu informacji o wypadku podał się do dymisji. Przyjął ją ówczesny szef MSWiA Ludwik Dorn i równocześnie zdecydował o powrocie Serafina do policji.

- Z jednej strony Bieńkowski podlegał Serafinowi, z drugiej był jego przełożonym. Taki absurd. Powrót do policji pozwolił na wyciągnięcie konsekwencji dyscyplinarnych wobec Serafina i zwolnienie go ze służby - powiedział nam jeden z naszych rozmówców.

Tyle że wkrótce się okazało, iż głośna sprawa "blue taxi" nie zakończyła kariery Serafina. Znalazł on zajęcie jako doradca szefa Służby Wywiadu Wojskowego generała Witolda Marczuka, co ujawnili dziennikarze "Dziennika Gazety Prawnej". Dopiero gdy w 2007 roku upadł rząd PiS, odszedł z tej służby.

Dziennikarzom magazynu "Policja 997" Tomasz Serafin w 2007 roku mówił: - Szczerzę współczuję rodzinom Justyny i Tomka. Tego tragicznego wypadku nikt nie mógł przewidzieć. Dziś każdy z nas musi nauczyć się żyć od nowa. Żyć ze świadomością tego, co się wydarzyło.

Czytaj także: