- Samowolka. Ludzie tu jeżdżą, jak chcą. O, ten bus jak śmignął! - gestykuluje Maciej Zalewski, rzecznik Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.
Do krawędzi jezdni podchodzimy we trzech. Sylwester Wolankiewicz, kierownik trwającej tutaj budowy autostrady A1, podnosi trzymany w ręku przyrząd do badania prędkości - podobny do tych, które na wyposażeniu ma policja.
Wzrusza ramionami i pokazuje wynik: 127 km/h.
- Ot, pierwszy pomiar - mówi bez cienia zdumienia.
Kolejny kierowca na liczniku ma 117 km/h.
- Ograniczenie jest do 70 km/h. Ale z jakiegoś powodu kierowcy nie przyjmują tego do wiadomości. To chyba najbardziej ostentacyjnie ignorowane ograniczenie prędkości w kraju - mówi.
Po chwili na horyzoncie pojawia się tir. Urządzenie do badania prędkości wskazuje 89 km/h.
- Ten przekracza prędkość, ale przynajmniej nie przekracza "stówy" - zagajam.
- Bo więcej nie może, w tirach są ograniczniki prędkości - odpowiada Wolankiewicz.
Prace, którymi kieruje nasz rozmówca, polegają na przerobieniu i przystosowaniu wybudowanego w latach 80. odcinka A1 pomiędzy węzłami Tuszyn i Piotrków Trybunalski Północ do współczesnych standardów. W praktyce oznacza to wykonanie wielu prac od nowa.
- Na jednej nitce pracujemy, na drugiej puściliśmy ruch, bo droga musi być przejezdna. Problem w tym, że ludzie się boją pracować - mówi.
Policja przyznaje: my tu nie mamy gdzie zatrzymać kierowcy, radiowóz musi za takim piratem jechać nawet kilka kilometrów. Przedstawiciel zarządcy drogi - GDDKiA - o skali problemu na tym konkretnym odcinku mówi "fenomen". I raczej w pejoratywnym tego słowa znaczeniu. - Czy i kiedy mógłby pojawić się w tym miejscu odcinkowy pomiar prędkości? - pytam.
Zakaz zakazem…
Po tym, jak do wykonawcy zaczęli zgłaszać się kolejni wystraszeni pracownicy, firma zdecydowała się zbadać skalę problemu, zanim zwróciła się do zarządcy (w tym wypadku Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad) o interwencję.
- Ściągnęliśmy tu zewnętrzną firmę, która zajmuje się badaniem natężenia ruchu oraz średniej prędkości pojazdów na danym odcinku. Przez dziesięć dni prędkość wszystkich przejeżdżających tu pojazdów była sprawdzana - opowiada Sylwester Wolankiewicz.
Wyniki były gorsze, niż spodziewał się wykonawca.
- Wyszło, że ponad 99 procent kierowców jadących w kierunku Katowic (na tej nitce trwały badania - red.) przekracza dopuszczalną prędkość. Z czego co drugi jeździ tutaj z prędkością większą niż 100 kilometrów na godzinę - zaznacza rozmówca tvn24.pl.
Rekordzista miał na liczniku ponad 220 km/h. Znalazł się w grupie kilkudziesięciu innych, którzy gnali tu ponad 200 km/h.
- Tutaj jeżdżą samochody budowlane, dookoła są ludzie, gdzieniegdzie są zgromadzone materiały. Droga wyznaczona dla samochodów jest wąska. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego wszyscy mają to za nic, przecież to igranie z ludzkim życiem - mówi Wolankiewicz.
Szybcy i bezkarni (na razie)
Dane pozyskane przez wykonawcę trafiły do Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.
- Byliśmy zdumieni, zupełnie nie umiem wyjaśnić tej sytuacji. To jakiś fenomen w skali kraju - mówi Maciej Zalewski, rzecznik GDDKiA w Łodzi.
Skąd się wziął ten fenomen? Podkomisarz Kamil Wnukowski z Wydziału Ruchu Drogowego KWP w Łodzi stawia tezę, że zachowanie kierowców jest wypadkową starych przyzwyczajeń i frustracji związanej z korkowaniem się tej ważnej arterii.
- Latami tutaj biegła autostrada, ludzie przyzwyczaili się, że można tu "podgonić". Na domiar złego, przed wjazdem na teren budowy tworzą się zatory. Wielu kierowców próbuje nadrobić stracone minuty - mówi policjant.
Ponieważ kontrole policyjne nie zmieniły sytuacji, postanowiono zainstalować w tym miejscu systemu odcinkowego pomiaru prędkości.
- Nie znam innego miejsca w kraju, w którym system byłby zainstalowany na placu budowy. Rozmowy na ten temat wymusiła jednak sytuacja - mówi rzecznik Maciej Zalewski.
Szczegóły dotyczące realizacji pomysłu są ustalane na szczeblu centralnym GDDKiA oraz Głównego Inspektoratu Transportu Ruchu Drogowego, który zarządza fotoradarami i systemami odcinkowych pomiarów prędkości.
Rzeczniczka GITD Monika Niżniak informuje, że prowadzone są "analizy i rozmowy dotyczące ewentualnego wprowadzenia odcinkowego pomiaru prędkości na A1". Zaznacza przy tym, że na tym etapie nie zapadły jeszcze żadne ostateczne decyzje.
Główny Inspektorat Transportu Drogowego ma 30 urządzeń odcinkowego pomiaru prędkości. Do tej pory ani jedno nie pracowało na terenie powstającej dopiero drogi.
System odcinkowego pomiaru prędkości mierzy średnią prędkość auta poruszającego się po odcinku objętym kontrolą. Jeżeli średnia prędkość pojazdu jest wyższa niż ta wskazana przez ograniczenie prędkości, kierowca jest karany mandatem - tak, jakby "złapał go" fotoradar.
Przed wjazdem w taką monitorowaną strefę ustawia się znak - ostrzega on o pomiarze i przypomina o obowiązującym w danym miejscu ograniczeniu.
W ub.r. Najwyższa Izba Kontroli wydała raport podsumowujący skuteczność odcinkowych pomiarów prędkości. Zdaniem NIK urządzenia do odcinkowego pomiaru prędkości są skutecznie, choć w różnym stopniu dyscyplinowały kierowców. "Co najmniej 71 proc. kierujących pojazdami poruszało się na 27 z 29 odcinkach z dozwoloną prędkością, a średnio co pięćsetny kierowca przekraczał na nich dopuszczalną prędkość o ponad 20 km/h" - czytamy w raporcie.
"Funkcjonowanie odcinkowych pomiarów prędkości, w przeliczeniu na oszacowane koszty jednego wypadku oraz koszty ofiar śmiertelnych, przyniosło szacunkowy efekt korzyści społecznych w wysokości 120 mln zł, który ponad 12-krotnie przewyższył koszty zakupu i utrzymania tych urządzeń" - podsumowano.
Prędkość, która zabija
Chociaż najczęstszą przyczyną wypadków drogowych w Polsce jest wymuszenie pierwszeństwa przejazdu, to nadmierna prędkość zbiera najbardziej tragiczne żniwo. Tylko w zeszłym roku wskutek przekroczenia prędkości lub jej niedostosowania do warunków jazdy zginęło 770 osób (łącznie 36 proc. wszystkich ofiar na drogach).
Nic więc dziwnego, że wymuszenie na kierowcach przestrzegania ograniczeń prędkości stało się w kraju priorytetem. W "Narodowym Programie Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego" (NPBRD) z 2013 roku zakładano, że do 2050 roku nikt już nie będzie umierał na drodze w wyniku wypadku. Doprowadzić do tego ma rozwój infrastruktury drogowej (ograniczenie liczby skrzyżowań kolizyjnych, rozrost sieci dróg szybkiego ruchu) oraz infrastruktury dbającej o to, by kierowcy jeździli zgodnie z przepisami.
Plan dla Polski na ten rok był taki, że liczba ofiar śmiertelnych nie przekroczy dwóch tysięcy.
Niestety rzeczywistość brutalnie zweryfikowała długofalowe plany - mimo ograniczenia ruchu z powodu pandemii, tylko w pierwszym kwartale tego roku na drogach zginęło 612 osób. W poprzednich dwóch latach było jeszcze gorzej - mimo że GITD zainwestowała w nowe fotoradary i urządzenia do odcinkowego pomiaru prędkości, liczba ofiar śmiertelnych na drogach wzrosła z 2862 osób w 2018 roku do 2909 w zeszłym.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź