- Było pełno nieprawdziwych informacji na ten temat, na przykład takich, że pan Stachowiak był zabrany z rynku jako osoba przypadkowa - mówił w niedzielnej "Kawie na ławę" wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki. - Okazało się, że nie - stwierdził, przekonując, że Igor Stachowiak "bił się z policjantami", a "ta sprawa nie jest tak prosta". Jego słowa nie do końca pokrywają się z ustaleniami "Superwizjera".
W środę Komenda Główna Policji wydała komunikat, w którym zaznaczyła, że "funkcjonariusze [prowadzący postępowanie dyscyplinarne po śmierci Igora Stachowiaka - przyp. red.] widzieli film z tasera, ale nie wyciągnęli z tego właściwych wniosków, ani też nie poinformowali o tym. Stąd też brak wiedzy o nagraniu między innymi u Komendanta Głównego Policji i jego zastępców".
W niedzielę Patryk Jaki w "Kawie na ławę" stwierdził, że "policja ostatecznie podjęła dobrą decyzję".
- Osoba za to odpowiedzialna straciła pracę. Komendant główny policji przeprosił za to zachowanie. Policja nie miała łatwej roli, dlatego że prokuratura prowadziła dłużej postępowanie, bo rodzina pana Stachowiaka prosiła o to, aby zlecać kolejne opinie biegłych. A opinie biegłych w Polsce trwają, to są przyczyny formalne - zaznaczał wiceminister sprawiedliwości. - Ojciec pana Stachowiaka mówił, że był we wszystkich pracach prokuratury, na wszystkich przesłuchaniach i jest zadowolony z pracy prokuratury - dodał.
"Ojciec chwali prokuraturę"
Patryk Jaki odpowiedział też na pytanie, dlaczego czynności wobec policjantów podjęto dopiero po emisji materiału "Superwizjera" TVN ujawniającego postępowanie funkcjonariuszy wobec zatrzymanego Igora Stachowiaka, między innymi rażenie prądem w toalecie zakutego w kajdanki mężczyzny.
- Ja rozumiem, że pewnym problemem dla policjantów mogło być to, że nie mieli pewności co do tego, że sama śmierć nastąpiła w wyniku użyciu tasera, ponieważ pierwsza i druga opinia biegłych na to nie wskazywały - ocenił wiceszef resortu sprawiedliwości.
Dopalacze, taser i przyczyny zgonu. Opinie biegłych
14 czerwca 2016 roku biegli orzekli, że badania nie pozwalają na jednoznaczne ustalenie przyczyn zgonu mężczyzny. Wskazali, że najprawdopodobniej doszło do niego na skutek splotu dwóch czynników: zażycia przez Igora Stachowiaka amfetaminy i innych substancji odurzających - tak zwanych dopalaczy - oraz rażenia prądem z paralizatora. 26 października wpłynęły wyniki drugiej sekcji zwłok Stachowiaka. Biegli ponownie uznali, że badania nie dają podstaw do jednoznacznego ustalenia przyczyny śmierci, a w organizmie zmarłego stwierdzili obecność amfetaminy i tramadolu.
Wiceminister Jaki w "Kawie na ławę" stwierdził również, że decyzja o zwolnieniu funkcjonariusza, który raził Stachowiaka, została podjęta "dla dobra sprawy". - Policja przeprosiła, postępowanie prokuratorskie trwa, ojciec chwali prokuraturę za to, jak postępuje i jak skrupulatnie stara się zbadać wszystkie dowody - wyliczał wiceminister.
"Nie, nie każdego z nas może to spotkać"
- Było pełno nieprawdziwych informacji na ten temat, na przykład takich, że pan Stachowiak był zabrany z rynku jako osoba przypadkowa - kontynuował wiceszef resortu sprawiedliwości. - Okazało się, że nie, że od dawna był poszukiwany [za przestępstwo oszustwa - przyp. red.], że wcześniej miał problemy, bo bił się z policją, że używał narkotyków. Podczas jego przesłuchania też znaleziono narkotyki - dodał Jaki.
- "Ja rozumiem, że każdego z nas może to spotkać", takie padło tu zdanie - stwierdził Jaki w dyskusji. - Muszę na to odpowiedzieć: nie, nie każdego z nas może to spotkać. Dlaczego? Pan Stachowiak po przewiezieniu na komisariat po prostu bił się z policjantami regularnie, kiedy dawali mu polecenia - przekonywał Jaki. - Tak wynika z materiałów - podkreślił.
"To nie pierwsza taka śmierć"
Z nagrań, do których dotarł "Superwizjer", wynika jednak, że Igor Stachowiak został skuty kajdankami przed przewiezieniem do komisariatu. Nie widać na nich, by bił się z policjantami.
- Ta sprawa nie jest tak prosta, jak ją przedstawiano. Państwo popełniło w tym zakresie błędy, przeprosiło i najważniejsze jest to, żeby wyciągnąć wnioski na przyszłość. To nie jest tak, że to jest pierwsza taka śmierć. Państwo wiecie, że za czasów rządów naszych poprzedników 54 osoby zginęły na komisariatach. Najważniejsze dzisiaj jest to, żebyśmy potrafili wyciągnąć z tego wnioski - podkreślał Patryk Jaki.
Paralizator użyty w toalecie
25-letni Igor Stachowiak został zatrzymany w maju 2016 roku na wrocławskim Rynku. Według funkcjonariuszy mężczyzna był agresywny i dlatego musieli użyć paralizatora. Po przewiezieniu na komisariat stracił przytomność i pomimo reanimacji zmarł. Według pierwszej opinii lekarza przyczyną śmierci była ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa.
Sprawa wróciła rok później, gdy "Superwizjer" wyemitował drastyczne materiały zarejestrowane we wrocławskim komisariacie tuż przed śmiercią mężczyzny. W materiale widać, że wobec Stachowiaka kilkakrotnie użyto paralizatora, gdy był skuty kajdankami w toalecie.
Dymisje, procedury i zwolnienia
Sprawę śmierci mężczyzny od roku bada Prokuratura Okręgowa w Poznaniu. Śledczy nie wykluczają, że postawią policjantom zarzuty znęcania się nad pozbawionym wolności.
W związku z wydarzeniami sprzed roku szef MSWiA odwołał między innymi komendanta dolnośląskiej policji, jego zastępcę do spraw prewencji oraz komendanta miejskiego we Wrocławiu.
Pod koniec maja nowy komendant dolnośląskiej policji nadinspektor Tomasz Trawiński poinformował, że wszczęto administracyjną procedurę prowadzącą do zwolnienia pięciu funkcjonariuszy komendy miejskiej i komisariatu Wrocław-Stare Miasto, a postępowanie dyscyplinarne obejmie policjanta wyjaśniającego tę sprawę oraz odwołanych komendantów miejskich.
Jak dowiedział się portal tvn24.pl, funkcjonariusz, który raził paralizatorem skutego kajdankami Stachowiaka, został ostatecznie zwolniony ze służby. Od 23 maja przebywał na urlopie.
ZOBACZ MATERIAŁ "SUPERWIZJERA" NA TEMAT ŚMIERCI IGORA STACHOWIAKA
Autor: mw//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN