W wyborach samorządowych kandyduje niemal 50 posłów. Startują na rok przed końcem kadencji parlamentu. Gdyby zostali wybrani, wiele ław w sejmie musieliby zająć ich następcy. Skąd ta decyzja posłów? Wyjaśnienie w materiale "Faktów" TVN.
Nieco ponad dwa tygodnie przed wyborami samorządowymi politycy na lokalnych wiecach nie szczędzą uśmiechów do wyborców. W teren pojechali partyjni liderzy, posłowie, a nawet ministrowie. Każdy chce wesprzeć lokalnych kandydatów. Jednak w tej kampanii niemal masowo do samorządów ruszyli obecni posłowie.
Z miłości do...
W Warszawie z Hanną Gronkiewicz-Waltz powalczy trzech posłów. W innych regionach posłów-kandydatów także nie brakuje. Chcą zamienić miejsce w Sejmie na fotel prezydenta, burmistrza, wójta lub radnego sejmiku wojewódzkiego. Każdy decyzję o kandydowaniu tłumaczy miłością do regionu.
Rzeczywistość jest jednak bardziej banalna. - Dla nich dojazdy do Warszawy są dość uciążliwe i mogą się po dwóch, trzech kadencjach czuć zmęczeni - ocenia Julia Pitera z PO.
- To są posłowie z ostatnich rzędów, gdzie w układzie parlamentarnym trudno przebić się do przodu - dodaje Stanisław Żelichowski z PSL.
Kampania samorządowa daje zatem mało znanym posłom szansę na zaistnienie przed kampanią do Sejmu lub ucieczkę przed groźbą przegranej za rok. Ostatnią nadzieją samorząd może być dla posłów z rozbitego klubu Janusza Palikota. Ci, którzy szans na mandat w samorządzie nie mają, traktują kampanię jako trening przed najważniejszym sprawdzianem w przyszłorocznych wyborach do Sejmu.
Autor: mn / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN