Kobiety mogą odczuwać inflację inaczej niż mężczyźni, młodzi inaczej niż starzy. Niby dotyka wszystkich, ale jednak nie wszystkich tak samo. Jest bolesna, ale niektórzy wciąż potrafią się z niej śmiać - jak im się to udaje?
POLSKI NIEZŁOTY. ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY TEGO WYDANIA MAGAZYNU TVN24 >>>
Znajomy Marcina zajmuje się handlem kawą. To było rok temu, gdy w czasie koleżeńskiej rozmowy opowiedział mu o tym, jak zmieniające się ceny produktu wpływają na jego życie. - Mówił, jaki stres wiąże się z tym, że musi podnosić ceny - opowiada Marcin. - Miał stałe, wypracowane relacje z klientami, głównie kawiarniami. Długo zastanawiał się, jak im powiedzieć, że kawa musi być droższa. Bo czy podnieść cenę od razu o większą kwotę, czy podnosić ją regularnie o mniejsze sumy? To oczywiście był problem ekonomiczny, ale też społeczny, bo dotyczył relacji między ludźmi. Nie tylko klientami, ale też wspólnikiem. A problemy międzyludzkie bardzo Marcina interesują, bo jest socjologiem.
Dr Marcin Serafin pracuje w Instytucie Socjologii i Filozofii PAN, pokój dzieli z inną socjolożką dr hab. Martą Olcoń-Kubicką. Oboje zajmują się pieniędzmi w życiu codziennym.
- Gdy Marcin opowiadał mi o swoim znajomym i jego kawie, inflacja była na zdecydowanie niższym poziomie. Gdy zaczęliśmy się jej badawczo przyglądać, wynosiła około pięciu procent. A my zastanawialiśmy się, czy ludzie już rzeczywiście ją odczuwają i w związku z rosnącymi cenami podejmują jakieś konsumenckie decyzje, czy raczej bardziej o niej słyszą i zaczynają się bać - mówi Marta.
Zaczęli analizować programy telewizyjne, artykuły prasowe, fora internetowe, media społecznościowe. Wspomagała ich w tym kulturoznawczyni Marlena Rycombel, doktorantka z Uniwersytetu Warszawskiego.
- Śledziliśmy język, w którym pisze i mówi się o inflacji - opowiada Olcoń-Kubicka. - Zaczęliśmy robić listę tego, z czym inflacja się wiąże. Okazało się, że inflacja często utożsamiana była z jakimś żywiołem, który trudno okiełznać: pożarem, który trawi, powodzią, która nas zalewa. Jakimiś tsunami, trzęsieniami ziemi, potworami, które pożerają nasze pieniądze.
- Inflacja wynosiła wtedy 5,8 procent! A media już używały bardzo drastycznego języka do jej opisywania - zauważa Serafin.
Olcoń-Kubicka: - Była opisywana jako galopująca, rekordowa, wstrząsająca.
- Jest coś takiego w inflacji, że ona już na kilkuprocentowym poziomie rodzi różne lęki społeczne związane z wyobrażeniem sobie przyszłości, tego, jak sytuacja się rozwinie. Ten język staje się bardzo mocny i zaczyna się wydawać, że nie może już w stanie bardziej eskalować czy zaskakiwać - wskazuje Serafin.
A jednak! Pamiętacie "paragony grozy"? Inflacja pchnęła je na zupełnie nowy poziom, a nasi badacze skrupulatnie to odnotowywali.
"Paragony grozy" już tu są!
Zaglądam do Obserwatorium Językowego Uniwersytetu Warszawskiego. Językoznawczyni prof. Katarzyna Kłosińska tłumaczy tam, że "paragonem grozy" niektórzy ludzie nazywają dowód zakupu czegoś wskazujący na to, że jest to bardzo drogie. I fachowo dodaje: "Wyrażenie nieco ekspresywne i wartościujące negatywnie".
- Nie jest nowe, pojawiło się w naszym języku już PRZED rosnącą inflacją - zastrzega Serafin.
- Ale - zaznacza - wcześniej było związane z konkretnym doświadczeniem. Ludzie wyjeżdżali na wakacje i odkrywali, że jest drogo, najczęściej płacąc za rybę czy gofry nad Bałtykiem. Teraz okazało się, że ludzie używają tego określenia, by opisać, a za tym też oswoić doświadczenia codziennej inflacji. Pokazać, jak rosną ceny warzyw, owoców, chleba.
Marta już wcześniej w swoich pracach badawczych interesowała się paragonami. Ale wtedy były czymś innym.
- To było coś indywidualnego, prywatnego.. Niektórzy ludzie gromadzili rachunki, ale analizowali je w domowym zaciszu, mało kto dzielił się nimi ze światem - opowiada. - A teraz paragony są upubliczniane, wrzucane do mediów społecznościowych. "Paragony grozy" powstają już nie tylko nad Bałtykiem, ale w całej Polsce, gdy ludzie pokazują, ile dziś kosztują u nich podstawowe zakupy spożywcze, i na przykład opisują ceny w swoim osiedlowym warzywniaku. Z doświadczenia wakacyjnego, a więc niecodziennego, to zaczęło przenikać do codzienności. Wraz z inflacją zaczęliśmy codziennie doświadczać tej "grozy".
Inflacja płynnie przeplata się z kryzysem energetycznym, którego doświadczamy i nie da się ich łatwo rozdzielić. Cena energii wpływa w końcu na koszty produkcji i ceny innych produktów i usług.
Po co żeś to kupowała?
Dla badaczy równie ciekawe, co paragony są dyskusje o nich. Tak jak w czerwcu, gdy posłanka Jagna Marczułajtis-Walczak na dowód "drożyzny PiS" wrzuciła do sieci paragon z bobem w cenie 40 złotych za kilogram.
Internauci przekonywali, że za dwa, trzy tygodnie bób będzie kosztował kilkanaście złotych i nie ma o co robić afery, warto poczekać na sezon, a w ogóle bez bobu da się przecież żyć.
- Przy okazji inflacji ujawniają się napięcia społeczne związane z patrzeniem na innych - mówi Olcoń-Kubicka. - Pojawiają się różne pytania: bo co znaczy "inflacja" dla osób, które muszą oszczędzać na podstawowych produktach żywieniowych, a co dla tych, którzy muszą zrezygnować z jakiegoś marzenia? Ale takiego, które nam się wydaje zachcianką, nie jest pierwszą potrzebą i jesteśmy przekonani, że są ważniejsze rzeczy? Widzimy w sferze publicznej dyskusje o tym, kto bardziej cierpi. Czy ci, którzy mają oszczędności, i one tracą na wartości, a może ci, którzy mają kredyty, lub ci planujący kupić mieszkanie. Widzimy coś na kształt licytowania się, kto ma gorzej i dyskutowania o tym, co jest zasadne, dotkliwe, a co jest tylko lekką nieprzyjemnością - dodaje.
A ja głośno zastanawiam się: czy inflacja w takim razie pogłębia podziały społeczne?
Na twarzach naukowców od razu pojawia się uśmiech w klasycznym stylu "to zależy".
- Z jednej strony inflacja bardzo uwspólnia, bo na przykład takie bezrobocie zwykle dotyka konkretnej grupy osób i nie tak łatwo się z nim utożsamić, a inflacja w jakimś sensie dotyka wszystkich - mówi Serafin. I zaraz zastrzega: - Dotyka oczywiście w różny sposób. Bardzo bogatych inaczej niż biednych. Niby ceny produktów rosną dla wszystkich, ale inaczej droższy chleb odczuje ktoś z niskim dochodem. I to oczywiste. Na pewno jednak odradzają się pewne podziały w dyskursie o pieniądzach i szczególnie widoczne to jest, gdy śledzimy, jak ludzie poszukują winnych inflacji. Czy to rząd, bank centralny, firmy podnoszące ceny, Putin, Unia Europejska, osoby otrzymujące 500 plus, a może emeryci? Kto jest "winny" najbardziej? Proszę zobaczyć, że w tym sensie inflacja staje się powodem konfliktu społecznego, bo gdy tych "winnych" szukamy, to zwykle nie w sobie, tylko w innych i uderzamy w całe grupy społeczne.
A choć wiele osób mówi o putinflacji, to świat i gospodarka nie są tak proste, by móc winą za dzisiejszą inflację obwinić jedną osobę.
Pytam badaczy, dlaczego szukamy prostych rozwiązań - z braku czasu czy wiedzy? Marcin Serafin tłumaczy: - Inflacja jest bardzo skomplikowanym zjawiskiem i nawet mając dużo czasu, trudno wytłumaczyć, skąd się bierze. Nawet eksperci, którzy zajmują się tym naukowo, będą różnie ją tłumaczyli. To nie czas jest problemem. Na pewno jest jednak tak, że znalezienie winnego i stworzenie wokół tego narracji pomaga oswoić zjawisko. Pomaga też je włączyć do politycznej walki - przyznaje.
Tylko śmiech może nas uratować
Marta i Marcin obserwowali, jak w ostatnim roku ludzie w Polsce mówili o "grozie" i "tragedii", ale równocześnie próbowali inflację oswajać śmiechem.
Bo jak można ją najlepiej zobrazować? Na przykład pokazać, że coś stało się mniejsze, zminiaturyzowało się, choć kosztuje tyle samo. Na przykład pizza sprzed roku staje się miniaturową pizzerinką.
- Dla socjologów to jest kulturowo ciekawe, że o inflacji powstaje tyle memów - komentuje Serafin. - Wydaje się, że jest ich więcej niż na przykład o bezrobociu. Że mimo wszystko potrafimy ją przyjąć z większym dystansem.
Gdy pytam dlaczego, słyszę o tym, że to kwestia poczucia winy czy sprawczości. Ktoś nas może oskarżyć, że jestesmy winni swojej sytuacji i bezrobociu, ale o inflację nikt nas nie oskarży. I trudno jest się śmiać z siebie samego.
- Bezrobocie jest często przeżywane indywidualnie, plus jest nim zagrożona konkretna grupa osób, a inflacja jest czymś, co jest przeżywane nie tylko indywidualnie, na przykład płacąc przy kasie, ale także w sposób publiczny, gdy czytamy o tym w mediach albo rozmawiamy z innymi o "paragonach grozy" - zauważa Serafin.
Gdy proszę znajomych o memy na temat inflacji, zalewa mnie - nomen omen, skoro już trzymamy się katastroficznych metafor - fala.
To dyskusje przy kasie w sklepie, wózki z towarami (coraz mniejsze, coraz bardziej puste), prezes Jarosław Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki na zakupach (dziwiący się światu przy kasie). Wreszcie prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński.
Nie wszystkie obrazki, które dostaję, mnie bawią, bo jednak ciągle inflacja bardziej mnie złości, niż pozwala się śmiać, ale dostaję też jeden obrazek, którego zupełnie nie rozumiem. Wysyła mi go Zuzia, licealistka z Lublina. To rozmazane zdjęcie czarnego kota z podpisem "4 dabloons".
Nie wiem, o co chodzi. Nie czuję się głupio, ale już zaczynam czuć się staro, gdy Zuzia zaczyna tłumaczyć: - To jest mem związany z inflacją, ale nowszy, więc niezbyt dużo ludzi może obczaić, o co chodzi.
Zuzia dzielnie tłumaczy: rzecz dzieje się głównie na TikToku, ta dzisiejsza młodzież - czyt. Pokolenie Zet - wymyśliła fikcyjną walutę i nazwała ją "dabloons" - dublony.
Zuzia: - W ciągu tygodnia powstało prawo, prezydent, oszustwa podatkowe oraz specjalne wydania wiadomości. W skrócie: chaos! Ale jakie koty słodkie.
Dublonów (nazwa nawiązuje do złotej monety hiszpańskiej i może się wam kojarzyć z zaginionymi skarbami czy piratami) nie można kupić za prawdziwe pieniądze i w prawdziwym świecie nie można na tym zarobić (a przynajmniej na razie). Żeby je zdobyć, trzeba trafić na TikToku na filmik z nimi. Nie wolno ich specjalnie szukać. To coś na kształt internetowej gry żartu, której zasady wciąż się wykuwają - w uproszczeniu: widzisz kotka - zarabiasz albo tracisz, gdy tak uzna ten, kto go opublikuje.
Tiktokowy kot albo zaoferuje, albo zażąda zapłacenia dublonami w zamian za to, co pokaże się na filmiku.
I tak dublony też tracą na wartości.
Nieśmieszne? Szalone? Lada moment to może być jedyny sposób na uczenie młodych o inflacji. Od września ze szkół ponadpodstawowych ma zniknąć przedmiot podstawy przedsiębiorczości. Zastąpi go bardzo podobny przedmiot biznes i zarządzanie. Ale z jego podstawy programowej - jak na razie - zniknęły zagadnienia związane z inflacją.
Ministerstwo Edukacji i Nauki przypomina, że nic nie jest przesądzone, bo konsultacje w tej sprawie dopiero trwają.
Ale żeby nie było - dotąd młodzi też nie uczyli się o niej za dużo. Na podstawach przedsiębiorczości uczniowie identyfikowali najważniejsze funkcje i zadania Narodowego Banku Polskiego, charakteryzowali instrumenty polityki pieniężnej i omawiali rolę Rady Polityki Pieniężnej w realizacji celu inflacyjnego.
Nie ziewajcie! Wracamy do stołu, do naszych naukowców.
Kobiety wiedzą więcej?
Martę i Marcina pytam, jak oni rozmawiają o inflacji.
- Jeśli chodzi o nas, czyli o pracowników nauki w sektorze publicznym, to na pewno inflacja dotyka nas w istotny sposób - zauważa Serafin. I dodaje: - Naukowcy mają sporo okazji, by mówić o tym, co byśmy chcieli w życiu mieć, a na co realnie nas stać. Ale to w prywatnych rozmowach. My skupiamy się ostatnio na inflacji badawczo.
Odczuwanie inflacji łączy ich ze względu na zbliżone doświadczenia zawodowe. Ale czy jest coś, co was w kwestii inflacji dzieli? - pytam badaczy.
- Płeć - mówi po chwili namysłu Serafin. I od razu tłumaczy: - Gdy w latach 60. i 70. robiono badania o doświadczeniu inflacji w Wielkiej Brytanii, to wiadomo było, że trzeba rozmawiać z kobietami, bo to one zarządzały budżetem domowym. Przeciętny mężczyzna gorzej wiedział, ile co kosztuje. Gdy ktoś pytał, jak rosną ceny, to z nimi (kobietami) trzeba było rozmawiać, bo to one częściej robiły podstawowe zakupy.
Czy teraz jest podobnie? - Oczywiście dziś modele rodzin są bardziej zróżnicowane, ale z badań wiemy, że kobiety częściej zajmują się codziennymi, bieżącymi wydatkami - mówi Olcoń-Kubicka.
Socjolożka w swojej pracy naukowej zajmowała się m.in. wydatkami gospodarstw domowych. Szczególną uwagę poświęciła tym, które w jakiś systemowy sposób monitorowały wydatki, np. prowadziły różnego rodzaju arkusze kalkulacyjne i tam rejestrowały koszty życia. - Ale też prowadziły projekcje przyszłości, na przykład analizy, że za kilka miesięcy skończy się płacenie jakiegoś kredytu, więc te rodziny będą mogły pozwolić sobie na wyjazd wakacyjny - opowiada badaczka. - Była taka para, która porównywała w arkuszu, jak im się wiedzie, i która wiedziała na przykład, że w tym roku w lutym udało się jej zaoszczędzić więcej niż w lutym roku poprzedniego. Myślę, że takich domowych analiz w czasie inflacji może przybywać, a właśnie takie projekcje i rozważania bardzo nas ciekawią.
Narzędzia do monitorowania zwykle pojawiają się wraz z potrzebą - gdy chcemy zaplanować wakacje, spłacić wcześniej kredyt, zaplanować remont czy inne większe wydatki. I socjologowie przypuszczają, że dlatego w związku z inflacją ich popularność wzrośnie.
Badaczka czytała z zainteresowaniem pamiętniki pandemiczne, które nadsyłano na konkurs Szkoły Głównej Handlowej. - Widziałam tam sporo rozważań kobiet, które podejmowały codzienne decyzje zakupowe, ale równocześnie, gdy pisały o przewidywanym kryzysie w przyszłości, odwoływały się do swoich partnerów, którzy mieli sporo do powiedzenia o nadpłacaniu kredytów, póki jest dobrze, czy kupowaniu zagranicznej waluty, nim złoty straci na wartości - dodaje.
Mężczyźni byli więc przywoływani jako ci, którzy częściej myślą o pieniądzach w dłuższej perspektywie i większej skali, a kobiety o bieżących wydatkach.
Olcoń-Kubicka dodaje: - Gdy czytam fora na temat strategii radzenia sobie z inflacją, to widzę bardzo różne podejścia. Niektórzy mówią: "Wolę mieć gotówkę teraz, na wszelki wypadek, jak coś się stanie". Inni mówią z kolei: "Ja wydaję wszystko, bo pieniądz i tak ciągle traci na wartości. Tak szybko, że nie ma sensu tego trzymać".
- Która jest lepsza? - nie mogę nie zapomnieć. Ale oni nie udzielą odpowiedzi.
Serafin zastrzega: - My chcielibyśmy się dowiedzieć, co ludzie o niej mówią, i jak sobie z nią radzą w życiu codziennym, a nie robić prognozy ekonomicznej.
Olcoń-Kubicka: - Jeśli chodzi o przewidywania, to przewidujemy na przykład, że inflacja będzie ważnym tematem przy świątecznym stole. Już w połowie listopada śledziłam rozmowy i wpisy w internecie o tym, jaki będzie koszt świąt, kto rezygnuje z prezentów, a kto planuje prezenty "kryzysowe" i mniej kosztowne.
I niby mówi się o tym, że przy wigilijnym stole lepiej nie rozmawiać o polityce czy pieniądzach. Ale jeśli karp będzie mniejszy niż przed rokiem, a my zechcemy go kupić - choć drogi - to może być trudno poskromić nie tylko apetyt, ale i dyskusje o inflacji. One zwykle zaczynają się naprawdę niewinnie.
A pamiętasz, jak...?
Przypominam sobie o tiktokowych dublonach i pytam: - A wiek ma znaczenie dla odczuwania inflacji?
Serafin: - Jedna z hipotez jest taka, że osoby, które osobiście doświadczyły inflacji na początku lat 90., inaczej będą tego doświadczały dziś niż młodzi, dla których to pierwsze zderzenie z inflacją.
Aktualnie ci drudzy bawią się w zbieranie dublonów. Ale to nie znaczy, że nie mają inflacyjnych zmartwień. Rosną ceny najmu i trudniej utrzymać się na studiach w dużym mieście, kieszonkowe licealistów wystarczy na mniej niż jeszcze rok temu, a rodzice niechętnie je podnoszą. Ostatnio oburzeni ósmoklasiści opowiadali mi o inflacji w szkolnym sklepiku - "Czy pani wie, że zwykła bułka kosztuje pięć złotych? Pięć złotych!".
- Osoby starsze inaczej doświadczają inflacji, chociażby dlatego, że pamiętają dawniejsze ceny sprzed kilkunastu lat . Zastanawiają się, co takiego się stało, że masło kosztuje już osiem złotych, a dwadzieścia lat temu kosztowało na przykład dwa. Dlatego dla nich te zmiany cen to coś innego niż dla osób młodych, które nie mają tego rodzaju pamięci - tłumaczy Serafin.
Czy przez to, że starsi znają inflację, będzie robiła na nich mniejsze wrażenie? A może przez to, że kiedyś znali brak i było im ciężko, dziś łatwiej będzie im podejmować trudne konsumenckie decyzje niż młodym dorastającym w świecie dobrobytu? Naukowcy spekulować nie chcą, ale mają nadzieję, że trochę się o tym dowiedzą w najnowszych badaniach.
Wiadomo, że różne grupy osób będą zwracały uwagę na różne ceny. Jedni będą się irytować, że ich ulubiona kawa na mieście podrożała z 18 do 21 złotych. A inni nawet tego nie dostrzegą, bo i przed inflacją nie mogli pozwolić sobie na tego rodzaju wydatek.
Serafin: - Ludzie, którzy mają samochód, naturalnie będą patrzyli na cenę benzyny, poza tym to taka cena, która jest bardzo widoczna w przestrzeni publicznej, ponieważ jest wyeksponowana na stacjach benzynowych. Większość ludzi będzie wiedziała, ile kosztuje chleb. Ale już wiedza o produktach takich, jak kawa na mieście, różnicuje ludzi. To, jakie ceny znają, zależy od grupy społecznej, do której należą.
Badacze mają nadzieję dowiedzieć się, z czego ludzie będą rezygnować w pierwszej kolejności? Przyjrzeć się temu, czy opustoszały teatry, bo kultura będzie tylko dla naprawdę zamożnych, i apteki - bo coraz trudniej wykupić lekarstwa? A może młodzi zamiast kawy na mieście będą nosić termosy? Odpowiedzi na te wszystkie mnożące się pytania, dopiero będą szukać.
Olcoń-Kubicka: - Dopiero wypracowujemy strategie radzenia sobie z inflacją.
Serafin: - A są tacy, którzy mają je od lat. Na przykład w Argentynie inflacja sięga i 90 procent, a oni nauczyli się z tym żyć.
Aż chce się zakrzyknąć: jak żyć?! Zwłaszcza gdy inflacja będzie miała długotrwałe skutki i niektórzy już straszą recesją.
Ale naukowcy mają w sobie mniej emocji i tłumaczą fachowo.
- Historyk Charles S. Mailer zwracał uwagę, że społeczeństwa doświadczają skutków inflacji również po tym, jak ona minie - przyznaje Serafin. I wyjaśnia: - Część osób, szczególnie ci, którzy mają oszczędności, oczekuje, że ceny po okresie kryzysowym wrócą do tych sprzed inflacji i że wartość zgromadzonych wcześniej oszczędności, nadszarpnięta przez inflację, ponownie wzrośnie. Gdy tak się nie dzieje - bo ceny są stabilne - pojawia się frustracja społeczna i polityczna. Teoretycznie sytuacja kryzysowa i wzrostu cen mija, ale jej skutki wciąż są odczuwalne.
A Marta przypomina o "efekcie blizny". Bo dyskutując nad wpływem inflacji na gospodarstwa domowe, zastanawiamy się, rzecz jasna, na ile jej efekty pozostaną na dłużej. Czy ewentualne obniżenie dobrostanu i satysfakcji życiowej, związane z pogorszeniem się sytuacji ekonomicznej, zostawi trwałe ślady. Mówiąc metaforycznie - blizny, takie jak te, które mogą być następstwem bezrobocia i niepewnej sytuacji na rynku pracy w młodości. - Chodzi o sytuację, kiedy trudności w znalezieniu pracy na początku kariery zawodowej mają wpływ na cały jej przebieg, w tym między innymi na wysokość zarobków czy awans zawodowy - przypomina badaczka.
- Czy to już czas, by uczyć się od Argentyńczyków strategii przetrwania? - pytam po chwili..
Ale badacze po raz kolejny nie dają się namówić na prognozy.
Serafin: - Wolałbym nie przewidywać, jaka będzie inflacja, ale na pewno życzyłbym sobie, żeby nie trzeba było się uczyć od Argentyny.
Pamiętniki inflacyjne
Dr hab. Marta Olcoń-Kubicka i dr Marcin Serafin są członkami zespołu naukowców, którzy chcą dowiedzieć się więcej o inflacji nie z liczb, a od ludzi. Razem ze specjalistami i specjalistkami ze Szkoły Głównej Handlowej zbierają pamiętniki inflacyjne, by przekaz ekonomistów skonfrontować z historiami ludzi.
Chcieliby się dowiedzieć, co inflacja oznacza w życiu codziennym różnych ludzi, czy coś się zmieniło i w jakim stopniu w tym roku. Interesuje ich, z czego ludzie musieli zrezygnować, ale też z czego zrezygnować absolutnie nie chcą; kim są ludzie, którzy inflacji nie odczuwają i nie za bardzo się nie przejmują. Tu od razu nasuwa się pytanie: jak oni to robią?!
Autorzy pamiętników mogą liczyć na nagrody finansowe. Każda historia jest dla badaczy ważna.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Wojciech Wrzesien / Shutterstock