Kilka schodów na klatce schodowej zmienia ich mieszkania w więzienia, których nie opuszczają od lat. Seniorzy, którzy świat zewnętrzny oglądać mogą już tylko przez okno, coraz rzadziej są pod opieką najbliższych. Zastępują ich opiekunowie, często zatrudniani przez powstające w ostatnich latach jak grzyby po deszczu prywatne firmy. To jednak słono kosztuje.
POLSKA SIĘ STARZEJE. ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY TEGO WYDANIA MAGAZYNU TVN24 >>>
Maria ma 78 lat. Z drugiego piętra bloku na łódzkim śródmieściu - jak mówi - jeszcze niedawno potrafiła zejść o własnych siłach. Kiedy pytam, jak "niedawno", okazuje się, że jeszcze przed śmiercią jednej z córek w 2017 roku. - Zabrał ją rak, młoda jeszcze była - mówi. Za pomocą kuli podchodzi pomalutku do szklanego stołu przykrytego białą ozdobną serwetką z powycinanymi wzorami. Łapie się za krawędź stołu, żeby zademonstrować, jak jeszcze pięć lat temu radziła sobie z pokonywaniem kolejnych schodów.
- Tak, widzi pan, się łapałam i schodek w dół. I kolejny, i kolejny. A potem w ten sam sposób do góry - mówi z przejęciem.
Problemy z biodrem i rwa kulszowa sprawiały, że pokonanie kilkudziesięciu stopni na drugie piętro trwało kilkanaście minut. Prawdziwa wspinaczka.
- Nieraz się wstydziłam. Czułam, że ludzie mówią: głupia baba się szarpie zamiast w domu siedzieć. A ja nie chciałam siedzieć - mówi.
Ale teraz już siedzi. Od czasu, kiedy zięć ją przywiózł po obiedzie u drugiej córki. Pomógł jej wejść po schodach (trochę to zajęło), pożegnał się przy drzwiach i wrócił do auta. Pani Maria w mieszkaniu przypomniała sobie o parasolce. Albo zostawiła w aucie zięcia, albo została na parterze. Nie chciała dzwonić i robić zamieszania, postanowiła sama sprawdzić.
- Byłam już zmęczona, ale jakoś zeszłam na dół. Z powrotem już nie dałam rady - przyznaje.
Żeby dostać się spod drzwi wejściowych na parter, musiała pokonać dziewięć schodków. Potem dwanaście kolejnych, żeby wejść na półpiętro. Gdzieś w tym miejscu poczuła, jakby przez jej organizm przeszedł prąd. Coś zabolało w miednicy, bardziej niż kiedykolwiek. Ciężko oddychając, oparła się o barierki. I tak stała.
- Chciało mi się płakać, chciałam wzywać pomocy, ale było mi wstyd. Czekałam, czy może mi przejdzie, ale było coraz gorzej - mówi.
Nie mogła ani wejść, ani zejść. Pamięta, że mijały ją dzieci sąsiadów, które przebiegły obok bez słowa. Nie pamięta, ile minęło czasu, zanim znowu ktoś się pojawił na klatce. Słyszała, jak ktoś przekręca zamek w drzwiach na parterze.
- Krzyknęłam, że potrzebuję pomocy, ale za cicho. Sąsiad, młody człowiek, miał swoje sprawy na głowie. Pewnie pomyślał, że się przesłyszał - opowiada kobieta. Płacze na to wspomnienie.
Pomoc przybyła kilkadziesiąt minut później. Zainteresowała się sąsiadka z pierwszego piętra. Był telefon na pogotowie, potem kilka dni w szpitalu. Do domu wniósł ją na wózku wnuczek z kolegą.
- Córka przyjeżdża, sprząta, robi mi zakupy. Jest co tydzień. Sama jest schorowana. Wnuczek robi w Anglii, młodzi muszą teraz bardzo dużo pracować, za pieniędzmi gonić - opowiada.
- Jak bardzo zmieniło się pani życie, od kiedy nie może pani samodzielnie wyjść z domu? - pytam.
- Życie? To już nie jest życie. Nie chcę już żyć, bo nikomu nie jestem do niczego potrzebna. Ludzie w moim wieku mówią, że chcieliby umrzeć przez sen. Ja bym nie chciała. Boję się, że długo będę tu leżeć, zanim córka będzie mogła przyjechać. A poza tym dużo jestem sama, więc może, jak Bóg da, chociaż przy śmierci nie będę sama - odpowiada pani Maria.
Niebo i kawałek dachu
Żaluzje odwrócone są tak, żeby do niewielkiego pokoiku na trzecim piętrze bloku, stojącego na łódzkim Teofilowie, wpadało światło. Na parapecie stoją doniczki, w których rosną bujne rośliny. Kiedy patrzę w okno, widzę znajdujący się z drugiej strony osiedlowej uliczki blok. 81-letni Edward widzi go tylko kilka razy na dobę, kiedy żona podniesie poduszkę, żeby mógł zjeść posiłek. Widzi wtedy okna na najwyższym piętrze i dach sąsiedniego budynku.
- Gdy leżę, patrzę na fragment nieba nad sąsiednim blokiem. Obserwuję chmury, jak akurat są. Jak nie ma, to gołe niebo. Czasem przelecą ptaszki. Więcej świata za oknem nie ma - opowiada pan Edward.
Kiedy pytam, kiedy ostatni raz był na zewnątrz, odpowiada, że "zależy, jak liczyć".
- Na własnych nogach wyszedłem siedem lat temu. Pojechałem na działkę i złamałem nogę. Rok temu mnie panowie z transportu medycznego znieśli i karetką zawieźli do szpitala. Badania, rozmowa z lekarzem i powrót tutaj. Umiarkowana atrakcja - uśmiecha się lekko.
Kiedy rozpoczynam z nim rozmowę, pan Edward prosi żonę, żeby poszła do innego pokoju. "Ja stąd nie pójdę, a chcę w spokoju wymienić kilka zdań. Jak dorosły. Pozwolisz?" - mówi. Żona, nieco zaskoczona, pyta, o jakich to tajemnicach planuje opowiadać mąż. Ale wychodzi.
- Jestem w łóżku cały czas, żona jest ze mną cały czas. Pomaga, opiekuje się. Bez niej już by mnie nie było. Ale w tym wszystkim ciągle jestem człowiekiem. Czasem chcę pogadać bez świadków, wpłynąć na cokolwiek - mówi senior.
Kiedy pytam, jak wyglądają jego dni, pan Edward uśmiecha się smutno i mówi, że "podobnie":
- Pobudka, toaleta, śniadanie. Obiad, kolacja, toaleta i spać - wylicza szybko.
- A pomiędzy? - pytam. Rozmówca wzrusza ramionami.
- Telewizja. Ostatnio patrzę, co Rosja z Ukrainą robi. Polityką się nie interesuję, nie mam na to siły - mówi.
Kiedy pada pytanie, czy porusza się na wózku inwalidzkim po mieszkaniu, przecząco kiwa głową.
- Za wąskie - pokazuje ręką futryny.
Na ścianie widzę kilkanaście zdjęć. Wszystkie robione z tego samego miejsca. Lewa część fotografii jest zawsze taka sama: widać łóżko, na którym w pozycji półsiedzącej leży wpatrzony w obiektyw pan Edward. Na prawych stronach fotografii widzę członków jego rodziny. Na każdym kolejnym zdjęciu wszyscy coraz starsi.
- To nasz wnuczek, został ratownikiem medycznym - pokazuje żona pana Edwarda, która już wróciła do pokoju męża. - Bardzo nam pomaga, tak samo jak córka. Bez niej bym nie dała rady - mówi.
Edward opiera się o poduszkę, patrzy w sufit. Zaczyna opowiadać, nie odrywając wzroku, że kiedyś był operatorem dźwigu.
- To ja stawiałem te bloki. Dużo ode mnie zależało. Teraz nie zależy ode mnie już nic, na nic nie mam wpływu - mówi.
Żona stara się obrócić słowa męża w żart, opowiada anegdoty z czasów, kiedy jeszcze pracował. Pan Edward nie słucha.
Balkonowa barierka, ulica, wieżowiec
Kilka ścian dalej, w tym samym budynku, również na trzecim piętrze, jest sypialnia byłego kolegi z pracy pana Edwarda - 91-letniego Konstantego Szwabowskiego*. Senior mieszka z córką, która pracuje jako opiekunka społeczna. Mężczyzna ostatni raz na zewnątrz był przed pandemią. Po mającym kilkadziesiąt metrów mieszkaniu przemieszcza się przy pomocy chodzika. W tym roku zakończył się remont, w czasie którego poszerzone zostały wszystkie otwory drzwiowe. Zamiast tradycyjnych drzwi do łazienki wstawiono suwane. Zamiast wanny pojawiła się kabina prysznicowa bez progu. Wszystko sfinansowała córka.
- Czy brakuje mi świata? Ależ tak, bardzo. Człowiek wyszedł do parku, przeszedł się. Drzewo, roślina, woda. A teraz jedynie w szklance wodę mam - mówi.
Pan Konstanty nie lubi oglądać telewizji. Woli patrzeć przez okno, tam - jak mówi - jest prawdziwe życie. Widać przez nie balkonową barierkę i jedną z osiedlowych uliczek na łódzkim Teofilowie. Dalej widać parking na kilkanaście aut i przylegający do niego jedenastopiętrowy wieżowiec.
- Na balkon nie wychodzę, bo jest próg. Ale przy oknie mogę sobie usiąść. Siadam i widzę: ten się przeprowadził, a tamten pewnie mieszkanie sprzedał. Obok lokal pusty. A tam nowe okna, plastikowe - pokazuje ręką.
Kiedy to mówi, twarz mu pogodnieje. Prosi, żeby nie mówić do niego na pan. Przecież - jak przekonuje - jesteśmy rodziną. Przysłuchująca się rozmowie córka pobłażliwie macha ręką i daje znać, żeby nie zwracać na to uwagi. Ojciec - jak tłumaczy - od jakiegoś czasu przypisuje obcym role ważnych dla niego ludzi z przeszłości. To jeden z objawów postępującej demencji starczej.
- Jak przychodzi córka, to mówi często: masz pozdrowienia od tego czy tamtego. Gratulują mi wieku, ale gratulują przez córkę. Kiedyś znało się dużo ludzi. Tylu z wojska znałem, z pracy też. Miałem dużo przyjaciół. Było tylko "cześć", "cześć", gdzie się nie poszło. Teraz zostały pozdrowienia - mówi.
Opowiada, że jako mistrz na budowie nadzorował powstawanie całego osiedla.
- Jak budowaliśmy te schody, to nie myślałem, że one kiedyś będą dla mnie więzieniem. Jakbym wiedział, tobyśmy inaczej to wszystko wymyślili - mówi.
Siwe główki w oknach
Natalia pochodzi z Ukrainy. Na emeryturę przeszła wcześnie, bo już po pięćdziesiątce. Mogła to zrobić, bo jako nauczycielka i psycholog pracowała niedaleko Czarnobyla. Po katastrofie w elektrowni przysługiwało jej wcześniejsze zakończenie pracy. Na emeryturze wyjechała do Polski, tutaj od kilkunastu lat opiekuje się osobami starszymi.
- Ludzie tego nie widzą, bo żyją za szybko. Ale jak się jedzie autobusem czy tramwajem, warto spojrzeć w okna bloków czy kamienic. Gwarantuję, że zobaczycie państwo siwe główki starszych ludzi. W ich oczach nie ma już życia, jest tylko rezygnacja i wypalenie - opowiada.
Od dwóch lat stara się walczyć z rezygnacją i wypaleniem jednej ze swoich podopiecznych, pani Ewy. 85-latka mieszka w wieżowcu z windą. Żeby jednak dotrzeć do drzwi wejściowych, trzeba pokonać jeszcze dziewięć schodków. To one sprawiają, że podopieczna nie może wyjść na zewnątrz.
- Codziennie około piętnastej prosi mnie, żebyśmy znowu spróbowały. Próbujemy więc. Jedziemy windą, przy schodach ją asekuruję. Pani Ewa łapie się wtedy poręczy i stara się zejść te kilka stopni. Po jednym czy dwóch pojawia się w niej strach, że się wywróci. Wracamy, a ona patrzy smutnym wzrokiem na drzwi wejściowe, które przecież są tak blisko - opowiada Natalia.
Spółdzielnia o problemie - jak mówi Natalia - była informowana. Efektów nie ma, bo podobno prześwit na klatce jest zbyt mały, żeby zainstalować windę schodową.
Ile osób - takich jak Maria, Edward, Konstanty czy Ewa - jest uwięzionych we własnych domach? - Dużo więcej niż możemy sobie wyobrażać, ale dokładnych liczb nie zna nikt - odpowiada Agnieszka Gosławska, prezes fundacji Polskie Centrum Opieki Domowej "Jesteśmy dla Ciebie", która koordynuje pracę Natalii i innych opiekunów osób starszych. Fundacja organizuje też szkolenia dla tych, którzy chcą zawodowo opiekować się seniorami.
- Główny Urząd Statystyczny badał, ilu osób dotyczą bariery architektoniczne, które utrudniają dostęp do budynków. Okazało się, że możemy mieć nawet dwa i pół miliona osób, które w ogóle nie wychodzą z domów. Moim zdaniem te liczby są niedoszacowane. Z informacji od opiekunów i sygnałów od rodzin wynika, że takich ludzi w Polsce może być nawet około trzech i pół miliona - opowiada Agnieszka Gosławska.
I szybko ich przybywa. W 2020 roku powyżej 60. roku życia był co czwarty mieszkaniec kraju. Za piętnaście lat będzie ich ponad 35 procent. Statystycznie - jak wynika z ogólnopolskiego badania PolSenior2 z zeszłego roku - co czwarty wymaga pomocy innych, żeby móc funkcjonować.
- Jako kraj jesteśmy zupełnie nieprzygotowani na problem, który nadciąga. Problem nie ogranicza się tylko do możliwości wychodzenia z domu. Same mieszkania też najczęściej są nieprzystosowane dla starszych i chorych, często są w nich na przykład wanny. Skutek tego taki, że część naszych podopiecznych, zanim do nich dotrzemy, nie kąpie się przez kilkanaście miesięcy - opowiada Agnieszka Gosławska.
PolSenior2 to ogólnopolskie badanie stanu zdrowia starszych Polaków, ich sytuacji społeczno-ekonomicznej oraz jakości życia realizowane w ramach Narodowego Programu Zdrowia na lata 2016-2020 ze środków Ministerstwa Zdrowia. Z danych opublikowanych w zeszłorocznym raporcie wynika, że wciąż zdecydowana większość seniorów jest pod opieką rodziny (91,2 proc) lub sąsiadów lub przyjaciół (7,8 proc.). Pomoc społeczna opiekuje się co dwudziestym seniorem (5,2 proc), z pomocy innych osób (do której zaliczają się pracownicy prywatnych firm proponujących opiekę w domach) korzysta 7,2 procent potrzebujących pomocy.
Autorzy raportu wskazują, że konieczne jest stworzenie zintegrowanego systemu opieki długoterminowej i zatrudnienie w tym sektorze usług dodatkowych osób, bo liczba potrzebujących w nim miejsca będzie stale rosnąć. Demografia jest nieubłagana. A rola rodziny, jak wynika z badań, od lat szybko maleje. Osiemdziesiąte urodziny, po których bardzo rośnie grono osób niesamodzielnych, obchodzą ludzie, którzy mieli mniej dzieci i decydowali się na nie później - już po 30. urodzinach. Ci najbardziej potrzebujący opieki - mają dzieci, które ciągle są aktywne zawodowo i nie mają czasu, żeby ich regularnie doglądać.
- Będziemy potrzebować coraz więcej zawodowych opiekunów osób starszych, nie ma innego wyjścia. Niestety, ludzi, którzy chcieliby podjąć się takiego zajęcia, jest po prostu za mało, o wolontariuszach niemal w ogóle trzeba zapomnieć. Od 2005 roku miałam do czynienia z trzema wolontariuszami - mówi Agnieszka Gosławska.
System, ceny i zaległości
Iwona Jędrzejczyk-Kaźmierczak jest rzeczniczką Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi. Mówi, że w samym mieście z usług opiekuńczych w tym roku skorzystało już blisko dwa tysiące seniorów. - Oczywiście nie każda osoba korzystająca w Łodzi z usług opiekuńczych jest osobą, która ze względów zdrowotnych nie ma możliwości opuszczania domu czy mieszkania - zaznacza rzeczniczka.
Tłumaczy, że MOPS nadzoruje pracę opiekunów, którzy zatrudniani są w czterech podmiotach, z którymi współpracuje pomoc społeczna. - Oferują oni pomoc w wykonywaniu codziennych obowiązków, w zaspokajaniu codziennych potrzeb życiowych - mówi Jędrzejczyk-Kaźmierczak.
Chodzi między innymi o przygotowywanie i dostarczanie posiłków seniorom i pomoc w ich spożywaniu - czyli po prostu karmienie, jeżeli jest taka potrzeba.
- Opiekunowie robią też zakupy, załatwiają sprawy bieżące i urzędowe, opłacają rachunki - wylicza rzeczniczka łódzkiego MOPS.
W ramach usług opiekuńczych senior może liczyć na pomoc w sprzątnięciu mieszkania, przyniesieniu opału, wody, wyniesieniu nieczystości czy zrobieniu prania.
- Oprócz tego starsi mieszkańcy mają opiekę higieniczną, zaleconą przez lekarza pielęgnację oraz w miarę możliwości zapewnienie kontaktów z otoczeniem - dodaje Iwona Jędrzejczyk-Kaźmierczak.
Za pomoc opiekuńczą nie muszą płacić osoby najuboższe - których miesięczne przychody są mniejsze niż 776 złotych miesięcznie (600 w przypadku osób mieszkających z rodziną). Jeżeli senior ma wyższą emeryturę - musi płacić od symbolicznych 56 groszy za godzinę do 26 złotych (stawki rosną proporcjonalnie do zarobków). Przy maksymalnej stawce za codzienną dwugodzinną pomoc senior (lub jego bliscy) musi zapłacić ponad tysiąc złotych miesięcznie.
Nawet jeżeli ktoś ma takie pieniądze, nie może być pewien, że będzie objęty taką opieką, o którą prosi. Dlaczego? W Łodzi od wielu miesięcy trwa strajk pracowników socjalnych, którzy skarżą się na zbyt niskie płace i nadmiar obowiązków. Rzeczniczka MOPS zapewnia jednak, że nie ma to wpływu na świadczenia usług opiekuńczych. Te mają być realizowane "priorytetowo i realizowane w pierwszej kolejności".
- Istnieje duży odsetek zgłoszeń, w przypadku których jest konieczność wysłania do osoby wnioskującej zawiadomienia o zwłoce w realizacji sprawy ze względu na niewielką liczbę terenowych pracowników socjalnych, którzy powrócili do pracy po 1 sierpnia - mówi rzeczniczka łódzkiego MOPS.
I chociaż - jak podkreśla - zgłoszenia dotyczące usług opiekuńczych traktowane są "priorytetowo i realizowane są w pierwszej kolejności", to przedstawiciele MOPS przyznają, że zaległości są duże i nawet ewentualne zakończenie strajku nie pozwoli na terminowe załatwianie zalegających spraw.
- Zaznaczam, że w przypadku zgłoszeń dotyczących potrzeby świadczenia usług opiekuńczych zaległości nie ma. Dokładamy wszelkich starań, by kontakt pracownika łódzkiego MOPS z osobą lub rodziną informującą o zainteresowaniu lub potrzebie skorzystania z usług opiekuńczych odbywał się jeszcze w dniu zgłoszenia lub ewentualnie w najbliższych kilku dniach od przyjęcia takiego zgłoszenia - mówi Iwona Jędrzejczyk-Kaźmierczak.
Jak to wygląda w praktyce? - Prawda jest taka, że wszyscy potrzebujący otrzymują pomoc, ale nie zawsze w takim zakresie, jak sobie tego życzą. Rzadko przyznawana przez MOPS pomoc przekracza dwie, trzy godziny. Na więcej po prostu miasto nie ma pieniędzy - mówi Ewelina Strzelczyk, zastępca przewodniczącego Zarządu Głównego Związków Zawodowych Pracowników Socjalnych w Łodzi.
Procedura wygląda następująco: zgłaszający się musi wskazać, w jakim zakresie niezbędna jest pomoc. Wniosek jest weryfikowany przez pracowników MOPS i przekazywany do realizacji.
- Na tym etapie badamy przychody rodziny i sprawdzamy, kto i w jakim zakresie musi pomóc seniorowi. Oferujemy wsparcie, ale nie wyręczenie najbliższych. To na nich powinien - w miarę możliwości rodziny - spoczywać główny ciężar opieki - mówi Strzelczyk.
- A co, jeśli rodzina się na to nie godzi, a proponowana przez państwa pomoc jest niewystarczająca? - pytam.
- Wtedy pozostają albo usługi prywatne, albo zakwaterowanie seniora w domu pomocy społecznej. W każdym punkcie trzymane jest jedno, dwa miejsca na tak zwane przyjęcia interwencyjne, czyli dla osób, które natychmiast muszą zostać zaopiekowane - wyjaśnia Ewelina Strzelczyk.
Przyznaje, że - chociaż brzmi to brutalnie - pandemia mocno skróciła kolejki do DPS-ów. Obecnie czas oczekiwania to kilka miesięcy, nawet około roku. Wcześniej czas nierzadko trzeba było liczyć w latach. Trzeba jednak zaznaczyć, że pobyt w DPS nie jest darmowy. Dla przykładu - w jednej z publicznych placówek w Łodzi miesięcznie trzeba zapłacić 5100 złotych brutto. Czyli na pierwszy rzut oka więcej niż w prywatnych placówkach.
- Możemy pobierać do 70 procent dochodu pensjonariusza, czyli z jego renty czy emerytury. Pozostałą kwotę, w teorii, powinna opłacić rodzina - mówi nam dyrektorka jednej z placówek (prosi, żeby nie podawać nazwiska ani numeru domu pomocy społecznej).
Różnica pomiędzy publicznym DPS a prywatną placówką jest taka, że miasto dotuje pobyt pensjonariuszy, którzy nie mogą zapłacić za swój pobyt. Tak też jest, kiedy dochód na osobę nie przekracza 1 800 zł miesięcznie (2 328 zł miesięcznie w przypadku osoby samotnie gospodarującej).
- Pobyt zdecydowanej większości naszych podopiecznych jest dotowana przez miasto. To nie jest tak, że nie mają bliskich. Po prostu rodziny nie mają możliwości finansowych, żeby zapłacić tyle, ile powinni - mówi rozmówczyni tvn24.pl.
Jeżeli ktoś nie chce zostawiać swoich bliskich w domach pomocy społecznej, może jeszcze pomyśleć o prywatnych domach spokojnej starości. Tutaj - w najtańszych - ceny jednak zaczynają się od 3200 złotych za miesiąc i nierzadko przekraczają 6 tysięcy złotych. Stać na to tylko nielicznych.
Szukam niani dla mamy
Wybór pomocy w prywatnych podmiotach jest szeroki. Jeszcze niedawno powstawały one jak grzyby po deszczu. Po wpisaniu "opieka dla seniorów" w samej Łodzi wyszukiwarka znajduje kilkanaście firm. Proponowane usługi są blisko dwukrotnie droższe niż w przypadku pomocy koordynowanej przez MOPS. Koszt codziennej trzygodzinnej wizyty opiekuna przekracza 3 tysiące złotych miesięcznie. Wioleta Mokrosińska, właścicielka jednej z takich firm, podkreśla, że zatrudniane przez nią opiekunki - w przeciwieństwie do pracowników przysyłanych przez opiekę społeczną - kładą duży nacisk na aktywizację intelektualną seniorów.
- Jest to szczególnie ważne u osób, które nie mogą opuszczać własnych mieszkań czy domów. Brak dopływu bodźców z zewnątrz może doprowadzać do depresji, przyspieszenia demencji i w konsekwencji skróceniem życia - mówi.
Większość podopiecznych, którymi opiekuje się jej firma, od dawna nie była na zewnątrz.
- Trudno mieć pretensje do pracowników przysyłanych przez MOPS, że nie mają czasu, żeby porozmawiać, wspólnie obrać ziemniaki na obiad czy poprzeglądać zdjęcia. My mamy dużo większą swobodę w dobrze zadań, więc możemy lepiej pochylić się nad psychiką seniora, a nie tylko utrzymaniem go przy życiu. To bardzo ważna różnica - mówi Mokrosińska.
- A jak weryfikujecie państwo, czy dany opiekun lub opiekunka nadają się do tej pracy? - dopytuję.
- Każdy pracownik jest przez nas przeszkolony. Wcześniej, podczas rozmowy, sprawdzamy, czy kandydat na opiekuna posiada odpowiednie cechy charakteru, które są niezbędne w tej pracy. Po rozpoczęciu pracy pozostajemy w stałym kontakcie z opiekunem, seniorem i jego bliskimi. Sprawdzamy, czy relacja zdaje egzamin - odpowiada właścicielka firmy.
- Czy zgadzacie się państwo, żeby bliscy seniora instalowali w mieszkaniu kamerki, żeby wiedzieć, jak wygląda opieka?
- Tak, nie mamy z tym problemu. Obecnie w wielu mieszkaniach seniorów bliscy instalują kamerki, żeby móc szybko sprawdzić, czy na przykład starsza osoba nie przewróciła się i dlatego na przykład nie odbiera telefonu. Rozumiemy, że jest to ważne - przekazuje Wioletta Mokrosińska.
Dodaje, że w jej firmie opiekunkami są tylko Polki. To duża różnica, bo w wielu konkurencyjnych podmiotach pomocą zajmują się Ukrainki. Dlaczego tu jest inaczej?
- Chodzi nam o to, żeby było jak najwięcej punktów stycznych z naszymi podopiecznymi. Chcemy uniknąć barier językowych czy sytuacji, w których opiekun zna inną kuchnię niż senior. A dla nas priorytetem jest stworzenie podwalin pod stworzenie dobrych relacji - zaznacza Mokrosińska.
Czy to dobra strategia? Maria Barwas opiekuje się seniorami w Polsce, ale przez lata robiła to samo w Niemczech. Podkreśla, że starsi ludzie mają takie same potrzeby. - Ważne jest, żeby słuchać, być czujnym na potrzeby. Zareagować, kiedy senior ma słabsze chwile. Wesprzeć starszego Niemca skutecznie może Polak, a Polaka mieszkaniec Ukrainy. Wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy te same emocje - mówi.
Różnica jest "tylko" w wynagrodzeniu. W Niemczech pani Maria za pracę opiekunki dostawała niecałe dwa tysiące euro. W Polsce dostaje trochę ponad dwa tysiące - ale w złotówkach. Czyli podobnie do pracowników MOPS, którzy najczęściej dostają wynagrodzenia w wysokości minimalnej krajowej.
Renata Malesak pracowała jako księgowa. Na emeryturze przeszła szkolenie i dzisiaj jest opiekunką osoby starszej. Opowiada, że pomysł pojawił się, kiedy pokonała chorobę nowotworową. - Poczułam, że mam w sobie jeszcze dużo siły, żeby nieść pomoc innym. Opiekuję się starszą panią, która od lat nie była na zewnątrz. Ostatnio przyniosłam jej kasztany. Podopiecznej zaszkliły się oczy, powiedziała, że dawno nie miała w rękach żadnej rośliny, która nie urosła w doniczce na jej parapecie - mówi.
Jej zdaniem, pełni rolę podobną do opiekunek dla dzieci. - Różnica jest taka, że dzieci dorastają. Chcemy im pomóc jak najszybciej zdobyć samodzielność. A ze starszymi jest na odwrót: robimy wszystko, żeby chcieli z nami zostać - kończy Renata Malesak.
Pytanie, jak wielu seniorów w przyszłości na taką opiekę będzie mogło liczyć. Agnieszka Gosławska, prezes fundacji Polskie Centrum Opieki Domowej "Jesteśmy dla Ciebie", bije na alarm, że proponowana przez rząd podwyżka minimalnego wynagrodzenia sprawi, że wiele firm będzie musiało się zamknąć.
- Takie podmioty już znikają. Główną siłą opiekuńczą w Polsce są panie z Ukrainy. Niestety, regulacje wynagrodzeń z tytułu umów zleceń (dominujących w usługach opiekuńczych) dla cudzoziemców nie są odpowiednie dla tego charakteru usług. Usługi opiekuńcze maja szczególny charakter i nie powinno się ich traktować jak pracę przy maszynie - mówi Gosławska.
Dodaje, że w związku z tym opieka nad starszymi przechodzi do szarej strefy.
- Już teraz, według mnie, to 95 procent przypadków. Opiekunowie dzięki temu mogą zarabiać więcej, niż gdyby trzeba było odprowadzać za ich pracę podatki. W szarej strefie otrzymują stawki niewiele niższe lub takie same, jak oferują firmy opiekuńcze. Problem w tym, że wtedy nikt nie weryfikuje kompetencji osób, które zajmują się naszymi seniorami, a co najważniejsze - nie ma żadnej kontroli bezpieczeństwa podopiecznych - kończy.
* Konstanty Szwabowski zmarł trzy dni po udzieleniu mi wywiadu. Jego najbliżsi zgodzili się, aby opublikować materiał z jego udziałem, za co bardzo dziękuję. Rodzinie w imieniu swoim i redakcji składam najszczersze kondolencje.
Autorka/Autor: Bartosz Żurawicz
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl