Pojechałem do domu, chciałem zacząć sprzątać. Wszystko brudne, połamane, wszędzie muł. Drewno napuchło, drzwi nie dało się otworzyć. Szafka na buty pływała, zatarasowała wejście - opowiada Jacek. W sobotę uciekł z rodziną przed powodzią, w niedzielę zalało ich dom. Myślał, że będą mogli szybko wrócić, ale w poniedziałek pękła zapora na Nysie Kłodzkiej.
Kto ma teraz w zasięgu wzroku swoją kuchnię, niech zerknie na wysokość trzeciej szuflady od dołu. To mniej więcej 80 centymetrów od podłogi. - Tyle wody było w naszej kuchni - mówi Jacek, mieszkaniec ulicy Wiosennej w Nysie.
Rozmawiamy w poniedziałek po południu.
Przed powodzią, która w niedzielę wdarła się do miasta, uciekł z żoną i dwójką małych dzieci do przyjaciół. Ich dom stoi przy drodze wyjazdowej na Wrocław. Tu jeszcze jest sucho.
Jacek: - Ale nie wiemy, co będzie.
Godzinę przed naszą rozmową podano, że pękła zapora na zbiorniku Topola na Nysie Kłodzkiej koło Paczkowa.
Jacek: - Jesteśmy gotowi, by uciekać przed wodą jeszcze dalej.
Zapora domowej roboty
Jeszcze w sobotę niektórzy mieszkańcy Nysy bagatelizowali zagrożenie powodziowe.
Jacek: - Nie rozmawialiśmy na ten temat, nie wiedzieliśmy, że to zagrożenie jest tak poważne. Myśleliśmy, że jeśli woda przyjdzie, to może trochę wleci do garażu.
Do godziny siódmej, może ósmej rano w sobotę w domach przy Wiosennej jeszcze nie było wody. - Byłem nawet z żoną i synem w galerii handlowej, zaparkowaliśmy na parkingu podziemnym. Ten parking został wczoraj [w niedzielę - red.] całkowicie zalany - opowiada Jacek.
Jeszcze w sobotę uwagę mieszkańców Wiosennej zwrócił mały rowek przy ulicy.
- To taki rowek, w którym właściwie nigdy nie ma wody. Z godziny na godzinę zaczął mocno przybierać, w końcu wody były straszne ilości. Sąsiad coś tam budował na posesji, więc miał trochę worków i piasku. Zaczęliśmy z tego układać zaporę, żeby woda nie wlewała się do nas na ulicę, bo ona już w pewnym momencie zaczęła tamtędy po prostu płynąć. Sąsiad miał przyczepkę, traktor, wszyscy się zbiegli pomagać, by jakoś zabezpieczyć te nasze domostwa - mówi Jacek.
Ma szczęście, zaznacza, mieszkać wśród zżytej społeczności.
- Często wspólnie grillujemy, spotykamy się, to i wszyscy razem pracowaliśmy, by zatrzymać wodę. Pozabezpieczaliśmy garaże, wejścia do domów. Niestety, nic to nie dało. Udało nam się opóźnić napływ wody na nasze posesje o kilkanaście godzin - przyznaje.
- Co z pana domem? - pytam.
- Pojechałem tam dziś rowerem, bo wody na ulicy jest nadal po kolana, autem nie da się przejechać. Wie pani co, jestem dorosły, ale jak to zobaczyłem, to się popłakałem. Najpierw zobaczyłem zapłakanych sąsiadów, a potem mój dom... - Jacek urywa w pół zdania. - Trudno to opisać.
Najgorszy jest muł
Woda wdarła się do jego domu w niedzielę. On z rodziną był już u przyjaciół, sąsiedzi zostali.
- Co państwo ze sobą wzięli? - pytam.
- Tak naprawdę nic. Mamy siebie. Wzięliśmy w jedną torbę trochę ubrań na zmianę, telefony, ładowarki, komputer i dowody osobiste. Wszystko inne zostało w domu. Udało nam się przed ucieczką wynieść na piętro trochę przedmiotów i jakieś dokumenty, które były w różnych segregatorach. Nie było czasu szukać ważnych papierów. Na szczęście mieliśmy gotówkę.
W poniedziałek kupił myjkę ciśnieniową i pojechał na Wiosenną. Wtedy jeszcze zapora koło Paczkowa była cała.
- Nie wiedziałem, czy w ogóle uda mi się dojechać. Wziąłem rower. To jakieś pięć kilometrów. Przez miasto ciężko jest przejechać, bo wiele ulic w centrum jest zalanych. Nie wiedziałem, czy mi się uda, ale nie było aż tak źle. Dojechałem do domu, chciałem zacząć sprzątać. Przeraziło mnie to, co zastałem. Wszystko brudne, połamane, wszędzie muł. Drewno napuchło, drzwi nie dało się otworzyć. Szafka na buty pływała, zatarasowała wejście, szafka RTV też znalazła się w zupełnie innym miejscu. Woda opadła na tyle, że nie ma jej na parterze domu, natomiast trochę niżej mam garaż. Wody jest tam po kolana, a w najgorszym momencie było jej mniej więcej do bioder. Do garażu to dziś nawet nie wszedłem - relacjonuje.
Ale najgorszy jest muł.
- Mało kto zdaje sobie sprawę, że ten muł jest wszędzie i trzeba go usunąć, póki nie zaschnie. Potem jest to bardzo trudne, nie zrobi się tego w pojedynkę.
W nocy nie zmrużył oka.
- Prawie całą noc nie spałem, bo śledzę na bieżąco, co się dzieje. Nie wiem, czy jesteśmy bezpieczni w tym miejscu, w którym się znajdujemy. Władze miasta, gdy sytuacja jeszcze nie wyglądała tak źle, nagrywały filmiki, a teraz cisza. Uważam, że nie ma dobrego przepływu informacji, nie wiemy co robić. Czekać, czy jechać z rodziną dalej? - pyta.
Powódź w Nysie
Nieodrobiona lekcja
W bliźniaku, w którym teraz przebywa Jacek, na parterze mieszka też Dagmara z rodziną. W sobotę przyjechała do niej mama, uciekła z bloku w centrum Nysy.
Pierwszy raz rozmawiamy w niedzielę wieczorem. Wtedy jeszcze głos Dagmary jest spokojny, choć część Nysy jest już pod wodą.
- Piwnica w bloku mojej mamy w centrum jest już zalana, mama mieszka na parterze, więc poprosiłam ją, by wzięła najważniejsze rzeczy i przyjechała do mnie. Niestety wiele osób nie brało na poważnie zagrożenia, nie zrobiło zapasów. My mamy trochę jedzenia, wody, ale też nie za wiele, bo dziś mieliśmy lecieć na wakacje do Grecji. Nic z tego. Mój mąż cały weekend pomagał sąsiadom w Radzikowicach zabezpieczyć dobytek, rozbierał z kolegą piec na pellet i pakował elektronikę. Od znajomych dowiedzieliśmy się, że w nocy wynoszono akta z sądu.
Pytam, czy czują się bezpiecznie.
- Na razie tak, ale jesteśmy zdziwieni jednym: że zbiorników wokół Nysy nie opróżniono dużo wcześniej. Przecież były informacje o dużych opadach. Wody Polskie podawały w sobotę informację, że zbiornik jest w połowie pusty. Ale zdjęcia, które robili mieszkańcy, wyglądały tak, że zbiornik był praktycznie pełny. Jako mieszkańcy myśleliśmy, że zapobiegną sytuacji, która wydarzyła się teraz. Myśleliśmy, że służby odrobiły lekcję z powodzi w 1997 roku i opróżnią wcześniej zbiorniki, by być przygotowanym na taką wielką wodę.
"Od rana płaczemy"
W poniedziałek po godzinie 15 dzwonię do Dagmary jeszcze raz. Godzinę wcześniej podano informację, że pękła zapora na Nysie Kłodzkiej w zbiorniku Topola koło Paczkowa. Sytuacja robi się coraz bardziej dramatyczna, zawyły syreny alarmowe.
Głos Dagmary drży.
- Całą noc słyszeliśmy wojskowe karetki, które wywoziły pacjentów naszego szpitala. Tragiczny widok. Zginął tata mojego kolegi, wspaniały lekarz pan Krzysztof Kamiński. Jak mówię o tym na głos, to mam dreszcze. Nie mogliśmy uwierzyć, że zaginął, myślałam, że to jakaś pomyłka. Od rana płaczemy. Wśród mieszkańców jest panika. Wiele osób zostawiło w naszej części miasta swoje samochody, zostali w centrum odcięci od świata. Nie ma prądu, wody, gazu. W sobotę nalałam pełną wannę wody, mamy trochę butelek wody mineralnej. Boimy się, że woda zaraz będzie, wedrze się do nas.
Podkreśla, że nikt nic nie wie.
- Z mediów społecznościowych dowiadujemy się o niektórych akcjach. Na przykład dzisiaj jeden z naszych ratowników medycznych nagrał wiadomość, że będą z ciężkim sprzętem próbowali się przedostać na trasę w stronę Głuchołaz. I prosi, że jeżeli ktoś wie, czy jest na tej trasie jakaś osoba potrzebująca pomocy, to żeby koniecznie poinformować w wiadomości prywatnej. Mają zrobić mapę, będą wiedzieć, co trzeba wziąć i spróbują do każdej tej osoby dojechać. Ale to jest prywatna inicjatywa! Nie ma żadnych wiadomości, która droga jest przejezdna, żadnych symulacji, na ile zagrożone są jeszcze suche dzielnice. Wszystko wiemy z mediów społecznościowych albo przez pocztę pantoflową. Co mamy robić? A ci ludzie, którzy niedaleko nas zostawili auta? Jak każą im uciekać, to jak oni się wydostaną z miasta? Siedzimy na tykającej bombie.
Ewakuacja
Dwie godziny później, czyli w poniedziałek o 17:15, Dagmara przesyła mi apel burmistrza Nysy Kordiana Kolbiarza opublikowany na Facebooku.
Włączam.
"Szanowni Państwo, drodzy mieszańcy naszej gminy. Jestem zmuszony ogłosić ewakuację. Sytuacja jest bardzo groźna, zagraża zdrowiu i życiu. Powodem ogłoszenia ewakuacji jest bardzo duże i rosnące ryzyko przerwania wału przy ulicy Wyspiańskiego. (…) Ta sytuacja może się potoczyć w najgorszym kierunku, czyli w przebicie wału (…) i ta fala z koryta rzeki pójdzie w kierunku miasta. (…) Ewakuujcie swój dobytek, siebie i swoich bliskich".
Piszę do Dagmary i pytam, co teraz. Co planują?
Na tę wiadomość już nie odpowiada.
Imię jednego z bohaterów zostało na prośbę tej osoby zmienione.
Autorka/Autor: Iga Dzieciuchowicz / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne Dagmary