Wraca sprawa niewyjaśnionego wypadku drogowego z udziałem Lecha Morawskiego. Profesor nie ucierpiał, ale kierowca drugiego auta został ranny. Morawski uważa, że nie jest winny, ale prokuratura dostała właśnie kolejną ekspertyzę, w której biegli stwierdzają, że to właśnie on ponosi odpowiedzialność. Takich wypadków, jak ten, codziennie są tysiące. Dlaczego ta sprawa ciągnie się już dwa lata? Materiał programu "Czarno na białym".
18 czerwca 2015 roku godzina 14.50, 34 kilometr autostrady A1 z Gdańska do Łodzi. Właśnie tu doszło do wypadku z udziałem sędziego Lecha Morawskiego. Dwa samochody, dwie osoby i dwie wersje wydarzeń. Podobnych spraw są tysiące. Ta jest jednak szczególna, bo dotyczy nieznanego przedsiębiorcy ze Zduńskiej Woli i sędziego Trybunału Konstytucyjnego.
Dwie wersje wydarzeń
- Jeden z najważniejszych ludzi w Polsce walnął we mnie na autostradzie i wbrew wszystkim ustaleniom mówi co innego i wszyscy mu wierzą - mówił w rozmowie z reporterem TVN24 Jackiem Tacikiem, przedsiębiorca ze Zduńskiej Woli Andrzej Peruga.
- Dla mnie sprawa jest oczywista. On mi wyjechał, zajechał drogę. I bzdury ktoś wypisuje, że ja zmieniam jakąś wersję zdarzeń - tłumaczył w rozmowie telefonicznej z kolei Lech Morawski.
Andrzeja Peruga mówił, że na niemal pustej drodze jechał prawym pasem 90 kilometrów na godzinę. Srebrny mercedes nagle uderzył go w tył. Jego samochód stracił stabilność i zjechał na lewy pas, uderzył w barierki.
- Nie pamiętam dokładnie momentu uderzenia w barierki po lewej stronie - powiedział.
Jak podkreślił, na moment stracił przytomność. - Na ułamki sekundy mnie zamroczyło i nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Gdy się ocknąłem, to ja po prostu byłem wciśnięty pod kierownicę, w te miejsce, gdzie są pedały, sprzęgło, hamulce - wyjaśnił.
Lech Morawski nie zgodził się na rozmowę przed kamerą. Na początku roku reporter TVN24 Jacek Tacik rozmawiał z nim przez telefon.
Morawski twierdził, że na zatłoczonej autostradzie postanowił wyprzedzić kolumnę samochodów, zjechał na lewy pas i uderzył w auto, które zajechało mu drogę.
- Po kilku sekundach poczułem potworne uderzenie. No więc co się mogło zdarzyć? Nie było żadnego wypadku na prawym pasie, na pustej autostradzie. No ktoś zwariował! - mówił Lech Morawski.
Policja i biegli: winny Lech Morawski
Z notatek policji ze Starogardu Gdańskiego, która była na miejscu wypadku, wynika, że winny jest Lech Morawski.
"(…) na prostym odcinku drogi najechał na tył jadącego prawidłowo Andrzeja Peruga".
Potwierdził to biegły z laboratorium kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku.
"(…) bezpośrednią przyczyną zaistnienia zdarzenia było uderzenie samochodu Mercedesa w tył jadącego prawym pasem ruchu samochodu Peugeot Boxer (…). Informacje zawarte w aktach sprawy nie dają podstaw do wnioskowania o nieprawidłowym zachowaniu kierującego Peugeotem".
- Powołano szereg biegłych, sporządzono bardzo wiele ekspertyz specjalistów, pobrano nawet bilingi rozmów telefonicznych kierowców, sprawdzono wykazy ich nadajników GPS. Widać, że śledczy, którzy prowadzą tę sprawę bardzo skrupulatnie podeszli do tego materiału, chcąc wyjaśnić wszelkie niejasności. Każdy z tych zebranych materiałów przez śledczych z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku wskazuje na to, że sprawcą tego wypadku jest profesor Morawski - mówił Paweł Wojciechowski, dziennikarz "Gazety Wyborczej" w Gdańsku, który pierwszy napisał o wypadku.
- Kiedy policjanci dotarli na miejsce wypadku, profesor Morawski miał przedstawić swoją legitymację sędziowską. Miał po prostu dać policjantom do zrozumienia, że chroni go immunitet - dodał Wojciechowski.
- Bzdura! Nie przyznałem się do tego. Byłem wtedy sędzią Trybunału Stanu. W życiu się nie przyznałem! Nie pokazałem legitymacji, nic! - tłumaczył z kolei profesor Morawski.
Morawski wybrany na sędziego TK
Cztery dni po wypadku sprawa trafiła do Prokuratury Rejonowej w Starogardzie Gdańskim. Pół roku później Lech Morawski został pozytywnie zaopiniowany na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Kandydaturę wysunął PiS, referował poseł Andrzej Matusiewicz.
- Blisko współpracował ze świętej pamięci prezydentem Lechem Kaczyńskim. Pan profesor Morawski jest dobrym kandydatem na sędziego Trybunału Konstytucyjnego - mówił wówczas poseł PiS Andrzej Matusiewicz.
Jednak o wypadku Morawskiego nie wspomniał. - Nie będę się odnosił do sprawy, której nie znam. Dopiero się od pana dowiaduję - mówił Matusiewicz 19 stycznia 2017 roku. - Przejrzałem życiorys (Lecha Morawskiego - red.), ale z tego przedstawionego życiorysu nie wynikało, że uczestniczył w jakimś wypadku - dodał.
Dzień po rekomendacji sejmowej komisji 2 grudnia 2015 roku Sejm wybiera Lecha Morawskiego na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Referował poseł PiS Marek Ast. Znowu nie padła informacja o toczącym się śledztwie.
- Trudno mi w tej chwili powiedzieć, czy ktokolwiek o tym wiedział - mówił 19 stycznia 2017 roku Marek Ast.
Zapytany, czy nie przejrzał zatem życiorysu osoby, którą rekomendował, odpowiedział reporterowi: - To nie jest temat rozmowy, na która się umówiliśmy. Ja nie przypominam sobie tego.
Dzień po wyborze przez Sejm 3 grudnia 2015 roku, Lech Morawski stawił się u prezydenta Andrzeja Dudy, który odebrał od niego ślubowanie. Morawski został sędzią Trybunału Konstytucyjnego.
Ówczesny prezes Andrzej Rzepliński nie dopuścił go do orzekania, twierdząc że został wybrany wbrew konstytucji, na miejsce, które było już zajęte.
Przejęcie śledztwa
W sprawie wypadku nic się nie działo. Dopiero 4 marca 2016 roku, po tym, gdy minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro został też prokuratorem generalnym, nastąpił zwrot.
Prokuratura Rejonowa w Starogardzie Gdańskim poprosiła Prokuraturę Okręgową w Gdańsku o przejęcie śledztwa.
- Chodziło między innymi o charakter tego zdarzenia, przede wszystkim na zainteresowanie medialne tą sprawą - mówiła 19 stycznia 2017 roku Tatiana Paszkiewicz z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Powołano nowych biegłych i próbowano dotrzeć do świadków wypadku.
- Auta, które jechały w tej kolumnie aut najprawdopodobniej - jak można się domyślać - kolejno uderzałyby w tego Peugeota, który sunął po jezdni i mielibyśmy karambol. Tymczasem w tej całej sprawie jest o tyle to wszystko dziwne, że nie ma żadnych świadków tego wypadku - skomentował Paweł Wojciechowski z "Gazety Wyborczej".
Reporter TVN24 zapytał w rozmowie telefonicznej profesora Lecha Morawskiego, gdzie są świadkowie. - A nie wiem. Niech się pan ich pyta. Wszyscy uciekają przed polską policją niestety. Ja też bym ich nie chciał widzieć - odpowiedział sędzia.
Kolejna próba przejęcia śledztwa
W czerwcu 2016 roku prokurator Prokuratury Okręgowej w Gdańsku - zgodnie z zarządzeniem Zbigniewa Ziobry - wysłał do Prokuratury Krajowej wykaz spraw, które ta prokuratura mogłaby przejąć. Wśród nich jest sprawa wypadku na autostradzie A1. Prokuratura Krajowa odmawia przejęcia śledztwa.
- To nie są sytuacje, które są nietypowe. Wnioski z prokuratory rejonowej są składane do prokuratury okręgowej w wielu postępowaniach - mówiła Tatiana Paszkiewicz z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
- Dlaczego prokuratura okręgowa chciała, żeby to Prokuratura Krajowa zajęła się tym śledztwem? pytał reporter TVN24. - W związku z reorganizacją firmy i utworzeniem wydziału w Prokuraturze Krajowej, który jest dedykowany do prowadzenia spraw dotyczących i sędziów, i prokuratorów - wyjaśniła.
Prośba o udostępnienie akt
Prokuratura Krajowa najpierw odmawia, ale cztery miesiące później zmienia zdanie. Zwraca się do prokuratury w Gdańsku o udostępnienie akt. W listopadzie 2016 roku zaleca powołanie kolejnych biegłych w sprawie.
- Prokuratorzy z prokuratury okręgowej zebrali już cały materiał, byli gotowi do tego, aby wysłać wniosek o uchylenie immunitetu, aby móc postawić zarzuty dla profesora. Tymczasem nadeszło pismo z Prokuratury Krajowej, w którym prokurator zasugerował, aby w sprawie powołać nowego biegłego - tłumaczył dziennikarz "Wyborczej".
Pismo z Prokuratury Krajowej dotarło do Gdańska na niecały miesiąc przed końcem kadencji prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego i dopuszczeniem Lecha Morawskiego do orzekania.
Choć już wtedy prokuratura chciała wystąpić o uchylenie immunitetu sędziemu, śledztwo nagle stanęło w martwym punkcie.
Nowa ekspertyza biegłych
W marcu 2017 roku prokuratura w Gdańsku poinformowała, że dostała nową ekspertyzę biegłych, ekspertyzę, która - tak jak poprzednia - podważa wersję Morawskiego.
- Do tego zdarzenia doszło w wyniku najechania na tył samochodu pokrzywdzonego, który w tym czasie poruszał się prawym pasem jezdni. Jest to zgodne z relacją pokrzywdzonego - wyjaśniła Tatiana Paszkiewicz z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Zdaniem kolejnych biegłych, Morawski jechał lewym pasem, a przedsiębiorca prawym. Profesor zjechał nagle na sąsiedni pas i uderzył w jadący przepisowo samochód. Pytanie, dlaczego to zrobił. Śledczy mają kilka hipotez. Zdaniem jednej z nich, mógł zapaść w tak zwany mikrosen, czyli krótki i płytki sen.
- Jest to ewentualnie jakaś hipoteza, która się pojawia. Natomiast opinia biegłych odnosiła się do przebiegu wypadku, do jego przyczyn, do rekonstrukcji tego wypadku, do oceny techniki i taktyki jazdy. Nie odnosiła się do ewentualnych przyczyn zachowań uczestników czy uczestnika tego zdarzenia - mówiła Paszkiewicz.
Sprawa ciągnie się już drugi rok
W 2015 roku doszło do prawie 33 tysięcy wypadków na polskich drogach. Wśród nich wypadek, w którym uczestniczyli Morawski i Peruga. Być może nikt by o nim nie usłyszał, gdyby sprawa zakończyła się tak, jak w przypadku wielu innych - po kilku miesiącach. Ta sprawa ciągnie się już drugi rok.
- Sprawa ta trwa dosyć długo. Niewątpliwie też inne wątki, które w tej sprawie się pojawiają, zainteresowanie Prokuratury Krajowej, też nie pomagają takiemu normalnemu rozumieniu okoliczności tej sprawy. Nie pomagają przyjęciu takiej tezy, że wszystko dzieje się w sposób normalny - mówił mecenas Piotr Schramm.
Dla Andrzeja Perugi to problem. Na odszkodowanie może liczyć dopiero po zakończeniu procesu. - Wyciągnęli mnie z rozbitego samochodu, cudem przeżyłem, potworny ból w barku był nie do wytrzymania - relacjonował Peruga.
Miał połamane żebra, wielokrotne złamania obojczyka, obrażenia kręgosłupa i głowy. Za operację i rehabilitację płacił ze swoich pieniędzy. Do tego zdewastowany samochód, narzędzie pracy, którego został pozbawiony.
- W sumie wyniosło to około 20 tysięcy. Poza tym ja przewoziłem jakieś towary samochodem dostawczym, to nie był samochód osobowy przecież. Jakaś część towaru uległa zniszczeniu, którą musiałem pokryć - mówił Andrzej Peruga.
Widzieli się tylko raz na miejscu wypadku. Nigdy ze sobą nie rozmawiali.
- Z takiego ludzkiego serca chciałem się nawet skontaktować z tym panem. Co się z nim stało? Nawet gdy on mi zajechał drogę, to on odniósł podobno bardzo poważne uszkodzenia - mówił reporterowi TVN24 Lech Morawski.
Jak tłumaczył, to podobno policja nie chciała powiedzieć, gdzie leży Peruga. - Skontaktował się pan z nim w momencie, kiedy wyszedł ze szpitala? - dopytywał reporter.
- Raz żona do niego dzwoniła - odpowiedział. Dopytywany, dlaczego nie zadzwonił osobiście, odparł: - Proszę pana, bo ja się tym nie zajmuję. Ja nie mam czasu na takie rzeczy.
"Prokuratura próbuje mnie wrobić"
Ewentualna odpowiedzialność Morawskiego w tym wypadku nie zablokowałaby mu drogi do Trybunału Konstytucyjnego. By się tak stało, musiałby być skazany za przestępstwo umyślne, a wypadek drogowy takim nie jest.
- Być może było tak, że profesor miał nadzieję, że sprawa zostanie umorzona, że rozejdzie się po kościach, że w dokumentach nie zostanie żaden ślad, a być może jest też tak, że rzeczywiście czuje się niewinny - mówił Paweł Wojciechowski.
- Próbuje mnie wrobić prokuratura po artykule "Gazety Wyborczej". Nie pierwszy i nie ostatni raz - powiedział profesor Morawski.
Prokuratura Okręgowa w Gdańsku chce teraz wystąpić o uchylenie immunitetu sędziemu Morawskiemu, ale to od sędziów Trybunału Konstytucyjnego podczas głosowania będzie zależało, czy tak się stanie i czy Morawski odpowie przed sądem.
Autor: kb/sk/jb / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24