To są wszystko kandydaci, którzy zapowiadają zmianę. Nie taką, jakie to zachodziły w Ameryce w przeszłości, tylko radykalną, ostrą - powiedział we "Wstajesz i weekend" Janusz Reiter, były ambasador RP w USA i Niemczech. Komentował nominacje Donalda Trumpa do jego przyszłej administracji. Mówił też o tym, jakie może być przyszłe podejście Stanów Zjednoczonych do wojny w Ukrainie i komentował niedawną rozmowę Olafa Scholza z Władimirem Putinem.
Były ambasador Polski w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech Janusz Reiter był gościem "Wstajesz i weekend" w TVN24. Komentował kolejne nominacje do nowej administracji Donalda Trumpa, które prezydent elekt sukcesywnie ogłasza.
- To są wszystko kandydaci, którzy zapowiadają zmianę. Nie taką, jakie zachodziły w Ameryce w przeszłości, tylko radykalną, ostrą zmianę - ocenił. Według niego "musimy mieć trzeźwy obraz tego, co się w Ameryce dzieje, a potem wyciągać z tego wnioski, co do naszych interesów i szukać punktów stycznych".
Wyraził przekonanie, że nominacje "wyrażają głęboką nieufność prezydenta Trumpa do ludzi, którzy stanowią tak zwany establishment amerykańskiej polityki".
Zauważył, że "to słowo 'establishment' nabrało takiego znaczenia pejoratywnego", a "w Europie mówi się o establishment jako o takiej grupie, która broni swoich egoistycznych interesów". - Establishment to jest nic innego niż grupa w Ameryce, potężna, pokaźna grupa ludzi wykwalifikowanych, o dużym doświadczeniu, którzy reprezentują pewną ideę, bo zostali w tym duchu wykształceni - wyjaśniał.
Jak mówił Reiter, w USA "rządy się zmieniają, a ci ludzie też służą innym rządom i prowadzą inną politykę, ale zawsze w pewnym nurcie, który został zdefiniowany na długi czas". - I teraz być może nadchodzi taki czas, kiedy ten główny nurt zostanie przekierowany. To oczywiście budzi opory i to budzi też pewne obawy u sojuszników Ameryki - dodał.
"To się nie dokona bez ceny dla Europy, ale także Ameryki"
Były ambasador mówił również o tym, jak może wyglądać teraz podejście Stanów Zjednoczonych do wojny w Ukrainie. Został w tym kontekście zapytany o pomysł porozumienia między Moskwą a Kijowem, zakładającego strefę demarkacyjną na granicy. Rozwiązanie takie zostało w kampanii zaproponowane przez kandydata na wiceprezydenta przy Trumpie J.D. Vance’a,
- Ja twierdzę, że to się nie dokona bez ceny dla Europy, ale także dla Ameryki - skomentował Reiter. Według niego "najbardziej na tym skorzystać może Rosja".
- Nie sądzę, żeby Ameryce było obojętne, jakie będą długofalowe skutki takiego wzrostu siły rosyjskiej, ponieważ Rosja pozostanie wrogiem, przeciwnikiem Ameryki. Myślę, że co do tego, to większość ludzi w Waszyngtonie ma dosyć chyba jasny obraz. Ale oczywiście pokusa, żeby zaspokoić oczekiwania społeczne, które są takie właśnie, żeby Ameryka ograniczyła zaangażowanie w świecie, a zajęła się bardziej tymi problemami, które ma u siebie, taka pokusa istnieje - przyznał.
- Tylko, że prezydent Trump akurat mówi różne rzeczy, które mogą się nie podobać, być kontrowersyjne, ale to nie jest człowiek, który zapowiada, że rozbroi Amerykę. On zapowiada, że zwiększy wydatki wojskowe Ameryki, że zwiększy potęgę wojskową Ameryki. W tym sensie, to na szczęście nie jest izolacjonizm - zaznaczył.
"Nie sądzę, żeby to był dzisiaj największy problem Ukrainy i Europy"
Odniósł się też do rozmowy kanclerza Niemiec Olafa Scholza z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, którą ostro skrytykował ukraiński przywódca Wołodymyr Zełenski.
- Ja nie sądzę, żeby to był dzisiaj największy problem Ukrainy i Europy - powiedział.
Jednocześnie ocenił, że "Scholz wybrał tę drogę po pierwsze dlatego, że chciał przypomnieć Ameryce, a także Europejczykom, że Europa też w tej grze bierze udział". - Teraz mówi się wyłącznie o tym, co się dzieje na linii Kijów-Waszyngton, albo co się może dziać na linii Waszyngton-Moskwa. Scholz chciał przypomnieć, że jest Europa, która też w tym bierze udział - podkreślił.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Alena Solomonova