W urzędzie skarbowym, w którym pracował mężczyzna, który w piątek podpalił się przed kancelarią premiera, przeprowadzono liczne kontrole. - Nie wykazano żadnych jakichś zasadniczych nadużyć, które by uzasadniały czy uprawdopodabniały podejrzenia tego człowieka - poinformował podczas porannej konferencji prasowej premier Donald Tusk.
Tusk przekazał w sobotę, że dzień wcześniej dwukrotnie rozmawiał z lekarzami ze szpitala przy ul. Szaserów w Warszawie na temat stanu mężczyzny. - Poszkodowany jest w lekkiej śpiączce farmakologicznej, głównie dla celów przeciwbólowych. (...) Komunikat był raczej uspokajający - powiedział premier.
Jak dodał, lekarze sądzą, że już w przyszłym tygodniu mężczyzna będzie mógł złożyć wyjaśnienia. Wcześniej lekarze informowali, że mężczyzna ma poparzone ciało w 50 proc.
"Poszkodowany miał pretensję do całości krajobrazu"
Premier powiedział również, że skargi od Andrzeja Ż. poza nim otrzymało wiele instytucji, w tym minister ds. walki z korupcją Julia Pitera oraz wiceminister finansów Andrzej Parafianowicz.
- Sprawdziłem w nocy pełną dokumentację, wnioski poszkodowanego dotyczące domniemanych nieprawidłowości w Urzędzie Skarbowym, w którym pracował. Wysłano dość dużą liczbę kontroli, jest pełna dokumentacja. Nie wykazano żadnych jakichś zasadniczych nadużyć, które by uzasadniały czy uprawdopodabniały podejrzenia tego człowieka - poinformował Tusk. Mężczyzna w liście pisał, że stracił pracę, bo poinformował Ministerstwo Finansów o nieprawidłowościach w Urzędzie Skarbowym, w którym pracował.
Szef rządu powiedział, że sytuacja materialna mężczyzny "nie była łatwa, ale nie była też dramatycznie trudna", otrzymywał emeryturę policyjną "średniej wielkości". - Korespondencja świadczy raczej o tym, że poszkodowany z różnych powodów miał pretensję jakby do całości krajobrazu, w którym żyje - podkreślił. I dodał: - Wszystko na to wskazuje, że te powody były dużo bardziej skomplikowane, niż chcieliby niektórzy politycy to widzieć. A kto chce na takich dramatach robić kampanię, to jest jego sprawa, jego styl, jego wstyd.
50 proc. poparzeń
49-letni mężczyzna, Andrzej Ż., który podpalił się w piątek przed południem przed Kancelarią Premiera, w stanie ciężkim, choć niezagrażającym życiu, został przewieziony do szpitala - Wojskowego Instytutu Medycznego. Mężczyzna trafił na oddział intensywnej terapii, z powodu poparzeń dróg oddechowych został zaintubowany.
- Oceniamy, że na 50 procent powierzchni ciała są poparzenia pierwszego i drugiego stopnia - powiedział Piotr Dąbrowiecki, rzecznik szpitala wojskowego na Szaserów w Warszawie.
Jak powiedział Dąbrowiecki, obecnie mężczyzna jest w specjalnych bandażach, które zostaną zdjęte dopiero w poniedziałek. Wtedy zostanie dokładnie określona skala obrażeń.
Mężczyzna już od jakiegoś czasu pisał do polityków, w tym premiera, o swojej sytuacji życiowej. Miał pisać m.in. o tym, że został wyrzucony z pracy w jednym z warszawskich urzędów skarbowych, bo powiadomił Ministerstwo Finansów o swoich podejrzeniach, iż w urzędzie tym dopuszczono się przestępstw Co wynika z listów mężczyny
Zanim doszło do podpalenia, mężczyzna przykleił do jednej z ławek w parku list do premiera. Wcześniej drogą mailową rozesłał listy o podobnej treści, m.in. do kilku redakcji. Według nieoficjalnych źródeł zbliżonych do sprawy, mężczyzna miał poważne problemy finansowe, przegrał proces i groził mu komornik.
Mężczyzna już od jakiegoś czasu pisał do polityków, w tym premiera, o swojej sytuacji życiowej. Miał pisać m.in. o tym, że został wyrzucony z pracy w jednym z warszawskich urzędów skarbowych, bo powiadomił Ministerstwo Finansów o swoich podejrzeniach, iż w urzędzie tym dopuszczono się przestępstw. Pisał też, że nie może znaleźć zatrudnienia w administracji państwowej, a jego rodzina, w tym troje małych dzieci, pozostaje bez środków do życia.
Sprawę samopodpalenia wyjaśniają policjanci i prokuratura.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24