W ośrodku dla uchodźców w Białymstoku łamane są prawa człowieka - twierdzą mieszkający tam cudzoziemcy. W liście do redakcji Kontaktu 24 opisali bulwersujący przypadek cierpiącego po operacji mężczyzny, który bezskutecznie miał prosić o pomoc. Wszystkiemu zaprzecza straż graniczna.
Cudzoziemcy z białostockiego ośrodka dla uchodźców napisali do redakcji Kontaktu 24 dramatyczny list. Twierdzą, że łamane są ich prawa. Jeden z mężczyzn, który był po operacji, miał nie otrzymać pomocy medycznej, mimo że od trzech dni mocno bolał go brzuch.
- To niemożliwe, bo trzeba wiedzieć, że w strzeżonym ośrodku w Białymstoku codziennie, siedem dni w tygodniu, przez 14 godzin przebywa pielęgniarka, która reaguje na potrzeby cudzoziemców. Do tego pięć dni w tygodniu mamy lekarza, który jest cały czas do ich dyspozycji. Dodatkowo na każdą nagłą sytuację wzywane jest pogotowie, które w tym roku przyjechało do nas dwa razy - odpiera ich zarzuty Katarzyna Zdanowicz, rzecznik prasowy straży granicznej w Białymstoku.
Zapewnia, że cudzoziemiec został zbadany. - Lekarz skierował go do specjalisty, wszystkie badania zostały wykonane - zaznacza.
Nie chcieli wezwać karetki?
Uchodźcy twierdzą co innego. Mówią, że z chorym rozmawiał jedynie strażnik, a nie lekarz. Jeden z mieszkańców, który w imieniu mężczyzny prosił o wezwanie karetki, miał usłyszeć odpowiedź odmowną. Strażnik miał argumentować, że nie będzie komu pokryć kosztów wezwania pomocy.
Cudzoziemcy twierdzą, że w ośrodku dochodzi do aktów rasizmu. Ponadto żalą się, że posiłki, które otrzymują, są niewystarczające. Wszystkiemu zaprzecza straż graniczna.
W białostockim ośrodku przebywa ok. 50 cudzoziemców.
Autor: db//plw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24