Słowa "hańba" czy "zdrada" na nikim już nie robią wrażenia. Politycy wytaczają przeciw sobie coraz potężniejsze słowne działa, a czasem od słów przechodzi do czynów. Ale jest i druga strona medalu: posłowie odkupiają winy za pomocą prostego słowa "przepraszam", które czasem pada z dobrej woli, ale o wiele częściej - z przymusu.
"Zdrada", "hańba", "psiarnia", "łajdactwo", "hołota" - to tylko niektóre określenia, padające z ust polityków w Sejmie. Granica tego, co parlamentarne już dawno się przesunęła. Kto jest winien - politycy, wyborcy czy media?
Po części wszyscy. - Wyborcy wysyłają politykom bardzo prosty przekaz: chcemy igrzysk, chcemy, żeby cały czas ktoś komuś ubliżał, kogoś atakował - uważa psycholog społeczny Tomasz Łysakowski. - Po części odpowiadają za to media, które takie kawałki bardzo chętnie cytują i wtedy wszyscy sie nakręcamy, upajamy tym, że ktoś powiedział coś okropnego, strasznego, użył okropnej metafory i kogoś obraził - dodaje dr Katarzyna Kłosińska z Rady Języka Polskiego.
Ale jak przyznaje, słowa już nie wystarczają, czego dowodzi ostatnia blokada Sejmu przez związkowców z Solidarności. Brutalne ataki słowne są na porządku dziennym, mimo że jeszcze niespełna dwa lata temu wydawało się, że politycy nieco się opamiętali za sprawą tragicznych wydarzeń w Łodzi, gdy zginął pracownik biura poselskiego PiS. Wówczas do poprawy języka nawoływał także prezydent. Jednak, jak zauważa dr Jacek Wasilewski z Uniwersytetu Warszawskiego, takie deklaracje związane są z chwilowym nastrojem.
"Bez udziału świadomości mijać się z prawdą"
Ostre słowa to nie tylko znak obecnych czasów. Walka w Sejmie toczy się właściwie od 1989 roku. Z mównicy padały już różne określenia. Te, które niegdyś uważano za granicę, dziś wydają się igraszką.
Czy agresja słowna przynosi jakiś pożytek? Zdaniem prof. Jerzego Bralczyka, teorie są dwie. - Jedna mówi, że im bardziej wyładowujemy się w słowach, tym mniej jesteśmy skorzy do czynów, a druga uważa, że słowa napędzają czyny - mówi profesor. Dla polityków ma jedną radę - być bardziej subtelnymi. - Jeżeli ironicznie będziemy mówili, że ktoś nie bez udziału świadomości skłonny jest mijać się z prawdą, to być może bardziej mu dokuczymy, niż gdybyśmy mu powiedzieli: łżesz psie - kwituje językoznawca.
Zawsze można przeprosić
Nieparlamentarny język ma jednak drugą stronę medalu. Za niezręczne sformułowania, określenia kobiet typu "kobieton", "garkotłuk" czy "kuźwa" można zawsze przeprosić. Najłatwiej bukietem kwiatów. Można też brnąć w wywody naukowe albo wystosować oficjalne pismo. Jeśli polityk przeprasza mężczyznę - to zwyczajnie, słowem.
Z przeprosinami problemu nie ma - jak zapewniają - premier Tusk, a także prezydent Komorowski. Inni przepraszają, bo muszą - tak zdecydował sąd. Trudno jednak, by takie przeprosiny były szczere, zwłaszcza, jeśli towarzyszy im pokaźna kara pieniężna.
jk//kdj
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24