Przy ścianie wydobywczej kopalni "Wujek-Śląsk", gdzie w piątek doszło do zapalenia i wybuchu metanu, od początku roku czujniki metanometrii 727 razy odłączały prąd z powodu przekroczonego stężenia metanu - powiedział prezes KHW Janusz Gajos komentując doniesienia o "wybijaniu" czujników przed katastrofą. - Ten system po to jest, by w razie zagrożenia wyłączać maszyny - dodał Gajos.
W naszej ocenie w kopalni być może mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem, które przerosło naszą wiedzę w zakresie zagrożenia związanego z metanem Prezes KHW Janusz Gajos
Prezes mówił również, że podczas katastrofy, jaka wydarzyła się w piątek w rudzkiej kopalni najprawdopodobniej miała miejsce sytuacja, która nigdy nie wystąpiła w polskim górnictwie. - W naszej ocenie w kopalni być może mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem, które przerosło naszą wiedzę w zakresie zagrożenia związanego z metanem - powiedział Gajos. Jego zdaniem wszystko wskazuje na to, że przed katastrofą mógł nastąpić nagły, niespodziewany wypływ metanu.
Najnowocześniejszy system
Gajos zaznaczył, że w kopalni "Wujek-Śląsk" działa najnowocześniejszy system metanometrii, było też 25 przenośnych mierników poziomu metanu, z czego 11 w tej ścianie. Powiedział również, że ze wstępnej oceny akcji ratowniczej wynika, że była ona prowadzona w sposób prawidłowy. - To, że pogotowie zostało wezwane 40 min. po wybuchu, wynika z procedur. Najpierw powoływany jest sztab i zanim się zbierze i wyda pierwsze decyzje, upływa pewien czas. Członkowie sztabu powoływani są z pracowników, którzy wykonują swoje normalne czynności służbowe, więc oni nie zawsze są dostępni od razu - tłumaczył prezes KHW.
Ryzyko było oszacowane
Odpierał także zarzuty o tym, że górnicy nie powinni pracować w regionie gdzie doszło do wybuchu, ponieważ ryzyko pracy w tym miejscu było zbyt duże. - Ryzyko jest określane przy pomocy specjalnego programu naukowego, który jest bardzo szczegółowy. To nie jest "widzimisię" kogokolwiek z kopalni - mówił Gajos.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24