Morderca Ludwik S., któremu - tak jak Mariuszowi T. - zamieniono karę śmierci na 25 lat więzienia, po wyjściu na wolność znów zaatakował. Rozciął twarz kobiecie i ranił jej brata. Teraz czeka na proces. Biegli psychologowie i wychowawcy więzienni ostrzegali, że S. po wyjściu na wolność może popełnić przestępstwo.
- Ten przypadek świadczy o tym, że gdyby ustawa o postępowaniu z osobami zagrażającymi zdrowiu, wolności seksualnej i życiu innych weszła w życie rok temu lub wcześniej, to do takiej sytuacji by nie doszło – mówi portalowi tvn24.pl Marek Biernacki, minister sprawiedliwości.
W lipcu 2013 roku Służba Więzienna przygotowała zestawienie 18 osadzonych, którzy mogliby ewentualnie zostać objęci procedurą z przygotowywanej ustawy o postępowaniu wobec osób, stanowiących - przez swoje zaburzenia psychiczne - zagrożenie dla życia i zdrowia innych osób.
W tym czasie, dosłownie rzutem na taśmę, projekt tej ustawy udało się skierować po rządowych pracach do Sejmu. Dokument trafił pod obrady 17 lipca, tuż przed wakacyjną przerwą w pracach parlamentu. Na liście opracowanej przez SW znalazł się - podobnie jak Mariusz T. - także skazany za zabójstwo Ludwik S., z zawodu kaletnik i elektryk. Mężczyzna w 1985 roku zabił kobietę, uderzając ją kilkakrotnie w głowę, a potem zadał jej ciosy sztachetą. Usłyszał wyrok śmierci, zamieniony później na 25 lat więzienia.
W trakcie odsiadki Ludwik S. dotkliwie pobił innego więźnia, za co został dodatkowo skazany na trzy lata więzienia. To nie wszystko. W 1989 r. próbował wywołać bunt w więzieniu we Wronkach. Po latach wychowawcy zauważyli poprawę jego zachowania, głównie dzięki temu, że dostał zgodę na pracę.
"Osobowość nieprawidłowa"
Zdaniem biegłych S. "prezentuje cechy osobowości nieprawidłowej (socjopatycznej), co przejawia się w m.in. w braku poszanowania norm społecznych". Ludwik S. był wcześniej wielokrotnie karany, co zdaniem specjalistów powoduje, że nie ma gwarancji, że po wyjściu na wolność znowu nie popełni przestępstwa.
Ostatnią część kary odbywał w więzieniu w Sztumie. Dyrekcja zakładu karnego nie zdążyła zdecydować czy wobec Ludwika S. wystosować wniosek do sądu o zastosowanie wobec niego zamkniętego leczenia lub leczenia wraz z dozorem policyjnym. Ludwik S. wyszedł bowiem na wolność w drugiej połowie sierpnia 2013. Ustawa o postępowaniu wobec osób, które przez swoje zaburzenia psychiczne mogą zagrażać życiu i zdrowiu innych osób, weszła w życie dopiero 7 stycznia 2014 roku.
Rozciął twarz kobiecie, ranił jej brata
Kilka miesięcy po wyjściu z zakładu karnego, Ludwik S. ponownie zaatakował. Tym razem w Chełmnie (woj. kujawsko-pomorskie). Mężczyzna został oskarżony o dwa przestępstwa popełnione tego samego dnia. Doszło do nich późnym wieczorem 27 listopada 2013 roku, po wyjściu z lokalu w centrum miasta. - Mężczyzna uderzył nożem dwudziestokilkuletnią dziewczynę, rozcinając jej twarz od policzka aż za ucho, a następnie ranił jej brata. Z zeznań poszkodowanego młodego mężczyzny wynika, że zdążył się uchylić i dlatego nóż ranił go tylko w okolice ust - powiedziała w rozmowie z tvn24.pl Judyta Głowacka z Prokuratury Rejonowej w Chełmnie. Ranne rodzeństwo trafiło do szpitala, a Ludwik S. udał się na dworzec. Policjanci zatrzymali go następnego dnia rano. - Miał przy sobie nóż - powiedziała prokurator Głowacka.
Poznali się z zakładzie karnym
- Cała historia zaczęła się od tego, że poszkodowany mężczyzna i Ludwik S. przebywali razem w zakładzie karnym w Sztumie. Chyba się zaprzyjaźnili. Po tym, jak Ludwik S. 18 sierpnia 2013 roku zakończył odbywanie kary, przyjechał do Chełmna, miejsca zamieszkania poszkodowanego i jego siostry - tłumaczyła w rozmowie z tvn24.pl prokurator Judyta Głowacka. Jak dodała, także później mężczyźni utrzymywali ze sobą kontakt. W połowie listopada 2013 roku, gdy poszkodowany później mężczyzna również opuścił zakład karny, wraz z siostrą odwiedził Ludwika S. w Wejherowie. Później Ludwik S. ponownie odwiedził rodzeństwo w Chełmnie. Przyjechał do miasta 26 listopada 2013 roku. Dzień później rodzeństwo zostało zaatakowane. - Przez dwa dni, 26 i 27 listopada, Ludwik S. i rodzeństwo spędzali razem czas w chełmińskich lokalach. Ludwik S., który miał ze sobą trochę gotówki, kupował alkohol. W trakcie pobytu w Chełmnie kupił też telefon, który dał pokrzywdzonej kobiecie. Gdy telefon okazał się zepsuty, Ludwik S. oddał go do naprawy, ale później nie chciał go już zwrócić - mówiła nam prokurator Judyta Głowacka. Zanim rodzeństwo zostało zaatakowane nożem, spędzało czas z Ludwikiem S. w lokalu w centrum miasta. Pili alkohol. Gdy wyszli z lokalu, Ludwik S. miał wyciągnąć nóż i zaatakować młodą kobietę. Jej brat, który szedł za nimi, chciał jej pomóc, ale także został zaatakowany.
"Działał w warunkach multirecydywy"
Ludwik S. został zatrzymany następnego dnia rano na dworcu autobusowym. Trafił do chełmińskiego aresztu. 27 marca 2014 roku, w Sądzie Rejonowym w Chełmnie ma się odbyć jego rozprawa. Ludwik S. będzie odpowiadał za spowodowanie obrażeń ciała, trwających powyżej 7 dni. Za ten czyn grozi kara pozbawienia wolności do lat 5. Jak jednak tłumaczyła nam prokurator Głowacka, jest możliwość wydłużenia tej kary, bo Ludwik S. "działał w ramach występku chuligańskiego" i w "warunkach multirecydywy". Prokurator, pytana, czy Ludwik S. tłumaczył jakoś swoje zachowanie i przyznał się do winy, stwierdziła że "nie przyznał się, ale nie wykluczył swojego udziału". - Twierdzi, że był wzburzony. Tłumaczył, że czuł się wykorzystywany przez rodzinę - mówiła w rozmowie z tvn24.pl prokurator Głowacka. Mężczyzna miał tłumaczyć, że poszkodowana chciała ukraść mu portfel. Mówił, że wydaje mu się, że wyciągnął nóż.
W sumie odsiedział 42 lata
Kara za zabójstwo, jakiego Ludwik S. dopuścił się w 1985 roku, nie była jego pierwszą. Już wcześniej siedział w więzieniu, m.in. za rozboje. - Był osobą wielokrotnie karaną przed popełnieniem zabójstwa. Łącznie na mocy wyroków odbył karę 42 lat pozbawienia wolności - wyjaśniła prokurator Głowacka.
Zanim opuścił zakład karny w Sztumie, znalazł się, podobnie jak Mariusz T., na liście 18 więźniów, którzy mogliby zostać objęci procedurą z ustawy o "zaburzonych" z lipca 2013.
Biegli i specjaliści z zakładów karnych przeprowadzili tzw. prognozę kryminologiczno-społeczną skazanych za najcięższe przestępstwa - m.in. zabójstwo, gwałt, pedofilię - którzy opuszczą więzienia w latach 2013-2023. Prognoza to przewidywanie, w jaki sposób więzień będzie się zachowywał po wyjściu na wolność, funkcjonował w społeczeństwie i czy istnieje prawdopodobieństwo, że wróci na przestępczą ścieżkę.
"Gdyby ustawa weszła wcześniej, do takiej sytuacji by nie doszło"
W przypadkach opisanych w zestawieniu, prognozy te były negatywne. Autorzy listy przewidywali, że po wejściu w życie ustawy, wszyscy oni mogliby zostać objęci dożywotnią terapią (lub nadzorem policji). Czyli nadal byliby izolowani. - Ten, a także inne przypadki, pokazują, że ta ustawa była bardzo potrzebna i nie chodzi tylko o jednego Mariusza T. – twierdzi Biernacki.
- Osoby, które odbyły karę, a były osobami, które w opinii biegłych i specjalistów miały zaburzoną osobowość i mogły popełnić przestępstwo, nie były wcześniej monitorowane. Nie można było poddać ich dozorowi lub kierować na terapię. Do momentu wejścia w życie ustawy takie osoby wychodziły na wolność i nie można było ich kontrolować - mówi w rozmowie tvn24.pl minister Biernacki.
Autor: kde, Maciej Duda (m.duda2@tvn.pl) / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24