W Warszawie bez problemów można kupić niebezpieczne dla zdrowia i życia pigułki na odchudzanie. Działają jak amfetamina i podobnie uzależniają, mogą uszkodzić zastawki serca. Mimo nalotów policji, mongolska "lekarka" dalej sprzedaje groźne specyfiki. Sfilmowaliśmy to ukrytą kamerą.
W mediach głośno było w kwietniu o policyjnym nalocie na egzotyczny gabinet medycyny naturalnej. Jak podawała policja, zarekwirowano tysiące sztuk różnego rodzaju preparatów niedopuszczonych do sprzedaży w kraju, np. maść z niedźwiedzia, preparaty z węży czy żółwi. Wśród nich był też specyfik o nazwie Miaozi, niedopuszczony w Polsce do obrotu środek odchudzający, zawierający pochodną amfetaminy: sibutraminę. W niektórych przypadkach na preparatach dołączona była kartka, aby środek popijać wodą, mlekiem albo… wódką. Niektóre ze specyfików były już przeterminowane i bez polskich oznaczeń. Z ustaleń policji wynikało, że środki, które proponowała kobieta, mogły być groźne dla życia i zdrowia pacjentów.
Kilka dni po policyjnym nalocie odwiedziliśmy gabinet dr Enkhjargal Davchin Enji. Postanowiliśmy sprawdzić, czy nadal działa i czy wciąż można tu kupić śmiertelnie niebezpieczne pigułki na odchudzanie. Okazuje się, że nie było z tym większego problemu. Mimo że policja zarekwirowała większość asortymentu, lekarka dalej handluje tabletkami. - Miaozi skończyło się, policja zabrała, ale coś pani damy. Brać raz dziennie – zaleciła Enji dziewczynie - nazwijmy ją Anna - która przyszła z naszą ukrytą kamerą. Dostała garść małych, żółtych tabletek w plastikowej torebce. Bez nazwy, ulotki, jakiejkolwiek informacji o składzie chemicznym i działaniu.
W laboratorium Uniwersytetu Medycznego zleciliśmy badanie "leków" dr Enji. Według ekspertyzy, ich składnikiem jest fenfluramina – syntetyczny związek, który do lat 90. był stosowany w terapii otyłości. "Z Polski i wielu innych krajów został wycofany ze względu na udowodnione ryzyko występowania poważnych powikłań ze strony układu sercowo-naczyniowego (nadciśnienie płucne, uszkodzenie zastawek). Preparaty zawierające fenfluraminę nie są dopuszczalne do legalnego obrotu w Polsce" - czytamy w ekspertyzie Akademii. (CZYTAJ WIĘCEJ O FENFLURAMINIE)
Jak dr Enji sprzedawała nam groźne tabletki
Gabinet medycyny tybetańskiej przy ulicy Czerniakowskiej odwiedziliśmy z ukrytą kamerą dwukrotnie. Oferta bogata: akupunkturą, herbatkami i chińskimi tabletkami leczy się tam cały katalog schorzeń. Od chorób serca i migren przez choroby układu pokarmowego, nerkowo-moczowego, kręgosłupa, płuc i oskrzeli do nerwic, chorób skóry i otyłości. Pacjentów przyjmuje 46-letnia Enji, obywatelka Mongolii. Długie, tlenione blond włosy, pełny makijaż, lekarski uniform. Nie wygląda na swój wiek.
Diagnoza jest ekspresowa. Pomiar ciśnienia, ważenie, spojrzenie głęboko w oczy, pokazanie języka – i już wiadomo, co dolega pacjentowi: według Enji nasza reporterka ma problemy z jajnikami, kręgosłupem, ogólnie zakwaszony organizm oraz bliżej niezidentyfikowaną alergię.
Reporterka mówi, że chce się odchudzić. Najlepiej tabletkami odchudzającymi o nazwie Miaozi. Jak można wyczytać na forach internetowych, chudnie się po nim ekspresowo.
"Niebezpiecznych leków nie sprzedaję"
Ale lekarka jest ostrożna. Tydzień przed naszą wizytą w jej gabinecie była przecież policja. Enji i 26-letni Polak, właściciel gabinetu, zostali przewiezieni na komendę i przesłuchani. Wśród zarekwirowanych przez funkcjonariuszy leków był właśnie Miaozi. Lek nie jest legalnie sprzedawany w Polsce, bo zawiera sibutraminę. To substancja używana do leczenia otyłości, ale tylko pod ścisłą kontrolą lekarza. Legalnie dostępna w dwóch lekach: Meridii i Zelixie. Obie wyłącznie na receptę.
Teraz Enji jest nieufna i nie chce sprzedać naszej reporterce Miaozi. Długo zapewnia, że nie oferuje pacjentom leków zawierających sibutraminę. – To niebezpieczne, szkodzi na nerki i serce – przekonuje. Dostajemy jedynie chińską herbatkę i Meizhi Tanc – pakowany w Polsce suplement diety.
"Kto by atesty robił, to milion złotych kosztuje"
Tydzień później z naszą ukrytą kamerą idzie Anna (imię zmienione), dziewczyna, która faktycznie odchudzała się u Enji kilka miesięcy temu. Tabletki, które wtedy dostała omal nie zrujnowały jej zdrowia . Lekarka pamięta ją, jest rozmowna, znika podejrzliwość. Bez problemu sprzedaje dziewczynie sprawdzony już przez nią "lek na odchudzanie": żółte tabletki bez opakowania. – Te żółte to schować, bo może stoją gdzieś – ostrzega, bo obawia się policji.
Szeroko opowiada o policyjnej akcji w swoim gabinecie, o tym, że zabrali najbardziej skuteczne leki i że przez jakiś czas może mieć kłopoty z dostawami. Przyznaje też, że te „najlepsze” leki są bez atestów. - Faktury są, ale nie ma testów. Kto by testy robił, to milion złotych kosztuje – tłumaczy. - Ale my atesty szukamy, na pewno przykleimy i będę dalej sprzedawać – dodaje.
Za sto złotych cudowny lek odchudzający trafia do kolejnej klientki. Większości kobiet, które przychodzą do dr Enji, nie przeszkadzają skutki uboczne: kołatanie serca, suchość w ustach, napady agresji. I fakt, że po następne dawki do pchają je już nie zbędne kilogramy, ale uzależnienie.
„System nerwowy jak porwana chusteczka”
Elżbieta Łyczewska, psycholog kliniczny zajmujący się terapią uzależnień w Ośrodku Interwencji Kryzysowej Stowarzyszenia Karan, przestrzega przed działaniem substancji psychoaktywnych. - Niezdolność do koncentracji, euforia przechodząca w depresję, wychudzenie, pryszcze, podkrążone oczy: te środki wchodzą w interakcje z całym organizmem, ciałem i psychiką - wyjaśnia w rozmowie z portalem tvn24.pl.
- Powodują nagły przypływ energii, idzie za nim spalanie tłuszczu, ale potem następuje zmęczenie, wręcz wyłącznie z życia. Tak, jakby wziąć chusteczkę higieniczną i wyginać na wszystkie strony. W końcu się porwie. Te substancje tak właśnie działają na system nerwowy – dodaje.
Ponadto „leki” szybko uzależniają i trzeba brać kolejne dawki, żeby w ogóle funkcjonować. W skrajnych przypadkach może to się skończyć zapaścią i zagrożeniem życia – ostrzega Łyczewska.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl