|

"Dużo łatwiej wsiąść do rozpędzonego pociągu niż samemu nim ruszyć"

Głębokie, 15.12.2022. Certyfikacja przygotowujących się do XII zmiany PKW w Rumunii żołnierzy 12. Brygady Zmechanizowanej w okolicach miejscowości Głębokie
Głębokie, 15.12.2022. Certyfikacja przygotowujących się do XII zmiany PKW w Rumunii żołnierzy 12. Brygady Zmechanizowanej w okolicach miejscowości Głębokie
Źródło: Marcin Bielecki/PAP

Polski rząd jasno deklaruje, że żaden polski żołnierz nie pojedzie za wschodnią granicą i ma w tym pełne poparcie opozycji. Ale może nie warto samemu wykluczać się z dyskusji o tym, jak miałaby wyglądać misja pokojowa w Ukrainie?

Artykuł dostępny w subskrypcji

O ile nikt nie zgadza się na wysyłanie swoich żołnierzy na front - co do tego panuje i w NATO, i w Europie zgoda - to pomysł ewentualnej misji pokojowej wciąż leży na stole. Jak miałaby ona wyglądać? To już nie jest do końca jasne. Ilu żołnierzy potrzeba? Jakiego sprzętu? Jakie kraje miałyby wysłać swoje wojsko? Jakie miałoby zadania i uprawnienia? Pokój albo - co bardziej prawdopodobne - rozejm w Ukrainie jest nadal pieśnią przyszłości. Już teraz jednak zaczęła się realna debata na temat tego, jak potencjalnego zawieszenia broni pilnować, by uczynić je jak najbardziej trwałym.

Czy polscy żołnierze powinni się pojawić w Kijowie? Czy to zwiększy czy zmniejszy nasze bezpieczeństwo? Choć w tej chwili jest konsensus polityczny, wśród obserwatorów życia publicznego sprawa nie jest oczywista. Dlatego zapytaliśmy o potencjalne zyski i zagrożenia czterech ekspertów - analityków politycznych i byłych wojskowych. Dwóch z nich wobec pomysłu wysłania polskich wojsk na Ukrainę jest sceptycznych, dwóch pozostałych z kolei patrzy na to z optymizmem lub przynajmniej takiego pomysłu - w przeciwieństwie do obecnej klasy politycznej - nie wyklucza.

Polskie buty na ukraińskiej ziemi. Za i przeciw

Jaki dokładnie format i pod jaką egidą potencjalna misja pokojowa miałaby na Ukrainę wyjeżdżać również pozostaje do ustalenia. Siły ONZ podobne do tych pilnujących porządku w Kosowie, koalicja chętnych jak w przypadku Iraku, oddziały państw NATO jak niegdyś w Darfurze? Co należy rozważyć i czy jest co rozważać?

Antoni Dudek, politolog i historyk, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, autor m.in. "Historii politycznej Polski 1989-2023": - Po II wojnie światowej wymyślono organizację, która w wielu takich sytuacjach sobie - lepiej lub gorzej - radziła. Mowa o Organizacji Narodów Zjednoczonych i nie przypadkiem, jak się prześledzi jej misje pokojowe, to zazwyczaj tam, gdzie się pojawiały owe wojska rozjemcze, były one przesyłane przez wojska państw bardzo odległych od miejsca konfliktu. Stąd Polacy byli na Bliskim Wschodzie, w Azji Południowo-Wschodniej, w Afryce i podobnie powinno być teraz. Skierujmy tam wojska z takich krajów jak Indie, RPA czy Argentyna. Natomiast rolą Polski i innych państw Zachodu, Unii Europejskiej i NATO niech będzie partycypowanie finansowe w utrzymaniu tych wojsk. To będzie kosztowne, niemniej skoro rzeczywiście w naszym interesie jest rozejm rosyjsko-ukraiński, powinniśmy jakieś koszty tego podnieść. Zdecydowanie natomiast nie powinno to przybrać formy wysyłania choćby jednego polskiego żołnierza właśnie gdzieś na linię rozejmową.

Paweł Musiałek, absolwent politologii i stosunków międzynarodowych, prezes Klubu Jagiellońskiego - republikańskiego i bezpartyjnego stowarzyszenia analizującego bieżące wydarzenia polityczne: - Nie wiem, czy powinniśmy wysyłać wojska, czy nie. Wiem, że nie powinniśmy mówić, że na pewno nie wyślemy i że to jest sprawa zamknięta, o której w ogóle nie ma sensu rozmawiać. To jest najgorszy możliwy komunikat, ponieważ on już na samym początku wypisuje nas z jakichkolwiek poważnych dyskusji na temat nie tylko samej ewentualnej misji, ale także szerszej układanki dotyczącej ładu bezpieczeństwa w Europie. Naturalnie, nie znamy bardzo wielu parametrów i nie jesteśmy w stanie jako Polska dokładnie się zadeklarować, niemniej teraz wychodzi na to, że Polska chce jechać na gapę, podczas gdy wielokrotnie narzekaliśmy, że większość Europy nie zbroi się tak jak powinna.

Jarosław Kraszewski, generał brygady w stanie spoczynku, w latach 2004-2005 szef jednego z wydziałów wielonarodowej dywizji w Iraku, w latach 2016-2019 dyrektor Departamentu Zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego: - Jest wiele powodów, dla których nie powinniśmy się bezpośrednio angażować. Po pierwsze, nie ma żadnej formalnej deklaracji, ani sojuszniczej, ani unijnej, ani koalicyjnej, że takie wojska powinny się tam znaleźć. Po drugie, oprócz państw, które by nawet się na to zdecydowały, jeszcze Ukraina musiałaby w ogóle wyjść z takim postulatem, że dla niej najszybszym i najlepszym sposobem rozwiązania sytuacji jest wysłanie sił pokojowych. Po trzecie, jeżeliby miało dojść do wysłania takowych sił, powinny to być błękitne hełmy, które będą składać się z żołnierzy z państw, które nie są zaangażowane w jakąkolwiek pomoc dla Ukrainy. Po czwarte, Polska buduje - to jest proces rozłożony w czasie -najsilniejszą armię w Europie z ogromnym potencjałem ogniowym. Robimy to po to, żeby być gwarantem bezpieczeństwa i stabilności flanki wschodniej NATO i UE. Hipotetycznie wydzielenie kontyngentu to nic innego jak rozczłonkowanie tego potencjału i osłabienie naszej obronności w ujęciu narodowym i sojuszniczym. Polska z racji doświadczeń i współpracy wojskowej z Ukrainą może - i powinna - oczywiście służyć zespołami doradczymi, bo przecież z Europy chyba mamy największe doświadczenie, jeżeli chodzi o współdziałanie z Ukraińcami.

Roman Polko, generał dywizji w stanie spoczynku, uczestnik misji pokojowej ONZ na terenie byłej Jugosławii (1992-1993), były zastępca szefa i pełniący obowiązki szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego (2006-2008): - Nawet na kursach z zarządzania sami Amerykanie uczą odpowiedzi "it depends", czyli "to zależy". To stwierdzenie oraz "nie wykluczam" powinny padać teraz ze strony dyplomatów i polityków. Niepoważnie brzmią słowa - w zasadzie wypowiadane przez wszystkie opcje polityczne - że Polacy nie będą brali udziału w misji w Ukrainie. Tyle że gdyby tych polityków zapytać, czy ta misja jest uzgodniona, jak będzie wyglądać, jaki będzie format tej misji, to nawet jednego zdania na ten temat nie powiedzą, ponieważ jest mnóstwo niewiadomych.

Słowa Donalda Trumpa wywołały kontrowersje na Ukrainie. "Nie jesteśmy obiektem" (materiał z 20 lutego)
Źródło: Andrzej Zaucha/Fakty TVN

Błąd czy szansa? Bezpieczeństwo Polski po wysłaniu wojsk

Jeśli polscy żołnierze nie bronią granic Polski, osłabiają zdolność obrony naszego kraju, chyba żeby uznać, że bronią go w Ukrainie, a realna linia frontu nie jest na Bugu, a na przykład na Dnieprze. Czy wysłanie wojsk na wschód wzmacnia nasze bezpieczeństwo czy je osłabia?

Roman Polko: - Mówimy, że nikogo nie wyślemy, ale przecież nie znamy formatu misji. Mogą w naszych zadaniach być elementy logistyczne, takie jakie realizowaliśmy wiele lat temu podczas misji poza granicami kraju. Mogą być zaangażowane tylko siły powietrzne, chociażby w ramach asekuracji czy sprawdzenia przestrzeni powietrznej albo wręcz prowadzenia rozpoznania dronowego. Możemy wykorzystać też na przykład wojska specjalne, które będą tropiły różnego rodzaju bandytów. Zwykle w takiej strefie powojennej organizują się w mafie, może nawet rosyjsko-ukraińskie, tylko po to, aby jeszcze łupić, kraść, korzystać z faktu, że teren jest poza lub pod ograniczoną kontrolą władzy centralnej. Nie sądzę zresztą, że będziemy proszeni, żeby przerzucać jakąś brygadę pancerną, bo konstruowanie udziału w takiej misji będzie polegało na szukaniu tego, w czym konkretne armie są najlepsze, a my mamy inne atuty. Poza tym zwyczajnie nie da się realizować strategii "nie oddamy ani piędzi swojej ziemi", jeżeli będziemy zamykać się we własnych granicach. To powinno być oczywiste: bezpieczna Ukraina stanowi dla nas bufor, który chroni nas przed rosyjskim agresorem. Inaczej można wrócić do tych słynnych planów obrony na rzece Wiśle z czasów ministra Bogdana Klicha. Przecież jeżeli dopuścimy przeciwnika do tego, że będzie rósł poza granicami, jak uderzy - na pewno stworzy jakiś wyłom w polskiej granicy. Mamy niepowtarzalną okazję, żeby wspierać Ukraińców i upewnić się, żeby wojna na terytorium Polski nigdy nie miała miejsca.

Antoni Dudek: - Cała propaganda rosyjska, którą możemy obserwować od wybuchu tego konfliktu, jest oparta na założeniu, że w istocie rzeczy Rosja nie walczy z Ukrainą, tylko z tak zwanym kolektywnym Zachodem. Zdaniem Moskwy Ukraińcy są tylko narzędziem, marionetką i w związku z tym pojawienie się jakichkolwiek żołnierzy z Zachodu - w tym z Polski - tylko tę propagandę uwiarygodni. Zresztą Rosjanie nie mogą się zgodzić na rozejm na takich warunkach. Nagle bowiem okazałoby się, że po wspaniałym zwycięstwie, które zapewne Putin ogłosi w momencie zawieszenia broni, nagle się pojawiają jacyś żołnierze angielscy, francuscy czy jacykolwiek inni z Zachodu na "świętej" rosyjskiej granicy. "Za chwilę, po roku czy dwóch, na pewno ruszą na Moskwę i Petersburg" - taka byłaby rosyjska propaganda, a to chyba nie łagodziłoby nastrojów i nie zwiększało naszego bezpieczeństwa.

Paweł Musiałek: - Zastanówmy się, jaki scenariusz dla Polski jest bardziej lub mniej korzystny. Jeżeli traktujemy serio zagrożenie ze strony Federacji Rosyjskiej, to utrzymanie Ukrainy w postaci państwa suwerennego - nawet jeżeli ograniczonego terytorialnie - i zdolnego do dalszej obrony powoduje, że mamy geopolityczny bufor. Rosję i nas oddziela wówczas ważne państwo, co oddala od nas zagrożenie. Natomiast potencjalnie złe porozumienie pokojowe może zamienić się w jeszcze gorsze, jeśli Rosjanie nie napotkają na zdecydowaną aktywność ze strony europejskich - w tym polskich - polityków. Może to tylko zachęcać Rosję, żeby po chwilowym zamrożeniu konfliktu dokonać ponownego ataku. Dla Putina korzystnym faktem byłby "powrót" na Ukrainę w momencie, kiedy nie będzie tam żadnego elementu polityki odstraszania. Jeżeli powstanie taka misja, w której potencjalnie Polska by partycypowała, stanie się ona dla Moskwy istotnym elementem kalkulacji - nawet jeśli nie rozstrzygającym - czy iść do przodu i na przykład wprost sprzeciwić się państwom, które posiadają broń atomową.

Jarosław Kraszewski: - Budujemy potężną armię - z licznymi wojskami lądowymi, najnowocześniejszym lotnictwem, zaawansowanymi systemami obrony przeciwlotniczej z wykorzystaniem systemu IBCS - żeby być buforem, kluczowym krajem dla bezpieczeństwa państw Europy Środkowej i Zachodniej, wszystkich europejskich członków NATO. Rozdrobnienie tego potencjału będzie ze szkodą dla nas, bo może się okazać, że w tej misji z polskich wojsk będzie chciało się skorzystać w największym stopniu z racji tego, że będą najliczniejsze i najlepiej wyposażone. Nie wolno takiego potencjału rozczłonkowywać. Pamiętajmy, że wysłanie 30 tysięcy w skład kontyngentu takiej operacji pokojowej to tylko początek. Na tych 30 tysiącach, którzy tam wyjeżdżają i pełnią zadania się nie kończy. Drugie tyle musi się przygotować i zastąpić pierwszych, którzy po powrocie muszą odpocząć po takiej misji. Najpewniej będzie ona trudna i długotrwała. Tymczasem tak jak kiedyś ciężar bezpieczeństwa Europy Zachodniej spoczywał na barkach niemieckich, tak po 2014 roku został on przeniesiony na nas. To my jesteśmy teraz pierwszym kluczowym ogniwem, które może powstrzymać agresję rosyjską albo w ogóle odwieść ich od niej. Byłby to strategiczno-polityczny błąd, jeśli decydenci zdecydowaliby się, żeby Polacy stanowili trzon takiej operacji. Jakkolwiek oczywiście dla mnie, jako byłego wojskowego, stanowiłby to powód do dumy, jeżeli takie zadanie spłynęłoby na Polaków. Dbajmy raczej dalej o to, żebyśmy byli głównym hubem logistycznym dostaw amunicji i uzbrojenia dla Ukrainy. Bądźmy ośrodkiem szkoleniowym nie tylko dla Kijowa, ale też dla reszty członków Sojuszu. Wiele doświadczeń ukraińskich trzeba w trybie bezwzględnej zwłoki przelać na grunt funkcjonowania NATO.

1702N270XR PIS DNZ KAKOL MILITARNIE
Ukraina za obecnością misji pokojowej
Źródło: TVN24

Misja czy poligon? Co lepsze dla polskiej armii

Wzrost nakładów na zbrojenia w ostatnich latach nieustannie rozbudowuje potencjał i zdolności polskiej armii. Czy wysłanie żołnierzy na Ukrainę będzie dla nich dodatkowym doświadczeniem czy niepotrzebnym obciążeniem i spowolnieniem rozwoju?

Jarosław Kraszewski: - Mamy bardzo dobrych żołnierzy. Zmotywowanych, doświadczonych. Z latami spędzonymi w Iraku i Afganistanie. To oni są najbardziej wartościowi i trzeba o nich dbać, żeby jak najdłużej służyli. Jeżeli stworzymy w Polsce platformę do tego, żeby te doświadczenia przelewać na grunt praktyczny, to będzie to o wiele bardziej korzystne niż żołnierz pełniący służbę na jakimś posterunku kontrolnym, gdzieś na granicy ukraińsko-rosyjskiej czy granicy z jedną z dwóch "republik", które utworzyła Federacja Rosyjska. Dla mnie o wiele bardziej wartościowym jest dalsze budowanie potencjału tutaj, dokończenie procesów modernizacyjnych, wyszkolenie, zgranie pododdziałów z nowym sprzętem niż kazanie żołnierzowi stać na tak zwanym checkpointcie bądź jeździć tam i z powrotem wzdłuż granicy określonej w ramach międzynarodowego porozumienia. Jeżeli Federacja Rosyjska zobaczy, że Polacy - wraz z resztą Bukaresztańskiej Dziewiątki, czyli cała flanka wschodnia NATO - zbroją się i dysponują strukturą dywizyjną, że mamy lotnictwo, wojska specjalne, nowoczesne systemy przeciwlotnicze… proszę mi wierzyć, ja bym się zawahał, czy wykonać uderzenie i rozpocząć działania bojowe. Poza tym ci żołnierze są potrzebni tu, na miejscu, żebyśmy szkolili kolejne zastępy rezerwistów i ich zgrywali. Przecież czołgi, które kupiliśmy i do nas niedługo przyjdą, rezerwiści widzieli co najwyżej gdzieś w internecie lub w czasopismach. Ale żeby stanąć obok niego, wsiąść, dotknąć, przejechać się? Niewielu ma ku temu okazję. Tymczasem trzeba wszystkich przeszkolić. Kto ma to robić, jak jeszcze zaczniemy część żołnierzy wysyłać za granicę?

Roman Polko: - To jest oczywiście misja stabilizacyjna, niemniej pojechanie na takową zawsze jest zyskiem. Kiedy jechałem w 1992 roku do dawnej Jugosławii, było przerażenie. W jednostce komandosów, w której wtedy służyłem, brakowało chętnych. Tymczasem to była możliwość zdobycia unikalnego doświadczenia, możliwość współpracy z wojskami z innych państw, zgrania się w międzynarodowym formacie, zbudowania relacji. Nie ma co ukrywać też, że rzeczywiście czasem nawet w pokojowej misji dochodzi do różnego rodzaju incydentów, zdarzeń, które nie są regularną wojną, ale jednak mają miejsce. Chociażby operacja Kieszeń Medak w dawnej Jugosławii, gdzie kanadyjscy żołnierze stoczyli jedną z największych bitew po II wojnie światowej, a moja kompania jako jedna z kilku brała odpowiedzialność za ten rejon i pilnowała, by Chorwaci nie popełniali kolejnych zbrodni na cywilach. To jest jak ze sportowcem. Jak bokser trenuje, to kiedyś tę walkę musi stoczyć. Polska armia bardzo mocno zmieniła się wtedy, kiedy brała udział w misjach bojowych, kiedy była w strefie działań wojennych. Z pewnością wojska specjalne, wywiad, a nawet regularne siły podczas realizacji misji pokojowej mają doskonałą okazję, żeby poznawać swoich zagranicznych partnerów, specyfikę tej drugiej strony i dokonywać weryfikacji własnych kadr. Żeby nie być armią malowaną, tylko armią dyspozycyjną, elastyczną i gotową do przyjmowania różnego rodzaju wyzwań. Nie ma pożytku z armii stacjonarnej, jaką reprezentuje dzisiaj wielu poborowych, którzy chcą służyć w wojsku, ale najlepiej tylko w swoim mieście.

W awangardzie czy w cieniu? Pozycja międzynarodowa Polski

"Nie przewidujemy wysłania polskich żołnierzy na teren Ukrainy" - ogłosił polski premier. Szereg innych krajów nie jest tak stanowczy. "Jest taka możliwość" - nie wyklucza udziału w misji pokojowej premier Szwecji. "Jesteśmy otwarci na dyskusję o możliwych rozwiązaniach" - dorzuca szefowa duńskiego rządu. Są też nawet bardziej zdecydowane głosy. "Wyślemy wojsko, jeśli to będzie konieczne" - otwarcie deklaruje premier Wielkiej Brytanii. "Eksperci, a nawet żołnierze w ograniczonej liczbie poza teren walk" - rozważa prezydent Francji. Tymczasem Polska do tej pory najgorliwiej zachęcająca do pomocy Ukrainie - nie bez sukcesów zresztą - w tej sprawie usuwa się w cień. Czy przez to nasza pozycja międzynarodowa - od początku trwania wojny raczej wzrastająca - może spaść?

Antoni Dudek: - Rozpoczyna się w tym momencie dyskusja, kto czym ryzykuje. My ryzykujemy wielokrotnie bardziej, angażując się na wschodzie niż Francuzi, Anglicy czy nawet Skandynawowie. My już udzieliliśmy bardzo znaczącego wsparcia wojskowego; teraz pora, żeby inni się zaangażowali bardziej. Stwierdzenie, że my teraz zmieniamy front, mnie nie przekonuje. Owszem, byliśmy w awangardzie i to się skończyło, także dlatego - co nie jest bez znaczenia dla wielu Polaków - że Ukraińcy kompletnie nie docenili skali zaangażowania Polski po swojej stronie. Nawet w takich wydawałoby się nieistotnych z punktu widzenia geopolityki sprawach jak historia, wykazali się kompletną nieustępliwością. Uporczywe przez trzy lata domaganie się naprawdę trzeciorzędnej w istocie rzeczy sprawy ekshumacji na Wołyniu? Ukraińcy już dawno powinni załatwić po naszej myśli, żeby tego tematu w ogóle nie było, bo realnym problemem w relacjach polsko-ukraińskich jest kwestia rolnictwa i produktów rolnych. Jak słyszę o solidarności europejskiej, to pytam się, gdzie jest ta koalicja amunicyjna? Co po trzech latach Unia Europejska zdołała zrobić w tej sprawie? Ursula von der Leyen wobec fiaska jej wysiłków, gdyby miała odrobinę przyzwoitości, to już dawno by się podała do dymisji. Kogo nasze stanowisko ma z kolei zachęcić - Hiszpanów, Włochów? Oni mają swoje problemy, które będą narastały, takie jak chociażby gigantyczny kryzys migracyjny. Poza tym mają znikome nakłady na zbrojenia i dobrze by było, żeby chociaż zechcieli dobić do ustalonych dwóch procent, bo na razie są na samym dnie statystyki nakładów. Bałtowie i tak zrobią to, co my, bo oni panicznie boją tego, co my. Wysłaliby więc oddziały w ramach solidarności z nami, ale to nie ma żadnego znaczenia, bo to małe narody, które - jak się zacznie prawdziwy konflikt - zostałyby zdmuchnięte w ciągu kilkudziesięciu godzin.

Paweł Musiałek: - Powinniśmy zdecydowanie być liderem tej dyskusji. I to nawet jeżeli ta dyskusja nie musiałaby się przełożyć na ostateczne wysłanie wojsk. Powinniśmy deklarować gotowość i zakulisowo namawiać poszczególne państwa. Powód jest prosty: nikt nie chce zacząć pierwszy tej dyskusji, bo wiąże się ona z decyzjami niełatwymi dla władzy każdego kraju i dla ich obywateli. Każdy lider musi przecież liczyć się z opinią publiczną. Natomiast dużo łatwiej każdemu wsiąść do rozpędzonego pociągu niż samemu nim ruszyć. Gdybyśmy mieli takie podejście jak teraz na etapie wsparcia sprzętowego Ukrainy na samym początku wojny, to ten sprzęt po prostu tam by nie dojechał. Wtedy też nie było chętnych i padał dosłownie ten sam argument - że zostaną przekroczone czerwone linie, że jeżeli wyślemy czołgi, to Putin zrobi to i tamto. No i co się okazało? Dzięki temu, że Polska była odważna, to dyskusja zakończyła się przesłaniem czołgów. Nie ma oczywiście gwarancji, że po takiej deklaracji wszyscy coś włożą do koszyka, ale możemy być pewni jednego - jeśli Polska w tej dyskusji ani nie będzie animować, ani nie będzie partycypować, to nie będzie szans, żeby wciągnąć w tę inicjatywę dalej leżące kraje. Bo dlaczego Hiszpania czy Portugalia - kraje, które leżą trzy tysiące kilometrów od Rosji - mają wysłać wojska, jeśli nie robią tego Polacy, którzy są znacznie bliżej?

Roman Polko: - Ci sami politycy, którzy kiedyś wysyłali polskie wojsko do Iraku, Afganistanu czy Kosowa, dzisiaj głośno krzyczą "Nie!". Wcześniej mówili, że żeby zadbać o bezpieczeństwo Polski, to musimy wysyłać żołnierzy poza granice kraju. To skoro tam taki cel był realizowany, to czy teraz ta bezpieczna Ukraina nie jest gwarancją bezpieczeństwa dla Polski? Dlaczego sami mielibyśmy się wykluczać z udziału w tych działaniach, gdzie jednocześnie domagamy się miejsca przy stole. Nikt nie będzie zapraszał nas do negocjacji, jeżeli wykluczamy aktywny udział w potencjalnej realizacji tego, co zostanie wynegocjowane. De facto polscy politycy zachowują się jak Trump, który mówi, że on wynegocjuje pokój, a Europa niech go pilnuje.

Głębokie, 15.12.2022. Certyfikacja przygotowujących się do XII zmiany PKW w Rumunii żołnierzy 12. Brygady Zmechanizowanej w okolicach miejscowości Głębokie
Głębokie, 15.12.2022. Certyfikacja przygotowujących się do XII zmiany PKW w Rumunii żołnierzy 12. Brygady Zmechanizowanej w okolicach miejscowości Głębokie
Źródło: Marcin Bielecki/PAP

Relacje polsko-ukraińskie

Jeśli opisywać związek Polski z Ukrainą za pomocą terminologii niegdyś obowiązującej w mediach społecznościowych, należałoby zaznaczyć "to skomplikowane". Zaraz po inwazji Polacy powitali Ukraińców w swoich domach, polskie władze były w awangardzie niesionej wojskowej pomocy, a na forum międzynarodowym głównym adwokatem Kijowa. Ostatnie badanie CBOS wskazuje na mocny wzrost niechęci do Ukraińców - z 30 na 38 procent w stosunku do ubiegłego roku - i mocny spadek sympatii (analogicznie z 40 do 30 procent). To oznacza, że stosunek Polaków do Ukraińców jest dziś gorszy niż przed wybuchem pełnoskalowej wojny. Wtedy 43 procent deklarowało sympatię, a 25 procent niechęć. Czy bezpośrednie wsparcie militarne może coś tu zmienić?

Antoni Dudek: - Nasi żołnierze pewnie byliby raczej potrzebni we wschodniej Ukrainie, natomiast gdy tylko musieliby przejechać przez tę zachodnią część, to Rosjanie natychmiast by to wykorzystali. "Proszę bardzo, polskie wojska wkraczają do Lwowa. Jak już tam wejdą, to nie wyjdą". To jest kolejny argument, dla którego gdziekolwiek ci żołnierze nie staną, będą pożywką dla rosyjskiej propagandy. Czy Ukraińcy będą się tym czuli zagrożeni? Całkiem sporo Ukraińców się przez Polskę przewinęło i oni sobie zdają sprawę, że u nas nie ma czyhania na okazję, żeby odzyskać Lwów, Tarnopol i inne regiony kiedyś wchodzące w skład południowo-wschodniej II Rzeczypospolitej. Pod tym względem ta propaganda jakoś bardzo by nam nie zaszkodziła, głównym problemem nadal byłoby nie to, co by zrobili polscy żołnierze w Ukrainie, tylko jak my będziemy układali sobie relacje z tym ponad milionem Ukraińców w Polsce.

Jarosław Kraszewski: - Pojawiłyby się sfingowane zdjęcia wygenerowane przez sztuczną inteligencję pokazujące rozboje, kradzieże, napaści, przemoc, rzekomo dokonywane przez polskich żołnierzy w ukraińskich wioskach. Na pewno internet i inne formy przekazu medialnego pełne byłyby właśnie takich treści: impreza pijacka w restauracji, awantura na dyskotece, pobite dziewczyny, i tak dalej. Z czego większość nie miałaby nic albo niewiele wspólnego z rzeczywistością. Takie obrazki Rosjanie próbowaliby przemycić do przestrzeni globalnej, żeby się wszyscy dowiedzieli, że Polacy to podły naród. Ze względu na polsko-ukraińską historię jesteśmy w specyficznym położeniu. Gdyby w analogicznej sytuacji znaleźli się żołnierze z innym paszportem, byłoby inaczej. Nie wiem, czy jakikolwiek propagandzista kremlowski by się zainteresował, jeżeli francuski oficer by coś wywinął. Tymczasem robiono by wszystko w celu oczernienia naszego państwa i oddziaływania negatywnie na relacje między Warszawą a Kijowem. Cały dotychczasowy dorobek obu państw - w szerszej perspektywie całkiem niezły, bo nawet kwestia Wołynia zaczyna być w końcu wyjaśniania - mógłby legnąć w gruzach.

Paweł Musiałek: - Zależy, jak to rozegramy, ale możemy na tym dużo zyskać. Dla Ukraińców, jeżeli pokój zostanie na nich wymuszony przez Amerykanów, gwarancje ze strony innych graczy będą kluczowe. Wtedy należy zachęcić inne państwa do tego, żeby chciały partycypować w tej inicjatywie. W takiej sytuacji Polska może formułować swoje oczekiwania dotyczące bilateralnych relacji. Można jasno powiedzieć - i być może to powinien powiedzieć premier Tusk - że my możemy porozmawiać o jakiejkolwiek formie obecności polskich żołnierzy dopiero po załatwieniu kwestii ekshumacji. Taki komunikat tak naprawdę nie mówi, że my kogokolwiek ostatecznie wyślemy, natomiast daje znak, że nawet jeżeli to się dokona, to po bardzo asertywnej polityce. Z drugiej strony Kijowowi to pokazuje, jak bardzo ta kwestia jest dla nas ważna, bo Ukraina wciąż tę kwestię deprecjonuje.

Wysyłanie wbrew wszystkim? Konsensus obywatelsko-polityczny

W sondażu Opinia24 dla Radia ZET tylko 22 procent respondentów odpowiedziało, że polscy żołnierze powinni wziąć udział w misji stabilizacyjnej. Przeciwko temu było 63 procent pytanych. - W sprawie braku zgody na wysłanie wojsk Polacy są zjednoczeni i ta Izba również musi być zjednoczona - mówił Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier, szef MON i lider PSL. I w istocie jest ponadpartyjna, ogólnonarodowa zgoda. Żaden z partyjnych liderów ani liczących się kandydatów na prezydenta nie prezentuje innego zdania. Ale może premier powinien podjąć decyzję w kontrze do wszystkich?

Paweł Musiałek: - Tym się różni mąż stanu czy polityk wielkiego formatu od polityka przeciętnego, że w chwili kiedy mamy do czynienia z fundamentalną racją stanu, on jest w stanie podjąć decyzję, która jest niepopularna i nie ma chwilowo większości społecznej. Taką decyzją niegdyś było wysłanie naszego wojska do Iraku i do Afganistanu. Wtedy działaliśmy zgodnie z naszą racją stanu, a wtedy też nie było większości społecznej do tego, żeby te wojska wysłać. To po prostu zawsze jest źle postrzegane i każdy obywatel ma obawę, że żołnierze mogą ginąć. Jeżeli chcemy odgrywać znaczenie w stosunkach międzynarodowych i awansować do pierwszej ligi państw, które współtworzą ład europejski, to powinniśmy traktować naszych żołnierzy nie tylko - być może zabrzmi to brutalnie - jako narzędzie obrony granic Polski, ale także szerzej pojętej polityki bezpieczeństwa. Wiadomo, taka polityka w kontekście Ukrainy jest bardziej ryzykowna, ale - znów - polskie argumenty więcej ważą. Problemem z jednej strony jest trwająca kampania, w której wszyscy myślą już o drugiej turze i przyciągnięciu wyborców Sławomira Mentzena, z drugiej - strona ukraińska, mocno zapracowała sobie na ten spadek poparcia ze strony obywateli Polski. Przecież jeszcze w marcu 2022 roku Jarosław Kaczyński pojechał do Kijowa i zadeklarował potrzebę utworzenia - dużo bardziej potencjalnie niebezpiecznej - misji NATO-wskiej. Co ciekawe, wtedy opinia publiczna w Polsce była bardziej przychylna takiej operacji niż teraz. To jednocześnie pokazuje, że nastroje społeczne też są zmienne. Jeżeliby się okazało, że na przykład 20 krajów w Unii Europejskiej podjęło decyzję, że jedzie na Ukrainę, to myślę, że też Polacy byliby znacząco bardziej skłonni to poprzeć. Na dzisiaj mam wrażenie, że po pierwsze, ludzie odbierają ten sygnał misji pokojowej jako de facto wysyłanie ludzi na wojnę, po drugie, tak jakbyśmy to mieli robić sami, po trzecie, że jest to wyłącznie koszt, a nie ma z tego żadnych korzyści.

Antoni Dudek: - Politycy nietrzymający się kurczowo sondażowych słupków nie istnieją w dwóch głównych dominujących od dwudziestu lat na polskiej scenie formacjach. Podstawową cechą tych ugrupowań jest totalne zapatrzenie w sondaże opinii i nierobienie niczego, co mogłoby choć trochę obniżyć poparcie społeczne. To w zasadzie mogłoby kończyć sprawę, ale tak naprawdę niezależnie od tego osobiście uważam, że polską racją stanu wcale nie jest wysłanie polskich żołnierzy na wschód. Zostanie to bowiem przez Rosję wykorzystane i jeśli uda się jej w potencjalnym kolejnym konflikcie odnieść sukces, to my będziemy w pierwszej kolejności pod jej okupacją. Nie Brytyjczycy czy Francuzi. My zaś mamy już kilkaset lat doświadczeń rosyjskich zaborów i wiemy, czym to pachnie. Francuzi, Skandynawowie i Brytyjczycy tego nie doświadczyli, więc niech wysyłają sobie swoich żołnierzy.

Czytaj także: