Są lekarzami ostatniego kontaktu. Ich praca - jak sami opowiadają - przypomina pracę detektywów. - Naszym pacjentom już nie zaszkodzimy, sekcja jest po to, żeby rozwiązać zagadkę ich śmierci i pomóc w ukaraniu tych, którzy się do niej przyczynili - mówi dr Filip Bolechała, specjalista medycyny sądowej. W rozmowie z tvn24.pl opowiada o tym, co już po swojej śmierci może przekazać śledczym ofiara przestępstwa.
- Czy możemy wejść z kamerą do jednej z sal, w której wykonujecie państwo sekcje? - zapytałem kierownika jednego z Zakładów Medycyny Sądowej. Widząc zdziwienie w oczach rozmówcy, szybko doprecyzowałem, że chciałbym, żeby operator mógł wykonać kilka ujęć stołu sekcyjnego i narzędzi używanych w czasie sekcji. Kierownik ze zrozumieniem kiwnął głową i podniósł słuchawkę telefonu stojącego na biurku. "Czy wie pani, czy mała sala jest wolna? Dziękuję". Po czym spojrzał na mnie i przekazał: - Owszem, mogę pomóc. Sala jest wolna, wysterylizowana i możemy do niej wejść.
Nie ostrzegł mnie jednak, że droga prowadząca do małej sali wiedzie przez dużą salę sekcyjną. A w zasadzie jest jej częścią odgrodzoną parawanem. Na dużej sali trwały dwie sekcje zwłok. Na jednym stole zobaczyłem ciało nagiej kobiety w średnim wieku, kilka metrów dalej leżał zwłoki młodego mężczyzny. W powietrzu czułem ciężki, nieco metaliczny zapach.
Jedna z sekcji akurat się kończyła. Z odległości kilku metrów widziałem, jak na klatce piersiowej mężczyzny pojawił się gruby szew. Z tej odległości przypominał czarny warkocz. Ciało zszył młody, krótko ostrzyżony mężczyzna. Pracował jako technik sekcyjny. Żeby nim zostać, nie trzeba mieć wykształcenia medycznego, tylko przejść specjalistyczny kurs. To technik w czasie sekcji wykonuje cięcia, wypreparowuje (czyli wycina) organy do badania, a po zakończonej sekcji zaszywa ciało.
- Trudno się przyzwyczaić, co? - zapytał z uśmiechem kierownik, widząc moją dezorientację. Po chwili dodał, że pierwszy szok szybko mija. - Zmarli, w przeciwieństwie do żywych, nie mogą zrobić nic złego. Jak pan to zrozumie, to się pan łatwiej oswoi z tym miejscem.
To było kilka lat temu przy okazji pracy nad innym reportażem. Mimo upływu czasu ciągle pamiętam zapach, który poczułem na sali sekcyjnej. Studenci prawa i medycyny, którzy obligatoryjnie muszą przejść przez zajęcia z medycyny sądowej, z zapachem starają się jakoś uporać. Niektórzy pod nosem smarują się silnie pachnącą maścią, inni nasączają chusteczki perfumami i przykładają je do twarzy w czasie sekcji. - To wszystko niepotrzebne, po kilkunastu minutach nos i tak się przyzwyczai do zapachu - mówi dr Filip Bolechała, specjalista z Zakładu Medycyny Sądowej Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wskazuje, że praca przy sekcji zwłok to zajęcie, podczas którego nie powinno się wyłączać żadnego ze zmysłów.
- Jesteśmy lekarzami, ale w naszej pracy jest coś z pracy detektywa: szukamy śladów, na podstawie których odtwarzamy, co działo się z daną osobą tuż przed śmiercią i jak ta śmierć nastąpiła. Od naszej czujności i spostrzegawczości często zależy, ile informacji już po śmierci wyczytamy ze zwłok - mówi dr Bolechała.
Żeby jednak być czujnym detektywem, trzeba najpierw poradzić sobie z przerażeniem. Nasz mózg jest stworzony do odczytywania emocji z ruchów twarzy. Stąd zresztą bierze się zjawisko pareidolii, czyli dostrzegania twarzy lub innych kształtów w różnych przedmiotach. Kiedy widzimy nieruchomą, martwą twarz, odczuwamy dyskomfort i strach. Żeby sobie z nim poradzić, medycy sądowi dbają o nazewnictwo: nie "przeprowadzają sekcji Jana Kowalskiego", tylko "przeprowadzają sekcję ciała Jana Kowalskiego":
- Mamy do wykonania bardzo konkretne i odpowiedzialne zadanie, więc skupiamy się tylko na nim. Musimy się wyłączyć, ale to - jak zaznaczam - nie może wiązać się z uprzedmiotowieniem zmarłego, z którym pracujemy - mówi dr Bolechała.
- Na ile można się wyłączyć? Byłby pan w stanie przeprowadzić sekcję bliskiej panu osoby?
- Nie, z pewnością nie. Wiązałoby się to z dodatkowym niepotrzebnym obciążeniem psychicznym - słyszę w odpowiedzi.
Dr Bolechała opowiada, że kiedyś do zakładu medycyny sądowej przywieziono ciało jego przyjaciela. Pożegnał się z nim, zanim sekcja się rozpoczęła.
- Przeprowadzili ją moi koledzy. Nasz zawód sprawia, że - mimo naszych starań - gromadzą się obciążające nas obrazy i wspomnienia. Dlatego w środowisku staramy się unikać sytuacji, które mogłyby być zbyt trudne do przetrawienia - podkreśla.
Znamiona śmierci
Ciała ofiar długo leżą na miejscu zdarzenia. Od ciekawskiego wzroku gapiów policja oddziela je charakterystycznym niebieskim parawanem (strażacy mają podobny, tyle że czerwony). Dr Bolechała tłumaczy, że ciała nie wolno ruszać do momentu przyjazdu medyka sądowego. Po pierwsze, przesuwanie zwłok zaburza układ zmarłego względem otoczenia i może poważnie utrudnić odtwarzanie tego, co działo się na chwilę przed śmiercią. Jak mówi, może to niszczyć kontekst wydarzenia. - Wyobraźmy sobie, że odnajdujemy zwłoki z poważnymi obrażeniami głowy, które powstały na skutek uderzenia tępym przedmiotem. Mamy przyczynę śmierci, ale patrząc na sprawę w kontekście otoczenia, możemy na przykład stwierdzić, czy dana osoba spadła ze schodów, czy też musiała zostać uderzona - opowiada ekspert.
Przesuwanie zmarłego może też utrudnić oszacowanie, kiedy doszło do śmierci.
- Krew bez pracy serca zaczyna podlegać grawitacji i stopniowo zaczyna gromadzić się najniżej, gdzie to tylko możliwe. Tak tworzą się plamy opadowe, czyli jedno z pięciu znamion śmierci. Znamiona śmierci to zmiany pojawiające się bardzo szybko w obumarłym organizmie, ale występują w różnym czasie. Na podstawie analizy ich wystąpienia można stwierdzić, od kiedy człowiek nie żyje - opowiada dr Filip Bolechała.
Plamy opadowe - które często mylone są z siniakami - pojawiają się już po trzydziestu minutach, ale ich maksymalne wysycenie pojawia się po ośmiu godzinach. Do dwunastu godzin krew zachowuje cechy płynne - jeżeli w tym czasie ciało zostanie przemieszczone - plamy opadowe również się przemieszczą. Będą jednak nieco jaśniejsze, na co uwagę powinien zwrócić medyk sądowy, który obligatoryjnie jest wzywany na miejsce zabójstwa (tej zasady nie stosuje się przy samobójstwach i wypadkach komunikacyjnych). Po dwunastu godzinach tkanki już są trwale zabarwione.
Oględziny na miejscu znalezienia ciała są preludium do późniejszej sekcji zwłok. Na miejscu biegły medyk sądowy zwraca uwagę, czy pojawiło się stężenie pośmiertne, czyli drugie ze znamion śmierci. - To sztywność mięśni, a w konsekwencji całego ciała wskutek braku energii niezbędnej do ich rozkurczenia. Zazwyczaj pojawia się po dwóch, czterech godzinach od zgonu - przekazuje dr Bolechała.
Sztywność mięśni mija po trzech, czterech dniach od zgonu - na skutek procesów gnilnych w ciele. Określenie czasu zgonu bywa też możliwe dzięki trzeciemu ze znamion śmierci - utracie ciepła. Temperatura zwłok osoby dorosłej po zgonie obniża się zazwyczaj o około jeden stopień Celsjusza na godzinę, aż do zrównania się z temperaturą otoczenia.
- Podczas oględzin na ciele szuka się również śladów świadczących o postępowaniu wysychania pośmiertnego, czyli czwartego ze znamion śmierci. Na skutek utraty wody po śmieci dochodzi do stwardnienia powłok skórnych: najszybciej jest to widoczne w oczach zmarłego. Jeżeli są one otwarte, szybko tracą blask, ciemnieją i już po 2-3 godzinach dochodzi do pojawienia się szarych plamek w kącikach oczu - mówi ekspert.
Dzięki wysychaniu pośmiertnemu łatwiej jest dostrzec ślady mogące świadczyć o tym, jak doszło do zgonu: skóra uszkodzona wysycha szybciej niż nieuszkodzona, dlatego po kilku godzinach od śmierci mogą ujawnić się na przykład obrażenia na szyi, które świadczą o tym, że doszło do uduszenia.
Piątym znamieniem jest bladość pośmiertna, co oznacza zmianę barwy ciała. To stąd wzięło się określenie "trupi kolor".
Zadanie do wykonania
Po zakończeniu oględzin ciało jest przewożone do kostnicy, gdzie utrzymywana jest temperatura około dwóch stopni - musi być niska, żeby spowolnić proces rozkładu ciała. Jednocześnie nie można doprowadzić do zamrożenia zwłok.
- Kiedy rozpoczyna pan sekcję, myśli pan o tej osobie? Kim była? Czym się zajmowała? - pytam doktora Bolechałę.
Rozmówca kręci głową przecząco. Tłumaczy, że nie może sobie na to pozwolić. - Jestem bardzo skupiony na zadaniu. Kiedy chirurg rozpoczyna operację, nie może myśleć o zapłakanych bliskich pacjenta, którzy czekają pod salą operacyjną. Ja też muszę odciąć emocje. Czasami jest to trudne, na przykład kiedy na stole sekcyjnym pojawia się ciało małego dziecka - opowiada.
Studenci przed pierwszymi zajęciami w prosektorium mogą w internecie przeczytać wiele rad, jak się do nich przygotować. Często pojawia się stwierdzenie, że najtrudniejszy do zniesienia jest początek sekcji: kiedy można spoglądać na twarz zmarłego. Twarz bowiem - jak mówią osoby pracujące przy pochówkach - często zdradza ostatnie emocje: strach czy ból.
Autorzy internetowych wpisów radzą, żeby starać się przetrwać do momentu, w którym otwierana jest czaszka - potem jest już tylko łatwiej. Technik sekcyjny rozcina wtedy tył głowy i nakłada fałdy skóry na twarz, która już do końca sekcji pozostaje zakryta.
- Czy to dobry sposób? Dla studentów, czyli osób pojawiających się na sali sekcyjnej incydentalnie - być może. Lekarz medycyny sądowej musi dokładnie obejrzeć całe ciało, nie wolno przy tym pomijać twarzy czy oczu. Każdy detal może okazać się bardzo cenny w wyjaśnianiu, dlaczego doszło do śmierci - odpowiada doktor Filip Bolechała.
- Czy codzienne obcowanie ze śmiercią nie odziera jej z metafizyki?
- Wręcz przeciwnie. Śmierć pokazuje, jak niezwykłe i cenne jest życie - odpowiada ekspert.
Plan
Większość przedmiotów znajdujących się w salach sekcyjnych - szafki, wózki czy sam stół sekcyjny - ma zimny srebrny kolor. Wykonane są ze stali kwasoodpornej, niewrażliwej na środki dezynfekujące. Podłogi - jak wymagają regulacje ministerstwa zdrowia jeszcze z 1972 roku - są delikatnie nachylone w stronę kratek odpływowych. Okna najczęściej są wyposażone w mleczne szyby, które wpuszczają światło słoneczne, ale chronią wnętrze sali przed spojrzeniami osób z zewnątrz.
W sekcji, oprócz medyka sądowego i technika sekcyjnego, uczestniczy prokurator i - jeżeli będą sobie tego życzyć - osoby reprezentujące pokrzywdzonego w przestępstwie (na przykład pełnomocnik rodziny zmarłego).
- Idealnie jest, kiedy sekcję przeprowadza ten sam medyk sądowy, który przeprowadzał oględziny, w praktyce bywa jednak różnie. Pracę zaczynam od zapoznania się z protokołem oględzin, dokumentacją medyczną. Rozmawiam z prokuratorem, policjantami kryminalnymi. Dowiaduję się, jakie jest ich wyobrażenie na temat tego, co mogło się wydarzyć. Muszę wiedzieć, czego szukamy - opowiada Filip Bolechała.
Każda sekcja jest bowiem nieco inna - medyk sądowy musi dostarczyć prokuratorowi wiedzy i dowodów na to, że doszło do przestępstwa. Trzeba wykazać, że istnieje jasny związek między działaniem sprawcy a skutkiem w postaci śmierci. I tak w przypadku wypadków komunikacyjnych biegli baczniej niż zwykle badają kręgosłup, stawy i kości. W przypadku zwłok znalezionych w wodzie sprawdzają, czy śmierć nastąpiła w wyniku uduszenia się, czy też ciało zostało wrzucone do wody już po śmierci.
- Często się zdarza, że wyobrażenie śledczych jest mylne? Kiedy na przykład przed sekcją są przekonani, że to nie było zabójstwo, a pan znajduje dowody, że jednak doszło do zbrodni? - pytam.
- Zdarza się też, że jest na odwrót. Faktycznie jednak często jest tak, że śledczy są przekonani, że doszło do nagłego zgonu z powodów naturalnych, ale my ich informujemy, że było inaczej. Na ciele może nie widać obrażeń, ale po otwarciu jamy brzusznej znajdujemy na przykład ślady rozległych obrażeń wewnętrznych. To z kolei świadczy o tym, że najpewniej mamy do czynienia z zabójstwem - odpowiada ekspert.
Sekcja
Zanim technik wykona pierwsze cięcie, wykonywane są dokładne oględziny ciała: protokołowana jest każda zmiana skórna, otarcia i rany. Na ciele szuka się też podbiegnięć krwawych i sińców. Zaczyna się od głowy, by potem - centymetr po centymetrze - opisać barwę, kształt i umiejscowienie każdej zmiany. Ten etap sekcji - czyli oględziny zewnętrzne - często zajmuje więcej czasu niż oględziny wewnętrzne.
Pierwsze cięcie wykonuje się z tyłu głowy, wzdłuż linii włosów. Po przepiłowaniu czaszki wyjmuje się mózg. Jeżeli wydziela on zapach przetrawionego alkoholu, może to świadczyć o tym, że zmarły w momencie śmierci był pijany. Mózg potem jest poddawany sekcjonowaniu - czyli po prostu przecina się go na plastry, szukając zmian chorobowych albo śladów urazu.
Potem technik przecina skórę na szyi i odsłania tchawicę. Wyniki oględzin tchawicy były bardzo ważne dla prokuratorów ze Zgierza w województwie łódzkim, którzy próbowali odtworzyć okoliczności śmierci młodej kobiety. Zginęła ona w samochodzie, którego wnętrze najpierw wybuchło. Potem auto, płonąc, przejechało kilka kilometrów po autostradzie A2. Oparzenia tchawicy świadczyły o tym, że już po wybuchu pożaru oddychała i zaciągała gorące powietrze. Tym samym śledczy mieli pewność, że eksplozja nie wywołała natychmiastowego zgonu i śmierć nastąpiła w wyniku oparzeń.
- Praca przy zwłokach polega właśnie na szukaniu śladów, dzięki którym udaje się odtworzyć okoliczności śmierci i ustalić jej przyczyny - mówi Filip Bolechała.
Kolejnym etapem pracy medyków sądowych jest otwarcie klatki piersiowej. Technik wyjmuje płuca i serce. Żeby sprawdzić, czy w płucach jest powietrze, organ zanurza się w naczyniu wypełnionym wodą. Jeżeli płuco pozostaje na powierzchni, w środku uwięzione jest powietrze (to znak, że osoba się nie utopiła). W podobny sposób przeprowadza się próbę na zawartość zatoru powietrznego w sercu.
- Obecność powietrza w sercu może być dowodem, że na skutek przecięcia żyły lub tętnicy do krwiobiegu dostało się powietrze i finalnie zablokowało ono możliwość pracy serca. Tym samym rana cięta, która na pierwszy rzut oka nie była śmiertelna, może finalnie okazać się przyczyną śmierci - mówi dr Bolechała.
Po zbadaniu klatki piersiowej biegły przecina skórę po raz trzeci - tym razem najbardziej ostrożnie, żeby nie uszkodzić znajdujących się pod nimi jelit i nie dopuścić do rozlania się treści pokarmowych po ciele. Na podstawie zawartości żołądka biegli są w stanie określać, kiedy zmarły zjadł swój ostatni posiłek. Po wyjęciu organów jamy brzusznej rozpoczynają się oględziny miednicy.
W zakładzie Katedry Medycyny Sądowej Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, w którym pracuje doktor Filip Bolechała, była wykonywana sekcja zwłok generała Władysława Sikorskiego, który zginął 4 lipca 1943 r. w Gibraltarze. Przez całe dekady historycy zastanawiali się, czy rzeczywiście zginął w wypadku lotniczym, czy tak naprawdę padł ofiarą zamachu, który potem został upozorowany na wypadek. To właśnie na podstawie uszkodzenia miednicy i innych złamań, których nie można było spreparować (między innymi spiralnych złamań kości udowej i złamania podpórki kości skokowej), udało się po latach stwierdzić, że polski generał zginął na skutek upadku z dużej wysokości. Jednoznacznie wykluczono, że generał został zastrzelony, zasztyletowany, pobity czy też uduszony.
- Po jakim czasie od zgonu da się jeszcze coś powiedzieć o okolicznościach śmierci?
- Nie można jasno określić granicy. Ciało generała Władysława Sikorskiego, które przez kilkadziesiąt lat leżało w suchym sarkofagu, było w bardzo dobrym stanie, więc mogliśmy wykonać dokładne badania. Wszystko zależy od tego, gdzie i w jakiej temperaturze jest ciało - mówi dr Bolechała.
Czasami okoliczności pozwalają na znalezienie odpowiedzi na temat śmierci osób sprzed wielu tysięcy lat. Eksperci z Katedry Medycyny Sądowej Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego uczestniczyli w badaniu 15 ciał - a raczej ich szkieletów - sprzed ponad pięciu tysięcy lat, które znaleziono w Koszycach w Małopolsce. Wszyscy mieli podobne obrażenia czaszki, które najpewniej powstały na skutek uderzania ich w głowę z dużą siłą z czterech stron. Na tej podstawie uznano, że najpewniej zmarli zostali poddani ofierze w celach rytualnych.
Nie do powtórzenia
Zanim sekcja się zakończy, technik pobiera próbki organów i płynów ustrojowych do badań histopatologicznych i analizy DNA. Po zakończonej sekcji tworzy się protokół sekcyjny, a technik wkłada organy do jamy brzusznej i klatki piersiowej. Nie układa się ich w anatomicznych miejscach. W jamie brzusznej zaszywany jest też mózg. Do czaszki wkładany jest syntetyczny wypełniacz, dzięki któremu głowa będzie miała kształt, jak przed sekcją.
- Jakich narzędzi państwo używacie? - pytam.
- Dość prostych. To głównie noże, skalpele, nożyczki, kleszcze (do cięcia żeber) i młotki kostne. Są stworzone z materiałów, które łatwo dezynfekować - słyszę w odpowiedzi.
W świecie medycyny sądowej jednak idzie nowe. Katedra, w której pracuje mój rozmówca, jako pierwsza w Polsce uruchomiła pracownię wirtopsji - za pomocą tomografu komputerowego przygotowuje się obraz całego ciała, tworzy się też jego trójwymiarowy model.
- Sekcji nie da się powtórzyć. Oczywiście czasami zwłoki badane są po raz drugi, ale wtedy znalezienie odpowiedzi na kluczowe dla śledztwa pytania jest już ekstremalnie trudne. Wirtopsja pozwala na to, żeby jeszcze raz przyjrzeć się ciału - nawet kiedy od dawna jest już w grobie - i sprawdzić, czy zespół wykonujący sekcję niczego nie przegapił. Pozwala też lepiej uzmysłowić prawnikom, prokuratorowi czy sędziemu, którędy przeszedł pocisk przez ciało zmarłego. Wirtopsja jest narzędziem pomocniczym, które jednak nie zastąpi sekcji - mówi dr Bolechała.
***
- Na co dzień widzi pan obrazy, którymi filmowcy starają się straszyć widzów w filmach. Jak sobie pan z tym radzi?
- Nie boję się tego, co robię. Wykonuję ważną i potrzebną pracę. Pracuję przy zmarłych, ale dla żywych: pomagam wyjaśniać sprawy i skazywać ludzi, którzy robią krzywdę innym.
- Jak ludzie reagują, kiedy mówi pan, czym się pan zajmuje?
- Często są przekonani, że to zawód dla wybranych. Że wiąże się z potwornym obciążeniem psychiki. Ja wtedy odpowiadam, że dużo trudniejsze zadanie mają onkolodzy na oddziałach dziecięcych. My nie możemy już zaszkodzić zdrowiu naszych pacjentów. Możemy jedynie pomóc wyjaśnić zagadkę ich śmierci.
Autorka/Autor: Bartosz Żurawicz
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24