Gdy nie ulegała farmaceutycznemu lobby w sprawie szczepionek, albo kiedy z fotela marszałka studziła temperament posłów, wielu widziało w Ewie Kopacz polską Margaret Thatcher. "Wie pan, ja jestem kobietą" - powiedziała w piątek. I wystarczyło by z "żelaznej" stała się "emocjonalną". A z "damy" - "mamą". Zaniemówiły nawet feministki.
Prawie 12 lat urzędowania Margaret Thatcher na czele brytyjskiego rządu powinno oswoić Europejczyków z obrazem kobiety na tym stanowisku. Oswoiło tak sobie, bo fakt wyboru szefowej - a nie szefa - rady ministrów nadal odnotowywany jest przez media jako swojego rodzaju ciekawostka warta podkreślenia. Czy włoska "Corriere della Sera" po wyborze Donalda Tuska na fotel szefa polskiego rządu pisała siedem lat temu "mężczyzna na czele Polski"? Nie. A kilka dni temu właśnie takim tytułem, tyle że odpowiednio dopasowanym płciowo, zachęcała do przeczytania tekstu o Ewie Kopacz - 15. polskim premierze wolnej Polski i dopiero drugiej kobiecie na tym stanowisku. "Dama z żelaza" - charakteryzowali Kopacz włoscy dziennikarze, czym przywoływali skojarzenia właśnie z "żelazną damą" Thatcher. Pierwsza wiceprzewodnicząca Platformy była już zresztą porównywana do niej wiele razy. Ale czy słusznie?
Premier z żelaza
O emocjach Thatcher Brytyjczycy wiedzą do dzisiaj tylko tyle, że ich nie okazywała. W mit obrosło już to, jak często i jak skutecznie młoda "pani T." musiała gryźć się w język, gdy zdobywała dopiero względy wśród torysów, gdzie seksistowskie poglądy i uwagi były rzeczą powszechną. Później słyszała je coraz rzadziej, a jeśli już, to w innym kontekście - na przykład gdy w latach 80. przylgnęła do niej łata "jedynego prawdziwego mężczyzny wśród europejskich premierów". "Żelazna Dama" denerwowała się ponoć jedynie przed ważnymi wystąpieniami, a o jej emocjonalnych reakcjach Brytyjczycy rozpisywali się szerzej tylko dwa razy: kiedy w1985 r. udzielała wywiadu i na wspomnienie o swoim ojcu zaczęła płakać oraz gdy w listopadzie 1990 r. - zmuszona do rezygnacji z dalszego przewodzenia Partii Konserwatywnej - trzaskała drzwiami biura przy Downing Street 10. O "słabości wynikającej z kobiecości" nigdy nie mówiono też w przypadku Angeli Merkel. I ona czytała o sobie, że "jest mężczyzną w spódnicy" oraz oglądała okładki, na których jej twarz miała przypominać twarz cyborga.
"Danish tasty", czyli "Gucci Helle"
Tyle, ile w ostatnich kilku dniach mówi się o kobiecości i matczynym języku Ewy Kopacz nie dyskutowało nawet kilka lat temu na Islandii, kiedy Jóhanna Sigurðardóttir - pierwsza osoba na stanowisku premiera, która zadeklarowała homoseksualną orientację - brała ślub ze swoją wieloletnią partnerką. Zawarcie związku spotkało się wtedy z dużą krytyką, tyle tylko, że najczęściej podnoszony zarzut dotyczył forsowania "pod siebie" zmian w prawie (małżeństwa osób tej samej płci zostały zalegalizowane podczas rządów Sigurðardóttir). Bardziej ze swojej kobiecości tłumaczyć musiała się obecna premier Danii Helle Thorning-Schmidt, na której pupę podczas jednego ze szczytów unijnych gapił się Silvio Berlusconi, a opisujący incydent dziennikarze "The Sun" pisali o niej "Danish tasty". Zresztą szefowa duńskiego rządu przydomków ma więcej. Ze względu na sympatię do drogich torebek często przedstawia się ją jako "Gucci Helle".
Suchocka i Gronkiewicz-Waltz: polityka bez twarzy kobiety
A jak to było u nas? - Nie przypominam sobie, żeby Hanna Suchocka, kiedy w 1992 r. zostawała premierem, prezentowała "kobiecość" jako dominującą w swoim sposobie myślenia. Nie eksponowała jej, ponieważ zdawała sobie sprawę, że to po prostu infantylne - zauważa dr Marek Kochan, językoznawca i wykładowca retoryki. W 1995 r. jedyną kandydatką w wyborach prezydenckich była Hanna Gronkiewicz-Waltz. Kampanię prowadziła pod hasłem "Zaopiekujmy się Polską". - Próbowała odróżnić się od innych kandydatów odwołując się do tego, że jest kobietą, ale ona robiła to bardzo subtelnie. Ten element ani wtedy ani później nie był zresztą dominujący w jej retoryce - wskazuje Kochan.
Domy, którymi rządzą kobiety...
To właśnie zarzuty o posługiwanie się "płciowymi stereotypami" pojawiają się dzisiaj najczęściej w kontekście wypowiedzi Ewy Kopacz. Zaczęło się nie tak źle, kiedy przyszła premier podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim, gdy odbierała nominację na premiera, stwierdziła, że "domy, którymi rządzą kobiety, wychodzą na tym dobrze". Później było gorzej. Przedstawiając w piątek swoich ministrów Kopacz odwoływała się do tego, że "ładnie współpracują" (to o Grzegorzu Schetynie") albo "kochają ludzi" (o Cezarym Grabarczyku). Kilka godzin później w internecie pojawiły się pierwsze memy-wizytówki, stworzone na podstawie tych charakterystyk. "Jestem mężczyzną i też uciekam do domu kiedy się boję", "gdy nie mam porządnego kija w ręku nie podchodzę do ludzi wymachujących ostrymi narzędziami" - to już internetowe komentarze do wypowiedzi przyszłej premier na temat bieżącej polityki zagranicznej. Kopacz stwierdziła m.in. że "Polska powinna być jak rozsądna kobieta".
Niefrasobliwość czy głupota?
- Oceniam tę wypowiedź jako bardzo niemądrą. Ktoś, kto jest premierem powinien oceniać niebezpieczeństwa dla kraju nie z pozycji kobiety czy mężczyzny tylko z pozycji osoby odpowiedzialnej za państwo i w związku z tym szukającej najlepszych rozwiązań. Stanowisko, że "kiedy jest niebezpiecznie, to należy schować się w domu", jest nonsensowne bez względu na to, czy mówi to kobieta czy mężczyzna. To wypowiedź niegodna premiera, bez względu na płeć - mówi Kochan.
- Zawsze kiedy samemu, będąc na takim stanowisku, mocno akcentuje się płeć, to jest to dużym błędem. Jako przywódca nie powinna mówić o dzieciach i chowaniu się do domu. To pokaz niefrasobliwości przywódczej - dodaje dr Jacek Wasilewski, medioznawca zajmujący się także retoryką i erystyką.
Język, który mówi sam?
Obaj zgadzają się też, że Kopacz nie panuje nad swoim językiem - zwłaszcza w sytuacji, gdy pytanie jest dla niej zaskakujące. - Jeśli ta retoryka byłaby używana świadomie, to można by mówić o tym, że Ewa Kopacz kokietuje środowiska lewicowe czy feministyczne. Ale nie wydaje mi się, by tak było. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że to język mówi Ewą Kopacz, a nie Ewa Kopacz mówi językiem - stwierdza Kochan. Nieco inny pogląd na tę kwestię ma dr Sergiusz Trzeciak, politolog i specjalista ds. marketingu politycznego, autor książki "Drzewo wyborcze, czyli jak wygrać wybory". Według niego Kopacz celowo posługuje się swoją kobiecością, bo liczy na elektorat domagający się zwiększenia roli kobiet w polityce. Jest tylko jeden problem. - Robi to nieudolnie, o czym przekonaliśmy się w piątek. Emocje są nie tyle potrzebne, ile konieczne w polityce. Ale trzeba umiejętnie je uwalniać - zauważa.
"Jeśli przestanie szarżować, może na tym wygrać"
I właśnie w tej nieudolności tkwić ma największy problem "kobiecego języka" przyszłej premier, ale też szansa dla niej. Jeśli z wyborcami zacznie rozmawiać spokojniej, to według językoznawców na dotychczasowej retoryce może nawet wygrać. - Jest takie oczekiwanie, by w polityce było więcej empatii, a mniej agresji. I to może się udać pani premier, jeśli sprawniej zacznie posługiwać się "kobiecymi argumentami"- uważa Trzeciak. - Jeżeli ograniczy się do symbolicznego zaznaczania "kobiecych" zalet, to rzeczywiście może tak być - przyznaje Wasilewski.
Opozycja też ma język
Ale, co zgodnie podkreślają wszyscy komentatorzy, łatwo nie będzie, bo kobiecą retoryką - tyle że w negatywnym kontekście - posługiwać może się przeciwko Kopacz także opozycja. To właściwie dzieje się już od jakiegoś czasu. "Stanowcza, charakterna, czasem histeryczna kobita" - pisał o przyszłej premier w swojej książce "Kulisy Platformy" Janusz Palikot. Łata "histerycznej kobiety" przylgnęła do Kopacz jeszcze w czasach, gdy szefowała ministerstwu zdrowia. Jej współpracownicy przyznawali, że zdarzało się wybuchać podczas narad, trzaskać drzwiami, rzucać papierami i płakać. Ostatnio Jarosław Gowin, tłumacząc dlaczego wolałby, aby Kopacz nie stawała na czele rządu, mówił: "To nie jest osoba najbardziej samodzielna politycznie i najbardziej stabilna emocjonalnie". - Z punktu widzenia opozycji rysowanie obrazu Ewy Kopacz jako osoby niestabilnej emocjonalnie jest uzasadnione - twierdzi Trzeciak. Jak przekonuje, środowiska prawicowe nie zrezygnują z tego argumentu, chociaż najmocniejszym zarzutem może i tak okazać się ten dotyczący braku samodzielności.
- Najłatwiej zdezawuować kobietę nie używając argumentów rzeczowych a skupiając się na jej wyglądzie albo na tym, że jest niesamodzielna "bo takie przecież są kobiety" - przekonuje z kolei politolog SWPS Agnieszka Durska. - Gdyby Ewa Kopacz była mężczyzną, to te argumenty by nie padały. Bo kiedy facet trzaska drzwiami, to jest "charyzmatyczny", a kobieta "rozchwiana emocjonalnie" - dodaje.
Feministka matka Polka
Na razie jednak opozycja nie musi atakować Kopacz jej "kobiecością" zbyt mocno. Bo szefowa przyszłego rządu swoimi wypowiedziami i niekonsekwencją wyręcza polityków innych ugrupowań. W piątek z jednej strony tłumaczyła, że w ministerstwach znajdzie się więcej kobiet na kierowniczych stanowiskach "bo są do tego przygotowane". Z drugiej - mówiąc o konflikcie na Ukrainie - przemawiała językiem "matki Polki". Wprowadziła tym w konsternację środowiska feministyczne, których oczekiwania chwilę wcześniej starała się zaspokoić. - Powiedziała głupotę. Ale należy jej to wybaczyć, bo żyje teraz w potwornym stresie - rzuca krótko Agnieszka Graff, publicystka "Krytyki Politycznej", feministka i członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet. Pytanie, czy Ewie Kopacz nad tym stresem - i przy okazji językiem, którym chciałaby rozmawiać z wyborcami - uda się zapanować. Gdy do wyborów parlamentarnych zostanie mniej niż rok, czasu na "prostowanie" kolejnych wpadek już nie będzie. A - jak twierdzi dr Marcin Zaborski, specjalista m.in. w zakresie komunikacji - przestawienie się z języka marszałka Sejmu na język premiera nie jest czymś do załatwienia w jeden weekend. - W jej przypadku może być to naprawdę długa droga - przewiduje Zaborski.
Autor: Łukasz Orłowski (l.orlowski@tvn.pl)//plw,rzw / Źródło: tvn24.pl