Jest pierwsza zapowiedź pozwu po upublicznieniu dokumentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Na drogę sądową ma zamiar wstąpić mężczyzna, którego dane wrażliwe znalazły się w odtajnionych aktach bez związku - jak twierdzi - z operacją prowadzoną przez CBA w sprawie tak zwanej willi Kwaśniewskich w Kazimierzu Dolnym.
Centralne Biuro Antykorupcyjne udostępniło we wtorek wybrane materiały ze śledztwa dotyczącego willi w Kazimierzu Dolnym, która miała rzekomo należeć do byłej pary prezydenckiej Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich. To między innymi raport, protokoły przesłuchań i stenogramy rozmów telefonicznych.
Publikacja nastąpiła po emisji reportażu "Superwzjera" pt. "Spowiedź agenta Tomka", w którym były funkcjonariusz Centralnego Biura Antykorupcyjnego Tomasz Kaczmarek oskarżył między innymi ówczesnego szefa CBA, dziś szefa MSWiA i ministra koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego o to, że ten wywierał na niego naciski podczas operacji dotyczącej tzw. willi Kwaśniewskich.
Rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn przekonywał, że dokumenty wskazują, iż Jolanta i Aleksander Kwaśniewscy byli faktycznymi właścicielami nieruchomości i to oni podejmowali najważniejsze decyzje dotyczące domu w Kazimierzu Dolnym. Była para prezydencka napisała w oświadczeniu, że "raport CBA jest manipulacją".
Będzie żądał przeprosin i odszkodowania
Pozew w związku z ujawnieniem akt zapowiedział mężczyzna opisany w materiałach jako były funkcjonariusz komunistycznego aparatu bezpieczeństwa i złodziej. Według dokumentów, do Kazimierza wysłani zostali funkcjonariusze CBA. Udając turystów, mieli przeprowadzić wizję lokalną, by potwierdzić medialne informacje, że Kwaśniewscy są właścicielami willi. Agenci wysłuchali między innymi lokalnego taksówkarza, którego słowa tak zanotowali w swoim raporcie: "Stwierdził, że mąż Marii J. otrzymał w latach 70. działkę od miasta w zamian za przekazanie na rzecz muzeum w Kazimierzu Dolnym kolekcji sreber. Srebra te miały zostać ukradzione". Agenci zanotowali także, że według dzielnicowego "J. miał być zatrudniony w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, a następnie w randze dyrektora w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych".
Reprezentujący mężczyznę mecenas Marek Małecki wystosował oświadczenie w imieniu swojego klienta z zapowiedzią wniesienia pozwów. "Klient (J. - red.) nigdy nie był pracownikiem MBP, MSW, nie otrzymał żadnej nieruchomości od miasta i nigdy nie kupił żadnego przedmiotu pochodzącego z przestępstwa" – oświadczył adwokat. Podkreślił, że dodatkowo w odtajnionych dokumentach wszyscy mogą przeczytać o tym, jaka jest sytuacja rodzinna tego mężczyzny, jakie są jego powiązania z rodziną, a także o chorobach jego dzieci.
J. będzie domagał się przeprosin oraz "satysfakcji prawnej i finansowej od właściwych organów i urzędników podejmujących w tej sprawie decyzje" - czytamy w oświadczeniu mecenasa Małeckiego.
Wojciech Klicki z Fundacji Panoptykon ocenił, że J. ma duże szanse na wygraną w ewentualnym procesie. - Sytuacja, w której osoba trzecia, która nawet nie jest podejrzewana o popełnienie jakiegokolwiek przestępstwa, jest narażona na opublikowanie informacji na temat swojego prywatnego życia, jest sytuacją, w której państwo, jego służby, policja, kierowane przez polityków, działają nie na rzecz ochrony obywateli, nie na rzecz ochrony bezpieczeństwa, tylko na rzecz władzy. Przeciwko obywatelowi, na rzecz władzy - powiedział.
"Cała ta operacja i postępowanie były prowadzone prawidłowo"
Sprawę ujawnienia materiałów skomentował wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta. Ocenił, że to dobrze, iż zostały one opublikowane.
- Zgodnie z porządkiem prawnym w Polsce zaprezentowano bardzo interesujące materiały, które w mojej opinii potwierdzają, że cała ta operacja i postępowanie były prowadzone prawidłowo - oświadczył. W rozmowie z reporterem TVN24 przyznał, że "rzeczywiście wątpliwości z tych materiałów wynikają, ale jak te wątpliwości procesowo należałoby rozstrzygnąć, to nie chciałbym się dziś podejmować tej oceny".
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24