- Boni powiedział nam o rozmowie ze Służbą Bezpieczeństwa, ale nie przyznał się do podpisania zgody na współpracę - relacjonuje w rozmowie z tvn24.pl "Celina", w latach 80-ch szefowa podziemnego Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego.
- O całym wydarzeniu wiedziało pięć, sześć osób - opowiada "Celina", czyli dr. Ewa Choromańska. Jak wspomina, Boni natychmiast wpadce i zatrzymaniu przez SB wyłączył się z podziemnej działalności.
W środę prof. Mirosław Dakowski stwierdził w rozmowie z naszym portalem, że w 1987 r. przyznanie się do współpracy Boniego "wydusiła" jedna z kobiet ze środowiska opozycyjnego. To miała być właśnie "Celina".
Ona sama pamięta to inaczej: - Michał przyszedł do nas w 1985 roku w dwa dni po wpadce w mieszkaniu jego aktualnej żony i opowiedział o wydarzeniu. Powiedział, ze zaistniała taka sytuacja, w związku z czym on się wyłącza. Nic nie powiedział o tym, że podpisał zobowiązanie do współpracy. To, że Michał mógł podpisać, przyszło nam do głowy w '92 przy okazji listy Macierewicza. Tylko o to mam do niego żal, ze powiedział teraz, tak późno - podsumowuje dawna działaczka solidarnościowego podziemia.
W oświadczeniu przysłanym do naszej redakcji prof. Dakowski pisze, "Tylko przez pośpiech dziennikarzy przypisano mi pogląd, jakoby ok. '87-'86 roku uznaliśmy, że to przez Boniego wpadły drukarnie. Było odwrotnie. Przy okazji nerwowych i intensywnych poszukiwań przyczyn różnych wpadek - Michał pękł i powiedział paru osobom o swojej współpracy z SB."
Sam Michał Boni na antenie TVN24 na pytanie Tomasza Sekielskiego, czy poda prof. Dakowskiego do sądu odparł: "Teraz mam czas pokory, ale będę się przyglądał sprawie". Wcześniej rozmawiając z nami mówił: - Oczekuję sprostowania i przeprosin od prof. Mirosława Dakowskiego. Inaczej wystąpię przeciwko niemu na drogę prawną.
Maciej Samsonowicz,
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24