Było tak bardzo źle, że lekarze dawali jej 1 procent szans na przeżycie. Do listopada 2018 roku Magdalena Andruszkiewicz żyła na całego, na 200 procent. Zatrzymał ją rozległy udar pnia mózgu i móżdżku, po którym z całych sił walczy o to, by było tak jak kiedyś. W drodze do odzyskania zdrowia ustanowiła na razie dwa rekordy świata w sporcie nazywanym frame running.
Jazda konna, taniec, windsurfing, narty, joga, malowanie, własna firma - czas przeszły.
Neuropsycholog, refleksolog, optometrysta, neurologopeda, osteopata - teraźniejszość. Codzienna bitwa o to, by własne ciało przestało być więzieniem.
Rocznik 1989. Kiedy doszło do nieszczęścia, Magda nie miała jeszcze 30 lat. Dzisiaj o wydarzeniach tak tragicznych potrafi opowiadać z dystansem lub pisać, bo problemy z mówieniem wciąż ma duże.
Opierdziel od rehabilitantów
Coś niedobrego zaczęło się dziać już wcześniej, na cztery lata przed udarem. Puchła, ciągle bolała ją głowa. Od lekarzy słyszała, że za dużo pracuje, że jest za aktywna i za ambitna. Niektórzy sugerowali wizytę u psychologa.
Dramat wydarzył się 29 listopada 2018.
Magda od czterech dni jest w szpitalu. Znowu boli ją głowa, przerażająco, bez przerwy. Wymiotuje. Po tych czterech dniach podobno uznaje - podobno, bo tamtych wydarzeń nie pamięta, zna je tylko z opowieści najbliższych - że leki przeciwbólowe może brać i w domu, więc postanawia wypisać się na żądanie. Idzie do dyżurki. Upada, traci przytomność. Dalej jest mgła, zamazane wspomnienia.
Po wybudzeniu ze śpiączki spędza na OIOM-ie siedem tygodni. Po przenosinach na oddział neurologii - gdzie stopniowo odzyskuje pamięć - dowiaduje się ze szczegółami o udarze. Słyszy, że lekarze dawali jej jeden procent szans na przeżycie. Jeden. Karmiona jest dojelitowo przez PEG, czyli przezskórną endoskopową gastrostomię. By uniknąć obrzęku mózgu, wykonany zostaje drenaż w jego obrębie.
- Zalecono mi proste ćwiczenia na przykład machanie rękami do tyłu i do przodu. Takie pierdoły - opowiada Magda. Niedawno jeździła konno, tańczyła i pływała na desce, teraz z trudem macha ręką w przód i w tył. Koszmar.
Po wielkich namowach taty wsiada na wózek inwalidzki, bo - podobno, tego też nie pamięta - bardzo się tego bała. Etap kolejny - chodzenie przy drabince wmontowanej w ścianę, krok za krokiem, co stanowi ogromne wyzwanie, prawie ponad siły. Wciąż jest tak słaba, że do Warszawy, do Instytutu Psychiatrii i Neurologii, transportują ją awionetką.
Magda uśmiecha się po raz pierwszy. - Stamtąd wyszłam już na własnych nogach - mówi, a w jej głosie słychać i radość, i dumę. - Wszystkiego uczyłam się od nowa. Dosłownie wszystkiego. Od samego początku, kiedy tylko zaczęłam się orientować, co się ze mną dzieje, postanowiłam, że nie będę się nad sobą użalać. Przed udarem byłam taka aktywna, więc po udarze też rzuciłam się do ćwiczeń. Powiem ci, że bardzo długo nie myślałam o tym, co mnie spotkało. A teraz trochę się jednak boję. Czego? Że zostanę w tym stanie. Więc ćwiczę i ćwiczę, czasami jak szalona. Już nieraz dostałam opierdziel od rehabilitantów, że za dużo, za intensywnie. Naprawdę. Tak to chyba jest, że jak ktoś uprawiał sport, to te nawyki mu zostają.
"Pierwszy raz od udaru będę jechała pociągiem"
Do domu wróciła w czerwcu, po ponad pół roku pobytu w różnych szpitalach. Do domu rodziców w Pile. Wcześniej długo mieszkała w Poznaniu, tam na politechnice skończyła architekturę i urbanistykę. - Od siedmiu lat byłam w związku z chłopakiem. Niestety, mówiąc brzydko, nie sprawdził się w tej nowej sytuacji. Zerwałam z nim. A sytuacja była bardzo trudna, czułam się tak, jak czuje się rozbitek wracający do rzeczywistości po długim pobycie na bezludnej wyspie. Sama nie dałabym rady funkcjonować, wprowadziłam się więc znowu do rodziców. Wyobraź sobie, co oni przeżywali, zwłaszcza że jestem jedynaczką - opowiada Magda.
Ćwiczy codziennie z rehabilitantami i sama. Walczy, bo problemów wciąż nie brakuje.
Jej uszkodzony mózg stymulowany jest prądem, co fachowo - w przypadku oczu - nazywa się tDCS. Kilka badań wykazało, że po udarze pole widzenia ma zaburzone czarnymi punktami i widzi jak przez folię. Bywa, że rodziców rozpoznaje dopiero wtedy, kiedy się odezwą. Oczy rehabilituje od 2,5 roku.
Po wkłuciu centralnym, dostarczającym organizmowi potrzebnych mu płynów, dostała zakrzepicy, musi więc przyjmować leki na rozrzedzenie krwi i nosić uciskowe pończochy.
Na bieżni stacjonarnej chodzi w specjalnym, stabilizującym sylwetkę kombinezonie. - Bez kombinezonu czasami chodzę jak pijany zając - przyznaje.
Konieczne są zajęcia z neurologopedą i neuropsycholożką.
Ma terapię prawej ręki, która trzęsie się tak bardzo, że niektóre z podstawowych czynności są poza jej zasięgiem.
Porusza się sama, nawet biega. Ale o takim bieganiu, jak kiedyś, na razie nie ma jednak mowy.
- Przepraszam za sformułowanie, dupy nie urywa - określa swoją formę.
- Trzymaj kciuki, bo jutro jadę z mamą do Poznania na rehabilitację oczu. Nie samochodem, a pociągiem. Pierwszy raz od udaru będę jechała pociągiem, więc trochę się denerwuję - prosi.
Trzynaście dni przed udarem
Zdjęcie dżokejki. Uśmiechnięta dziewczyna. Szczęśliwa. - Tak, to ja, kilka lat temu - mówi Magda. Konną jazdę kocha tak bardzo, że po udarze spróbowała do niej wrócić. Spróbowała i z konia spadła, na szczęście bez konsekwencji, tylko lekko poobijana.
O swojej pasji Magda woli napisać, niż opowiedzieć.
"Już w wózku jako dziecko miałam poduszkę z koniem. W wielu miejscach jeździłam, swojego konia nie miałam jednak nigdy. Miał za to nasz sąsiad, kiedy byłam w gimnazjum. I jego znajomi wstawili mu do stajni swoją klacz. Ich córka bywała u niej nie za często, więc szukali kogoś, kto by na tej klaczy jeździł. I tak jakoś wyszło, że ja odwiedzałam Lusię codziennie. Była całkiem surowa, pamiętam, że bała się wchodzić do wody. W ogóle wielu rzeczy się bała, konie takie są. A tak naprawdę to razem się tej jazdy uczyłyśmy. Kiedy poszłam na studia, nie mogłam już do niej chodzić. Byłam przy jej uśpieniu, w klinice pod Poznaniem.
Potem jeździłam w klubie Gonitwa Skórka, na sportowych, trudnych koniach. Dużo się tam nauczyłam. Jeździłam też na Lunie, w Łopuchowie, i w stajni niedaleko Poznania. Z każdym rokiem było coraz trudniej to ogarnąć, przede wszystkim czasowo, bo zajęta byłam pracą. Bardzo chciałabym do tego wrócić. Bardzo. Na razie jest to niemożliwe. Trzęsie mi się ta prawa ręka, szarpię za wodzę, czego konie nie lubią. Brak mi też mazi w kolanach, strasznie bolą, dwa razy miałam już robione zastrzyki. Związane jest to chyba z tym, że dawniej uprawiałam sport tak często, a teraz osłabiony organizm nie daje rady".
Pytam Magdę SMS-em, czy ma kota lub psa, przyjaciela w tak trudnej sytuacji. "Niestety, nie. Kocham zwierzęta, ale ja rzadko jestem w domu, bo ciągle wyjeżdżam na te turnusy rehabilitacyjne. Kiedyś miałam królika, biało-czarnego, z częściowo niebieskimi oczami. Kupiony był jako Malinka, a potem się okazało, że to jednak Maliniak. Króliki podobno żyją 7 lat, a mój Maliniak dożył 11, więc musiało mu być u mnie dobrze" - odpowiada tą samą drogą.
Pasja numer 2 - taniec.
"Jak miałam 4,5 roku rodzice zapisali mnie do zespołu tanecznego Szafirki w Pile, gdzie nauczyłam się wytrwałości i zawziętości, które bardzo przydają mi się dzisiaj, w czasie rehabilitacji. Pod koniec liceum zajęłam się tańcem towarzyskim, a na studiach były już i mambo, i zouk, i kizomba, jazz i modern jazz. Tańczyłam też w formacji, a potem przez prawie dwa lata uczyłam tańca, właśnie jazzu i modern jazzu. Dużo tego było" - pisze Magda.
Z ciekawości, jako tancerz mało wytrawny, sprawdzam, co te nazwy oznaczają.
Mambo - pochodzi z Kuby, sprzyja pobudzeniu wrażliwości i sensualności. Wykorzystywany był w wielu znanych filmach, chociażby w "Dirty Dancing". Wszystkie figury wykonywane mają charakter płynny i często tańczone są solo. Od tancerza zależy, jakie kroki stosowane w mambo wykona, w jakiej kolejności i co będzie im towarzyszyć.
Kizomba - taniec pełen zmysłowych ruchów, uwodzicielski, a zarazem subtelny, podczas którego partnerzy tańczą bardzo blisko, cały czas ze sobą współpracując. Ułatwia im to rytm muzyki, której tempo przypomina miarowe bicie serca.
Zouk - rozwinął się z lambady, pochodzi z Brazylii. Charakteryzuje się dużą płynnością ruchów i delikatną zmysłowością. Szczególnie przykuwają uwagę wirujące włosy dziewcząt, wynikające z charakterystycznych dla tego tańca ruchów głowy.
Jazz - jeden z najpopularniejszych stylów tanecznych. Najistotniejsza jest w nim pulsacja swingowa, kształtująca indywidualny, wewnętrzny rytm, niezależny od akompaniamentu muzycznego. Charakterystyczną cechą jest również policentryzm, czyli izolowanie poszczególnych części ciała tak, by móc poruszać nimi niezależnie. Korzenie tańca jazzowego sięgają Afryki. W kulturze afrykańskiej słowo "jazz" oznaczało siłę, gwałtowność, ekstazę.
Nie ma co, robi wrażenie. Zostaję przyjęty do założonej przez Magdę na Facebooku grupy tanecznej. Oglądam nagrania. Tańczy sama i z koleżankami, widzę tę pełnię szczęścia. Patrzę na datę ostatniego filmiku, z nową choreografią - 16 listopada 2018. Trzynaście dni przed udarem.
Hugh Jackman bardzo za prezent podziękował
"Wiecznie bazgrająca" - mówi o sobie Magda. Malowała obrazy, malowała ściany, malowała na ceramice, koszulkach i ubraniach - co kto chciał.
W roku 2016 stworzyła projekt "Bazgrająca z Gwiazdami", który przekształcił się w firmę rękodzielniczą. Zaczęło się od mocnego uderzenia - prezentu dla sławnego aktora Hugh Jackmana. Jak Magda dotarła do gwiazdy takiego formatu? Poznała dziewczynę na co dzień mieszkającą w Anglii. Ta w jakiejś radiowej audycji wygrała spotkanie z Jackmanem, a Magda zapytała, czy przekaże mu koszulkę z jego portretem, trochę przerobionym. Dziewczyna obiecała, że przekaże.
Słowa dotrzymała. Jackman prezent dostał, bardzo się z niego ucieszył i podziękował, a nawet zapozował do zdjęcia, które Magda wrzuciła do internetu. Lajków i pozytywnych komentarzy nadleciało tak dużo, że wpadła na pomysł "Bazgrającej z Gwiazdami". Dzisiaj wykonane przez nią koszulki ze swoimi podobiznami mają m.in.: Martyna Wojciechowska, Magdalena Cielecka, Magdalena Mołek, Margaret, Dorota Wellman, Dorota Gardias, Kortez, Maciej Orłoś i Marcin Prokop.
Rozwój firmy przerwał dramat z 2018 roku.
Magda, na ile może, wciąż jest bardzo aktywna. Najwięcej czasu zajmuje jej rehabilitacja, ale starcza czasu na pomaganie innym. Wcześniej, kiedy była zdrowa, jej koszulki trafiały na aukcje charytatywne. Po udarze postanowiły z neuropsycholożką, że powinna stworzyć na Facebooku grupę dla ludzi po udarach i ich rodzin, gdzie można by wymieniać się informacjami, dzielić przeżyciami, zadawać pytania, dostawać porady i wsparcie. Tak powstała grupa #udartoniewyrok.
W planach ma także książę. Neurologopedka rzuciła już nawet propozycję tytułu: "Wiecznie walcząca". - Chciałabym, żeby ta wiedza z mojego choróbska jakoś się ludziom przydała - tłumaczy. - Opiszę wszystko, przez co przeszłam, żeby choć trochę pomóc osobom po wypadkach. I ich opiekunom. Żeby dać im motywację, bo to nie jest łatwa droga, coś o tym wiem.
"Na tym rowerze mogłam lecieć, ile sił w nogach"
Dwukrotną rekordzistką świata Magda została w lipcu, wygrywając międzynarodowe zawody w Danii. Pojechała tam busikiem z fundacją Złotowianka. Rodzice, pani Iwona i pan Marek dolecieli potem samolotem. Jak w jej życiu pojawił się frame running? Było tak:
- Po udarze jeździłam na te najróżniejsze turnusy rehabilitacyjne i podczas jednego z nich, w Złotowie, w ośrodku Zabajka II, jedna z dziewczyn z fundacji Złotowianka zaproponowała, żebym spróbowała sił w tym mało znanym w Polsce sporcie. Pewnie, że chciałam. Poszłam i już zostałam. Dlaczego? Na tym rowerze czułam się niezależna od innych. Niezależna, jak kiedyś. Wiadomo, że ktoś mi go musiał przygotować, ale jak już na rower wsiadłam, to mogłam lecieć, ile sił w nogach.
Na trzykołowej konstrukcji przypominającej i rower, i balkonik do chodzenia, z siodełkiem, bez pedałów, pomknęła po rekordy świata na 200 i na 400 metrów. Ze względu na kłopoty ze wzrokiem i trzęsącą się rękę miała trudniej niż inni. - Zawody odbywają się na stadionach, na bieżni, a regulamin mówi, że nie wolno przekroczyć linii swojego toru. Słabo widzę, więc jadę tak bardziej na czuja - wyjaśnia.
W dorobku ma już medale mistrzostw Polski, ale skąd te rekordy? - Tak wyszło, ustanowiłam je i już - odpowiada. I za bardzo nie chce tego tematu kontynuować, choć znowu jest uśmiech, znowu są radość i duma. - Zawsze byłam taka, że bardziej cieszyła mnie droga prowadząca do celu, a nie sam cel. I tak mi zostało. Tam, w Danii, miałam problemy z paznokciem u nogi, wrastał mi w palec. Codziennie robiłam sobie okłady i jakoś dałam radę, nie mogłam przecież zrezygnować. Po powrocie wujek niechcący mi na ten palec nadepnął i zaczęło masakrycznie boleć. Wczoraj byłam u chirurga, skończyło się usunięciem paznokcia. Aha, po tych zawodach miałam obniżoną odporność i złapałam covid, a do tego dochodzi jeszcze wciąż niewyleczona grzybica, którą zaraziłam się na OIOM-ie. No wesoło jest, naprawdę.
Nicsieniezmieniaodnadupiesiedzenia
Kilka dni po naszej rozmowie przychodzi SMS od Magdy. Czytam ze ściśniętym gardłem.
"Cześć, to znowu ja. Pytałeś, czym są dla mnie te rekordy, ten cały frame running. Mówiłam już, że zawsze bardziej jarała mnie droga do sukcesu niż sam sukces. Tak mam, że krótko cieszę się z osiągnięć. Teraz są nawet mniej ważne, bo żadne rekordy i tytuły nie zwrócą mi sprawności sprzed udaru. A może sport jest ucieczką przed tym, że wielu rzeczy nie umiem zrobić? Może, nie wiem. Chciałam Ci to napisać. Wiele osób pisze do mnie, że jestem bohaterką i motywacją. Ja bardziej widzę siebie jako tchórza, który tak dużo ćwiczy ze strachu przed tym, że obecny stan zostanie mu na zawsze. Zawsze uważałam, że trzeba nad sobą duuuużo pracować. Moje motto sprzed udaru to "#nicsieniezmieniaodnadupiesiedzenia", ono chyba mówi wszystko.
Magda pomaga innym, pomocy potrzebuje też sama, bo koszty rehabilitacji przekraczają jej możliwości finansowe. Więcej informacji pod linkami tutaj, tutaj i tutaj.
Autorka/Autor: Rafał Kazimierczak
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: facebook.com/magdaaa89