Jak zwykle w Polsce odbijamy się od ściany do ściany. Od egzaltowanego zachwytu, do kpin i potępień. Tym razem padło na Jana Pawła II. Od pokolenia JPII do tabliczki z nazwą: Aleja Jana Pawła II, na której ktoś dowcipnie dopisał "ofiar". Chodzi oczywiście o ofiary księżowskiej pedofilii. Taki obrazek krążył w internecie, ale ja go widziałem tradycyjnie, w gazecie.
Dwadzieścia lat, w czasie których uwielbienie dla Karola Wojtyły - Papieża, przybrało w Polsce rozmiar bałwochwalstwa, spędziłem za granicą. Ostatnie dni Jana Pawła II, kiedy świat przypatrywał się ze smutkiem, ale i zaciekawieniem, papieskim mękom umierania, przeżywałem w Stanach Zjednoczonych. Ameryka jest krajem religijnym, a w latach, o których piszę, była bardziej religijna niż dziś. Myślę zresztą, że nauczanie Ewangelii Amerykanie biorą sobie bardziej do serca, chociaż mniej się z tym obnoszą niż Polacy. W tych właśnie dniach różnica była szczególnie widoczna. W Polsce trwała licytacja tego, kto się bardziej zaleje łzami, kto bardziej poczuje się osierocony śmiercią Wielkiego Rodaka. W Ameryce rozważano, czego Jan Paweł II dokonał, co zmienił, w czym okazał się wielki, ale też jakie były jego słabości, co mu się nie udało, w czym zawiódł.
Ta perspektywa sprawia, że z niejakim zdumieniem, ale bez zaskoczenia patrzę na to, co się dziś w Polsce z pamięcią o Karolu Wojtyle wyrabia. Mamy do czynienia z jednej strony z falą antyklerykalizmu, z drugiej z odruchem obrony oblężonej twierdzy. Krytycy Karola Wojtyły nawet sławne spotkania intelektualistów, specjalistów różnych nauk, w Castel Gandolfo opisują jako pozbawione znaczenia nudne rytuały, zaś dla jego obrońców próba oceny pontyfikatu pozbawiona należnej adoracji oznacza stanięcie "po stronie ciemności".
O spotkaniach w Castel Gandolfo zupełnie niemodny dziś filozof Leszek Kołakowski mówił: "Dla mnie takie spotkania nie byłyby rodzajem wypoczynku, ale dla Papieża były. (…) To wszystko odbywało się bez pompy papieskiej, bez czołobitności wobec urzędu". W Polsce niestety przez całe dziesięciolecia obowiązywała pompa i solenna czołobitność, a dziś wahadło poleciało w drugą stronę. Kilkanaście lat temu było pokolenie JPII, dziś mamy ofiary Jana Pawła II.
Jakiś rozsądek zaproponował do tych przekrzykiwań wprowadzić ks. Adam Boniecki. Jego tekst ogłoszony w "Tygodniku Powszechnym" pod tytułem "Ślepa uliczka", jest w istocie krytyką lizusostwa, którego ofiarą padł Karol Wojtyła, okadzania, które musiało doprowadzić do dzisiejszych gniewnych reakcji. Ale był tu jeszcze, jak sądzę, jeden czynnik. Tkwiące w nas niespełnione marzenie o wielkości i uznaniu w oczach świata. To nie był tylko Papież Polak, to był największy Polak w historii. Filozof, myśliciel, polityk. Takiego połączenia talentów świat nie widział. "Dla polskiego katolicyzmu stał się oczywistym dowodem wyjątkowości, wielkości i narodowego wybraństwa" – napisał ksiądz Boniecki.
Ksiądz Boniecki napisał też, że nie będzie podpisywał listów w obronie Jana Pawła II. Nie dlatego, ze Karol Wojtyła na obronę nie zasługuje, ale dlatego, że "obrona nie jest potrzebna. Potrzebna jest pełna prawda".
I tu przypomina mi się rok 1983. Po długich deliberacjach władza zdecydowała się wpuścić Papieża do Polski. Przypominam: obowiązywał stan wojenny i slogan o realizmie i postępującej normalizacji. Natychmiast pojawiły się obawy, że władza wykorzysta wizytę Papieża, by przekonać zgnojone i zmęczone społeczeństwo do porzucenia marzeń i uznania realiów politycznych.
Jako osobnik nienadający się do pracy "w jednostce zmilitaryzowanej", po wyrzuceniu z telewizji utrzymywałem się z taksówkarstwa. Zlitował się nade mną ks. Opiela, szef wydawanego przez jezuitów "Przeglądu Powszechnego". W ten sposób, jako korespondent miesięcznika jezuitów, znalazłem się w dniu 16 czerwca 1983 roku na lotnisku Okęcie w Warszawie. Czekałem na przylot Papieża. Tłumek dziennikarzy zastanawiał się: kto kogo przechytrzy? czy Papież okaże się na tyle zręczny, by nie dać się użyć władzy jako narzędzie propagandowe?
Po zdawkowym powitalnym przemówieniu przewodniczącego Rady Państwa profesora Henryka Jabłońskiego czekaliśmy, jak z sytuacji wybrnie Jan Paweł II. Już na początku padło słynne zdanie: "Proszę, żeby szczególnie blisko mnie raczyli być ci, którzy cierpią. Proszę o to w imię słów Chrystusa: 'byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie'", i stało się jasne, że choć Karola Wojtyłę zaprosił Jaruzelski, to Jan Paweł II nie do niego przyjechał.
Potrzebna jest pełna prawda. Karol Wojtyła był pierwszym od szesnastego wieku papieżem nie-Włochem. Dostał we władanie instytucję istniejącą od 2000 lat. Nie mógł nie zdawać sobie sprawy, jak bardzo ta instytucja, jak każda organizacja powołana do życia przez ludzi, obciążona jest grzechem i jak wiele wierni od niej oczekują. Był też politykiem, dzieckiem kraju mocno doświadczonego przez historię. Razem to były wyzwania ponad siły jednego człowieka.
Bez zważenia tego wszystkiego każdy sąd będzie niesprawiedliwy. I pochopny.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24