Wirtualna Polska opisuje "przygodę" ministra Mejzy z biznesem, która zaczęła się w 2017 roku. W swojej biznesowej działalności Łukasz Mejza miał powoływać się na wpływy w notowanej na giełdzie firmie, ta jednak zaprzecza. Portal pisze również o handlu maseczkami bez atestu.
Łukasz Mejza dostał się do Sejmu w marcu 2021 roku w miejsce zmarłej posłanki PSL Jolanty Fedak. "Choć karierę polityczną zaczynał od Bezpartyjnych Samorządowców, a do Sejmu startował z list ludowców, to szybko zaczął głosować ramię w ramię z PiS. Dziś w swoich wypowiedziach otwarcie wspiera partię rządzącą" - czytamy w artykule zatytułowanym "Długi, wspólnicy zarzucający oszustwo, handel maseczkami i powoływanie się na wpływy. Oto tajemnice ministra Łukasza Mejzy".
19 października bieżącego roku Mejza objął stanowisko wiceministra w Ministerstwie Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, a zaledwie tydzień później wiceszefa nowego, osobnego resortu sportu. "To efekt zmian w Zjednoczonej Prawicy - odejścia Jarosława Gowina i pozyskania popleczników europosła Adama Bielana. Mejza to właśnie jego transfer. I gwarant większości Zjednoczonej Prawicy w Sejmie" - podkreśla "WP".
Jak pisze portal, wchodząc do Sejmu Mejza, jak każdy poseł, miał obowiązek złożyć dwa oświadczenia majątkowe. "Pierwsze pokazujące stan jego posiadania na dzień ślubowania, czyli 16 marca 2021 roku. I drugie opisujące jego majątek na dzień 31 grudnia 2020" - podano. Z początku poseł nie złożył oświadczenia majątkowego na grudzień 2020 roku, za co - jak przypomina "WP" - został ukarany naganą przez Prezydium Sejmu. Zaległy dokument złożył dopiero, gdy znalazł się wśród kandydatów do objęcia posady w zrekonstruowanym rządzie Zjednoczonej Prawicy. "Ale zamiast danych na koniec 2020 podał w nim ponownie dane o swoim majątku z marca tego roku" - pisze "WP".
Długi
"WP" opisuje szczegółowo "przygodę" ministra Mejzy z biznesem, która zaczęła się w 2017 roku. Znajomi i wspólnicy, cytowani przez portal, opisują go jako "bardzo ambitnego, bezwzględnego, skoncentrowanego na osiągnięciu sukcesu za wszelką cenę".
Jak podała "WP", w 2018 roku Mejza nawiązał współpracę z Dominikiem Uberną, właścicielem klubu One Love w Zielonej Górze, inwestując w otwarcie bliźniaczego lokalu we Wrocławiu. Według informacji zdobytych przez dziennikarzy "WP" Mejza zainwestował w lokal ponad 200 tysięcy złotych, jako jeden ze wspólników. "Skąd je miał? Z oświadczenia majątkowego złożonego we wrześniu (na koniec kadencji radnego) wynika, że poważnie się zapożyczył. Obciążało go niemal 380 tys. zł pożyczek i kredytów. W tym dwie - 172 tys. i 40 tys. to pożyczki od osób prywatnych" - czytamy w artykule "WP". Jak pisze portal, Mejza nie chciał zdradzić, skąd miał wspomniane pieniądze, jednak z informacji Szymona Jadczaka i Mateusza Ratajczaka wynika, że pożyczył je od swoich ówczesnych partnerek.
Otwarcie klubu zbiegło się z kampanią Mejzy do samorządu. Jak pisze "WP", polityk wykorzystywał lokal do celów politycznych, m.in. organizując tam konferencję ruchu Fair Play Roberta Gwiazdowskiego. "WP" dodaje, że między wspólnikami "szybko zaczęło dochodzić do konfliktu". - Mejza przejął nadzór nad klubem. Wykorzystał moje problemy ze zdrowiem. Podejmował decyzje finansowe, do których nie miał prawa, nie przekazywał dokumentów księgowej. Próbował zastraszyć pozostałych wspólników. Na przykład wyłączał prąd i mówił, że właściciel lokalu odłączył go za długi. Podczas jednej z imprez Mejza zabronił nabijać utarg na kasę. Utarg trafiał do pudełka, które po imprezie zabrał Mejza - wspomina Dominik Uberna w rozmowie z "WP".
Jak pisze "WP", konfliktu w spółce nie udało się rozwiązać. "W pewnym momencie Uberna wkroczył do klubu z policją, żeby odzyskać kontrolę nad lokalem. Mejza był wtedy w wynajmowanym mieszkaniu nad klubem i wyparł się prowadzenia biznesu" - czytamy. Ostatecznie klub upadł, a Uberna złożył do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, zarzucając Łukaszowi Mejzie m.in. "przywłaszczenie pieniędzy, fałszowanie podpisów na fakturach i działanie na szkodę spółki" - donosi "WP". Jak dodaje, sprawę umorzono w listopadzie 2019 roku. "Jedyne co pozostało po działalności Łukasza Mejzy w One Love Wrocław to długi" - piszą Jadczak i Ratajczak. Z ich informacji wynika, że spółka poniosła 674 tysiące złotych strat, a część tych długów można dziś kupić na internetowych giełdach długów. "W serwisie zajmującym się pośrednictwem w sprzedaży znajdujemy ofertę trzech wierzytelności spółki należącej w 20 proc. do członka polskiego rządu" - piszą dziennikarze. Jak dodają, ich łączna wartość to 19 tysięcy złotych. "Chętni mogą wynegocjować blisko 60 proc. rabat i ścigać dłużnika na własną rękę" - czytamy.
Pieniądze z Brukseli
Lokal One Love był tylko jedną z wielu form działalności gospodarczej Łukasza Mejzy, który w 2019 roku założył m.in. jednoosobową firmę szkoleniową "Future Wolves".
Jak pisze "WP", powołując się na oświadczenie Mejzy złożone w Sejmie, polityk zarobił na "Future Wolves" milion złotych. Według portalu niemal całość tej kwoty (980 tysięcy złotych) pochodziła z funduszy unijnych. Był on wówczas radnym sejmiku województwa lubuskiego.
"Mejza, będąc jednocześnie radnym Sejmiku Województwa Lubuskiego, został partnerem programu "Lubuskie Bony Rozwojowe" oraz "Lubuskie Bony Szkoleniowe". Pieniądze na bony pochodziły właśnie ze środków unijnych, z programu przyjętego przez samorząd województwa lubuskiego" - piszą Jadczak i Ratajczak.
Kłamstwa
Wirtualna Polska ustaliła, że w swojej biznesowej działalności Łukasz Mejza powoływał się na wpływy w notowanej na giełdzie firmie LUG Light Factory, choć sama firma zaprzecza jakiejkolwiek formie współpracy z politykiem.
Dziennikarze "WP" informują, że dotarli do człowieka, do którego Łukasz Mejza przyszedł z ofertą współpracy w 2019 i 2020 roku. - Łukasz wiedział, że mam szerokie kontakty w samorządach na moim terenie. I koniecznie chciał robić interesy na tej bazie. Najpierw zaproponował biznes przy oświetleniu miejskim. Twierdził, że reprezentuje firmę LUG, na dowód wysłał nawet e-mail z ich folderem - cytuje "WP".
Monika Bartoszak, dyrektor biura zarządu i komunikacji w Grupie LUG, powiedziała tymczasem Wirtualnej Polsce, że grupa, w tym jej spółki zależne, "nigdy nie współpracowała z panem Łukaszem Mejzą ani firmami przez niego reprezentowanymi. Nie udzielaliśmy również panu Mejzie żadnego upoważnienia do powoływania się na jakąkolwiek współpracę z nami, bo do takiej współpracy nigdy nie doszło".
Maseczki
Według Wirtualnej Polski Łukasz Mejza dorobił się także sporych pieniędzy na pandemii. "WP" pisze, że w kwietniu ubiegłego roku, w pierwszej fali koronawirusa, polityk zaangażował się w lukratywny wówczas handel maskami ochronnymi. Dziennikarze "WP" twierdzą, że oferowane przez Mejzę maski nie miały jednak wymaganych atestów medycznych.
Z ich ustaleń wynika, że Mejza kupował maski po 2,75 zł netto, a sprzedawał za 4,15 zł. "Ofertę wysyłał do firm i samorządów. Klientów - jak przekonywał w e-mailach - miał. Ale firma, która miała produkować maseczki, nigdy nie istniała" – czytamy w artykule.
Jak pisze "WP", przedsięwzięcie nazywało się "Pani Maseczka". W mailu rozsyłanym przez Mejzę do potencjalnych klientów widniała informacja, że "to wiodący producent zabezpieczających maseczek wielokrotnego użytku". "Pragniemy dumnie podkreślić, że używana przez nas medyczna flizelina, która służy do produkcji naszych maseczek ochronnych, spełnia najwyższe wymagania stawiane dla I klasy" - brzmiała broszura.
"Oferta rozsyłana przez Łukasza Mejzę zawiera co najmniej kilka nieścisłości" - uważają Jadczak i Ratajczak. "Po pierwsze 'Pani Maseczka' nie jest wiodącym producentem maseczek ani niczego innego. Bo taka firma w ogóle nie istnieje. Po drugie oferowany przez niego produkt nie zabezpiecza przed COVID-19" – piszą.
Źródło: Wirtualna Polska
Źródło zdjęcia głównego: TVN24